– Mnie też jest przykro – powiedział żałośnie.
– Przecież to nie twoja wina.
– Nie moja? – spytał bliski załamania. – Oznajmiła, że jestem żałosny, skoro nie potrafię nawet zadbać o rodzinę.
– Oj, nie przejmuj się tą głupią zdzirą. Jesteś wspaniałym ojcem i wiernym mężem – stwierdziła z przekonaniem. – Timmy i Emily uwielbiają cię, a ty naprawdę masz z nimi świetny kontakt, więc nie przejmuj się gadaniem szurniętej baby.
Objęła go i przytuliła, a on płakał. W końcu się uspokoił.
– Gdzie mieszkasz? – spytała.
– W hoteliku tu niedaleko – wyjaśnił, dolewając sobie herbaty. Na odejście żony filiżanka herbaty.
– Nie możesz mieszkać w hotelu! Dlaczego nikomu z nas nie powiedziałeś? Choćby rodzicom.
Richard pokręcił głową.
– Nie chcę ich obarczać swoimi kłopotami. W końcu jestem dorosły i powinienem poradzić sobie sam.
– Zgłupiałeś? Nie ma nic złego w tym, żeby raz na jakiś czas wrócić na łono rodziny. Prawdziwy balsam dla znękanej duszy.
Zrobił niepewną minę.
– To chyba nie najlepszy pomysł.
– Za kilka tygodni Ciara wraca do Australii.
Wyraźnie się odprężył.
– No to jak?
Odpowiedział uśmiechem, ale zaraz posmutniał.
– Nie umiałbym poprosić rodziców, Holly. Nie wiedziałbym, co powiedzieć.
– Pójdę z tobą i zrobię to za ciebie. Mówię ci, będą zachwyceni. Jesteś ich synem, kochają cię. Tak jak my wszyscy – dodała.
– No dobrze – zgodził się w końcu.
Wzięta go pod rękę, kiedy szli do samochodów.
– A, jeszcze jedno. Dziękuję za ogród. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– To ty wiesz? – spytał, zdziwiony.
Pokiwała głową.
– Masz wielki talent.
Brat uśmiechnął się niepewnie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dwa dni później Holly stała w toalecie apartamentowca, w którym miała odbyć rozmowę kwalifikacyjną, i przeglądała się w lustrze. Ostatnio tak bardzo schudła, że wszystkie kostiumy na niej wisiały. Musiała kupić sobie nowy. Wybrała czarny z różowymi prążkami i do tego jasnoróżową bluzkę. Poczuła się jak przedsiębiorcza kobieta interesu, która bierze życie w swoje ręce. Na pewno przekona do siebie przyszłego chlebodawcę.
Usiadła w poczekalni i rozejrzała się po biurze. Było ciepłe i przytulne, przez wielkie staroświeckie okna sączyło się światło. Mogłaby siedzieć tam całymi dniami. Nawet nie drgnęła, kiedy wywołano jej nazwisko.
– Mierz wysoko – szepnęła do siebie.
Zapukała do drzwi, tubalny głos zaprosił ją do środka.
– Dzień dobry – przywitała się z większą pewnością siebie, niż było w rzeczywistości. Przeszła przez pokój i wyciągnęła rękę do mężczyzny, który wstał z fotela. Przywitał ją uśmiechem i serdecznym uściskiem ręki. Dobiegał sześćdziesiątki, miał szpakowate włosy i doskonałą prezencję.
– Holly Kennedy, tak? – upewnił się, siadając i przeglądając jej życiorys. Usiadła naprzeciwko.
– Zgadza się – powiedziała i położyła spocone ręce na kolanach.
Zsunął okulary na czubek nosa, w milczeniu przejrzał życiorys. Tymczasem ona oglądała jego biurko. Jej wzrok padł na fotografię w srebrnej ramce przedstawiającą trzy piękne dziewczyny, mniej więcej w jej wieku, pozujące z uśmiechem do kamery. Po chwili zorientowała się, że mężczyzna odłożył życiorys i teraz na nią patrzy. Uśmiechnęła się, przybrała poważną minę.
– Zanim zaczniemy rozmawiać o pani, wyjaśnię, czego ta praca wymaga. Nazywam się Chris Feeney, jestem założycielem i redaktorem naczelnym tego pisma. Jak pani wie, prowadzenie każdej organizacji medialnej zależy w sporej mierze od otrzymywanych reklam. Niestety, ostatni specjalista musiał nieoczekiwanie nas opuścić, dlatego szukam kogoś, kto podjąłby pracę od zaraz.
