Выбрать главу

Przypomniał sobie, jak Tova poprzedniego dnia mówiła, że musi pomóc Ravnowi, bo – jak twierdziła – strasznie mu ciężko. Podobno prosił ją o to, choć oczywiście nie wprost.

Ojciec doskonale rozumiał córkę. Zdawał sobie sprawę, że tylko ona, nikt inny, może odmienić złe serce wojownika. W głębi duszy jednak odczuwał narastający niepokój. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, jak wyglądają sprawy pomiędzy tymi dwojgiem. Świadomość, że jego jedyna córka zakochała się w takim okrutniku, była naprawdę trudna do zniesienia.

Posiłek podano w wielkiej sali. Przy stole zasiedli gospodarze z córką i Ravn, a Borghild im usługiwała.

Gdy już odtworzono wydarzenia minionej nocy, rycerz Gudmund zacisnął powieki, usiłując skupić myśli, i po chwili rzekł:

– Ravn ma rację, twierdząc, że powinniśmy się cofnąć pamięcią do nocy przesilenia wiosennego, kiedy Tova po raz pierwszy zobaczyła postaci za oknem. Odkryliśmy wtedy, że ktoś mieszka w opuszczonej zagrodzie, ale nie udało nam się wyjaśnić, kto.

– Czy to… – zaczaj Ravn, spoglądając pytająco na Tovę.

– Nie, chodzi o inną zagrodę, położoną znacznie bliżej dworu – odpowiedziała pośpiesznie.

– A pamiętasz to zamieszanie w kościele? – zwróciła się do rycerza jego żona.

– W kościele? – zdziwił się rycerz. – To było w tym samym czasie?

– Tak.

– O co chodzi? – zapytał Ravn.

– Ktoś przestawił figurę Madonny – wyjaśnił rycerz.

– Jaki kształt ma ta figura? – zapytał wojownik Grjota, prostując się.

– Och! – zawołała Tova. – Teraz rozumiem. Rzeczywiście, to musiała być Madonna z Dzieciątkiem, drewniana rzeźba. Wielkość także się zgadza. Widziałam tę figurę zawiniętą w płótno! Niósł ją na barkach jakiś mężczyzna i wyglądało to tak, jakby miał głowę z kamienia.

Ravn wodził spojrzeniem po twarzach zebranych, nic nie pojmując.

– Czy waszym zdaniem ci ludzie zakopali figurę w chacie?

– Figura wróciła na swoje miejsce – wyjaśniła Borghild.

– Ale w takim razie do czego im była potrzebna?

– Może chodziło o poświęcenie – rzuciła Tova.

– Zapewne chaty – mruknął rycerz.

– Dlaczego? – zaciekawił się Ravn.

Rycerz, pochyliwszy się do przodu, wyjaśnił:

– Umarł tam mój wuj, a także nieznany gość, który przywlókł do dworu dżumę, ale nikt nie odważył się wejść do środka z obawy przed zarazą. Ciała zmarłych nie zostały pogrzebane w poświęconej ziemi. Chata jest więc pogańskim grobem!

Borghild odruchowo uczyniła znak krzyża.

– Czy to znaczy, że ktoś miał przez cały czas klucz? – zastanawiała się Tova.

– Nie wiem, może przypadkowo dostał się w czyjeś ręce. Zastanawiam się… Twierdzisz, że widziałaś kobiety ciągnące trumnę. Może to wcale nie była trumna, lecz zbliżone trochę do niej kształtem czółno?

Tova nie mogła się skupić. Przeraziła ją wiadomość, że w sąsiadującej z jej alkierzem chacie przez cały czas spoczywali zmarli. Posłała Ravnowi błagalne spojrzenie, nade wszystko pragnąc schronić się w jego bezpiecznych objęciach. Ale oczywiście nie mogła tego uczynić.

– Tak, możliwe, że to było czółno – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Ale po ciemku zdawało mi się…

Ravn oderwał wzrok od twarzy dziewczyny i zwrócił się do rycerza Gudmunda:

– A więc sądzisz, panie, że ci ludzie użyli czółna do wywiezienia szczątków zmarłych?

– Tak, ale intryguje mnie jeszcze coś. Powiedz, córko, jesteś pewna, że widziałaś kobiety?

Tova zmarszczyła czoło.

– Widziałam suknie, długie do samej ziemi – rzekła.

– Suknie? A może to były długie peleryny?

– Właściwie nie wiem.

– Ale nie wykluczasz, że mogli to być mężczyźni?

Jeszcze raz odtworzyła w pamięci obraz sprzed wielu tygodni

– Tak, rzeczywiście mogli to być mężczyźni w długich pelerynach.

