Выбрать главу

– Dzień dobry – odpowiedział kardynał Ralph, ulegając urokowi tego uśmiechu. – Kim jesteś?

– Jestem Dane O'Neill – przedstawił się chłopiec. – A kim pan jest?

– Nazywam się Ralph de Bricassart.

Dane O'Neill. A więc to syn Meggie. Nie opuściła wtedy Luke'a, wróciła do niego i urodziła mu tego pięknego chłopca, który mógłby być jego synem, gdyby wybrał ją a nie Kościół. Ileż to miał lat, gdy podjął tę decyzję? Chyba nie więcej niż ten chłopiec. Gdyby poczekał, ten chłopiec mógłby być jego synem. Co za bzdury, kardynale de Bricassart! Gdybyś nie wybrał Kościoła, pozostałbyś w Irlandii, hodował konie i nigdy nie poznałbyś swego przeznaczenia, nie poznałbyś Droghedy, ani Meggi Cleary.

– Czym mogę służyć? – spytał chłopiec grzecznie, podnosząc się giętko, w taki sposób, który kardynałowi natychmiast przypomniał Meggie.

– Czy twój ojciec jest tutaj, Dane?

– Mój ojciec? – Ciemne i delikatnie zarysowane brwi ściągnęły się. – Nie ma. I nigdy go tutaj nie było.

– Ach, rozumiem. A twoja matka?

– Pojechała do Gilly, ale wkrótce wróci. Babcia jest w domu. Czy zaprowadzić pana do niej? – Oczy niebieskie jak bławatki zwęziły się raptownie. – Ralph de Bricassart! Przecież ja o panu słyszałem! O rany, pan jest kardynałem de Bricassart! Wasza Eminencjo, przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny.

Kardynał, choć zamienił sutannę na bryczesy, buty z cholewami i białą koszulę, na palcu pozostawił pierścień z rubinem, nie mógł go bowiem zdjąć pod żadnym pozorem aż do końca swego żywota.

Dane O'Neill ukląkł, wziął szczupłą dłoń kardynała w swoje ręce i ucałował z szacunkiem pierścień.

– Nic się nie stało, Dane. Przyjechałem nie jako kardynał de Bricassart, ale jako przyjaciel twojej matki i babki.

– Przepraszam, Wasza Eminencjo, że nie od razu skojarzyłem imię. Często je tutaj wymawiamy, tylko że wymawiamy nieco inaczej. Wiem, że matka bardzo się ucieszy, gdy pana zobaczy.

– Dane, Dane, gdzie jesteś? – zawołał niecierpliwie głos jednocześnie niski i pociągająco schrypnięty.

Opadające ku ziemi gałązki sumaka rozsunęły się i między nimi stanęła piętnastoletnia dziewczyna. Córka Meggie – pomyślał widząc jej zdumiewające oczy. Piegowata, o ostrych drobnych widząc jej zdumiewające oczy. Piegowata, o ostrych drobnych rysach, ku jego rozczarowaniu wcale nie przypominała Meggie.

– O, dzień dobry. Przepraszam, nie wiedziałam, że mamy gościa. Jestem Justyna O'Neill.

– Justyno, to jest kardynał de Bricassart! – powiedział Dane głośnym szeptem. – Ucałuj jego pierścień.

W jej jakby nie widzących oczach błysnęła pogarda.

– Jesteś prawdziwym dudkiem, jeśli chodzi o religię, Dane – powiedziała nie starając się ściszyć głosu. – Całowanie pierścienia jest niehigieniczne i nie zrobię tego. A poza tym skąd wiesz, że to prawdziwy kardynał de Bricassart? Wygląda jak któryś z hodowców, no wiesz, jak pan Gordon.

– Jest kardynałem – upierał się Dane. – Justyno, bądź grzeczna! Zrób to dla mnie!

– Będę grzeczna, ale tylko dla ciebie. Choć i tak nie pocałuję jego pierścienia, nawet dla ciebie. Okropieństwo! Skąd mogę wiedzieć, kto całował go ostatnio? Może był przeziębiony?

– Nie musisz całować mojego pierścienia, Justyno. Przyjechałem na wakacje, więc nie jestem w tej chwili kardynałem.

– To dobrze. I powiem panu szczerze, że jestem ateistką – rzekła spokojnie córka Meggie Cleary. – Po czterech latach w Kincoppal uważam, że to kupa bzdur.

– To twoje prawo – powiedział kardynał Ralph, usiłując za wszelką cenę dorównać jej powagą i dostojeństwem. – Czy mógłbym się widzieć z waszą babką?

– Oczywiście. Czy jesteśmy jeszcze panu potrzebni? – zapytała Justyna.

– Dziękuję, znam drogę.

– To dobrze. Chodź Dane, pomożesz mi. Choć że już! – zwróciła się do brata, który wciąż gapił się na gościa.