Pokiwała głową.
– Jestem gotowa zacząć od dziś.
– Widzę, że pani nie pracuje ponad rok, zgadza się?
Spojrzał na nią znad okularów.
– Owszem. Niestety w tym czasie chorował mój mąż. Zwolniłam się z pracy, żeby się nim opiekować.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że już wyzdrowiał.
Holly nie była pewna, czy ewentualny pracodawca rzeczywiście chce wysłuchiwać opowieści z jej prywatnego życia. Ale wyraźnie czekał na odpowiedź.
– Niestety, nie. Umarł w lutym. Miał nowotwór mózgu.
– Bardzo mi przykro – powiedział Chris. – Domyślam się, że trudno się z tym pogodzić… w tak młodym wieku. – Wbił oczy w biurko. – Sam w zeszłym roku straciłem żonę. Miała raka piersi.
– Niezmiernie mi przykro.
– Podobno z czasem człowiek wraca do równowagi.
– Też to słyszałam – potwierdziła. – I podobno pomagają w tym litry herbaty.
Zaniósł się tubalnym śmiechem.
– Córki powtarzają mi także, że równie ważne jest świeże powietrze.
Holly roześmiała się.
– O tak, magia świeżego powietrza. Cudownie działa na serce. To pańskie córki?
Spojrzała na zdjęcie.
– Tak – przytaknął. – Trzy uzdrowicielki, które utrzymują mnie przy życiu – rzekł ze śmiechem. – Niestety, ogród nie wygląda już tak jak na tym zdjęciu – stwierdził ze smutkiem.
– To pański ogród? – spytała Holly.
– Dbała o niego Maureen. Ja nie mogę się oderwać od biurka na tak długo, żeby zrobić w nim porządek.
– Doskonale pana rozumiem – podchwyciła – bo też nie mam smykałki do ogrodnictwa.
Uśmiechnęli się do siebie.
– Wracając do naszej rozmowy – powiedział pan Feeney. – Czy ma pani doświadczenie w pracy z mediami?
– Trochę mam. – Przestawiła się na poważniejszy ton. – Kiedy pracowałam w agencji nieruchomości, zajmowałam się reklamą. Szukałam odpowiednich miejsc do umieszczania naszych reklam.
– Ale nigdy nie pracowała pani w redakcji?
Holly sięgnęła pamięcią wstecz.
– Kiedyś redagowałam cotygodniowy biuletyn przedsiębiorstwa, w którym pracowałam…
Wymieniła wszystkie swoje kolejne posady. W końcu znudził ją własny głos. Wiedziała, że nie bardzo nadaje się do tej pracy, a jednocześnie czuła, że mogłaby jej podołać, gdyby pan Feeney dał jej szansę.
Zdjął okulary.
– Widzę, że ma pani spore doświadczenie, tyle że w żadnej pracy nie zagrzała pani miejsca dłużej niż dziewięć miesięcy.
– Prawdę mówiąc, wciąż szukam pracy, która by mi naprawdę odpowiadała – przyznała Holly z mocno już nadwerężoną pewnością siebie.
– Skąd mam wiedzieć, że mi pani nie ucieknie?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym odparła poważnie:
– Bo czuję, że to właściwe zajęcie. Potrafię ciężko pracować. Kiedy mi zależy, poświęcam się bez reszty. Chętnie się uczę. Jeśli mi pan zaufa, nie zawiodę.
Przerwała, żeby nie paść na kolana i nie zacząć błagać o tę cholerną pracę. Oblała się rumieńcem, kiedy zdała sobie sprawę, jak to musi wyglądać.
– Może na tej wzniosłej deklaracji zakończmy naszą rozmowę – zaproponował pan Feeney z uśmiechem. Wstał, wyciągnął do niej rękę.
– Dziękuję za fatygę. Skontaktuję się z panią.
Holly postanowiła wpaść do Ciary do pracy, żeby coś przekąsić. Skręciła za róg i weszła do pubu „U Hogana”. W środku elegancko ubrani ludzie jedli obiad. W kącie znalazła wolny stolik.
– Przepraszam! – zawołała głośno, strzelając palcami. – Czy ktoś tu obsługuje?
Kilka osób spojrzało na nią karcąco. Cóż za grubiaństwo wobec personelu! Ciara odwróciła się i spiorunowała ją wzrokiem.
– O mały włos, palnęłabym cię w łeb – powiedziała ze śmiechem, podchodząc.