Rycerz odchylił się.

– Świetnie, to oznacza, że jedną zagadkę rozwikłaliśmy. Zauważyłem bowiem, że w stajni wiszą zabłocone peleryny, pewnie te same. Wydaje mi się, że czółna użyto nie tylko do wywiezienia szczątków zmarłych, świeć, Panie, nad ich duszą, ale także do opróżnienia chaty z mebli i wyposażenia. Bo przecież twierdzicie, że w środku jest całkiem pusto.

– Tak, zdaje się, że zależało im na tym, by podłoga była całkiem pusta.

– A kto zaglądał przez szpary do wnętrza chaty i twierdził, że nie zauważył nic nadzwyczajnego? – spytała Tova. – Przecież powinien był dostrzec, że chata jest opróżniona z wszelkich sprzętów!

– Masz rację – wybuchnął rycerz. – Øystein! Będzie się musiał wytłumaczyć! Øystein… No cóż, wcale nie jestem tym zaskoczony. Borghild, czy mogłabyś go tu wezwać?

Służąca poderwała się i wyszła pośpiesznie. Zapadło milczenie, które przerwał Ravn:

– Wydaje mi się, że doszliśmy do sedna sprawy. Kim był ów nieznajomy, który przed trzydziestoma laty przywlókł do dworu „czarną śmierć”?

– Nie wiadomo. Mój wuj ulitował się nad tym nieszczęśnikiem i pozwolił mu się zatrzymać w swojej chacie, nie przypuszczając nawet, jakie będą tego następstwa. Przypominam sobie jedynie, że mówiono, iż nieznajomy przybywał z zachodu, a po drodze odwiedził Grindom.

Ravn zmarszczył brwi.

– Z zachodu? Zabity, na którego natknęliśmy się z Tovą przy opuszczonej zagrodzie w górach, ubrany był tak jak mieszkańcy okolic położonych nad samym morzem.

– Naprawdę? To musi się jakoś ze sobą łączyć – myślał głośno rycerz. – Wiecie co? Przypuszczam, że mężczyzna, którego znaleźliście martwego, to ten sam, który mieszkał w opuszczonym gospodarstwie niedaleko stąd. Prawdopodobnie działali we trzech: Lis, jak nazywa go Tova, któryś z mieszkańców naszego dworu, zdaje się Øystein, wszak niewielu mężczyzn pozostało we dworze, większość przebywa w górach i wypasa bydło. I ów zabity, którego nikt z nas nie zna.

– Jestem pewna, że zabił go Lis – rzuciła Tova z przekonaniem.

– Niewykluczone. Pewnie przestał im być potrzebny.

– Ale o co chodzi? Nic z tego nie pojmuję – przerwała im ostro matka Tovy.

– Wcale mnie to nie dziwi, ty nigdy nic nie rozumiesz – odburknął rycerz. – Pomyśl, ów nieznajomy, który przybył tu z wybrzeża przed trzydziestu laty, miał pewnie przy sobie coś cennego, coś, czego poszukują teraz ci mężczyźni.

– Co takiego?

– Nie wiem.

– I dlaczego dopiero teraz?

– Przypuszczam, że wszystko zaczęło się od tego mężczyzny zabitego w górach. Może to jakiś krewny zadżumionego? W czasach wielkiej zarazy często się zdarzało, że ludzie zabierali z sobą kosztowności i uciekali przed chorobą. Ten zaś człowiek po drodze zatrzymał się w Grindom.

– Ja oczywiście tego nie pamiętam. Zdaje się, że mnie jeszcze wtedy nie było na świecie. Mogę jednak zapytać pana Grjota, który powinien coś o tym wiedzieć.

– Słusznie – podchwyciła żona rycerza, widząc nadarzającą się sposobność pozbycia się kłopotliwego gościa. – Najlepiej będzie, panie, jeśli pojedziesz od razu i dowiesz się wszystkiego.

– Chyba powinieneś się pośpieszyć – dodał Gudmund. – Doszły mnie słuchy, że kiepsko z twym opiekunem.

Wojownik westchnął ciężko, a przez jego oblicze przemknął cień.

– Najlepiej będzie, jeśli wyznam od razu całą prawdę – zaczął. – To ja zadałem mu tę przeklętą ranę. Niełatwo mi dźwigać to brzemię.

Żona rycerza jęknęła przerażona.

– Chciałeś zabić swego opiekuna? Nigdy nie słyszałam o czymś równie okropnym!

– Uratował mi życie – wtrąciła Tova. – Gdyby nie on, Grjot by mnie udusił.