Mimo, że Justyna szarpała go boleśnie za ramię, Dane stał wpatrzony w prostą wysoką postać kardynała, dopóki nie zniknął za krzewami.

– Prawdziwy dudek z ciebie, Dane. Co ty w nim widzisz?

– Jest kardynałem! – rzekł Dane. – Wyobraź sobie: prawdziwy kardynał w Droghedzie!

– Kardynałowie – wyjaśniła Justyna – są książętami Kościoła. Chyba masz rację, to raczej niezwykłe. Ale on mi się nie podoba.

Gdzieżby szukać Fee, jak nie za jej biurkiem? Wszedł do salonu przez wielkie drzwi, obite teraz siatką. Na pewno usłyszała, jak wchodzi, ale pracowała dalej z pochyloną głową, pokrytą pięknymi jasnymi włosami, już posiwiałymi. Przypomniał sobie, że skończyła już siedemdziesiąt dwa lata.

– Dzień dobry, Fee – powiedział.

Gdy podniosła ku niemu głowę, od razu dostrzegł w niej zmianę. Trudno mu było ją określić. Jak kiedyś, dominowała obojętność, ale coś ponadto. Jakby złagodniała z upływem czasu, a jednocześnie stwardniała; stałą się bardziej ludzka, lecz na sposób Mary Carson. Boże, te matrony z Droghedy! Czy Meggie stanie się taka sama, kiedy przyjdzie na nią czas?

– Dzień dobry, Ralphie – powiedziała, jakby jego wejście było czymś najzupełniej naturalnym. – Miło znów cię widzieć.

– Ciebie też.

– Nie wiedziałam, że jesteś w Australii.

– Nikt nie wie. Przyjechałem na parę tygodni na wakacje.

– Zatrzymasz się u nas, mam nadzieję?

– A gdzieżby indziej? – Powiódł spojrzeniem po wspaniałych ścianach, zatrzymał się na portrecie Mary Carson. – Wiesz, Fee, masz doskonały gust. Ten pokój może równać się z najlepszymi w Watykanie.

– Dziękuję! Staram się, jak umiem. Wolę co prawda jadalnię. Zmieniło się w niej od twojego ostatniego pobytu. Cała jest teraz w różu, zieleni i bieli. Brzmi to okropnie, ale poczekaj, aż zobaczysz. Chociaż nie wiem, czemu się tak przejmuję, to przecież twój dom.

– Dopóki żyje choć jeden Cleary, nie jest mój – odpowiedział spokojnie.

– To pocieszające. No, a tobie powiodło się w życiu od tamtych czasów w Gilly. Widziałeś artykuł w „Heraldzie” o twoim awansie?

– Widziałem. Masz coraz bardziej cięty język, Fee.

– I co więcej, jestem z tego zadowolona. Nie odzywałam się całymi latami. Nie wiedziałam, co tracę – uśmiechnęła się. – Meggie jest w Gilly, ale wkrótce wróci.

Dane i Justyna weszli przez werandę.

– Nanna, możemy pojechać nad jeziorko?

– Wiecie, co mama o tym sądzi. Żadnej jazdy konnej, o ile mama nie pozwoli. Przykro mi, ale to postanowienie waszej mamy. Ale gdzie wasze dobre wychowanie? Przedstawcie się naszemu gościowi.

– Już się poznaliśmy.

– Och!

– Myślałem, że jesteście w szkole – zwrócił się do Dane'a z uśmiechem.

– Nie w grudniu, Wasza Eminencjo. Mamy dwa miesiące wakacji.

Zbyt wiele lat go tu nie było. Zapomniał, że na południowej półkuli dzieci mają letnie wakacje w grudniu i styczniu.

– Czy zostanie pan z nami dłużej, Wasza Eminencjo? – spytał Dane, wciąż zafascynowany.

– Dane, Jego Eminencja będzie z nami tak długo, jak tylko to możliwe – powiedziała babka. Sądzę jednak, że będzie dlań uciążliwe, jeżeli przez cały czas będziecie go tytułować Waszą Eminencją. No więc jak będziemy się do niego zwracać? Wujek Ralph?

– Wujek?! – zawołała Justyna. – Babciu, przecież wiesz, u nas w rodzinie tak nie wolno. Naszymi wujkami są Bob, Jack, Hughie, Jims i Patsy. Musi być po prostu Ralph.

– Justyno! Jak ty się zachowujesz? – skarciła ją Fee.

– Nic się nie stało, Fee. Wolę, by wszyscy do mnie mówili Ralph, naprawdę – powiedział szybko kardynał. Czemu to dziecko tak go nie lubi?

– Ależ nie mógłbym! – wykrztusił Dane. – Nie mógłbym mówić tak po prostu Ralph!