Szybko wstała z podłogi, poprawiła bluzkę i popatrzyła na niego z góry z krzywym uśmiechem, który uwydatnił bolesny zawód malujący się w oczach.
– Rozumiem. Pójdę poprosić panią Smith, żeby przygotowała ci coś do jedzenia, a potem przyniosę koński balsam. Znakomicie wyciąga siniaki i znacznie szybciej niż pocałunki leczy obolałe miejsca.
– Czy działa telefon? – spytał z trudem.
– Tak. Przerzucono prowizoryczną linię po drzewach i od paru godzin jesteśmy podłączeni.
Upłynęło kilka dobrych minut po jej wyjściu, zanim opanował się na tyle, żeby zasiąść przy sekretarzyku Fee.
– Halo! Z Droghedy mówi ksiądz de Bricassart. Poproszę międzymiastową… A, to ty, Doreen, nadal jesteś telefonistkę. Mnie też miło cię usłyszeć. W Sydney telefonistka o tylko znudzony głos. Zależy i na szybkim połączeniu z Jego Eminencją legatem papieskim w Sydney. Numer iks, iks, dwa tysiące trzysta dwadzieścia cztery. Kiedy będę czekał na Sydney, połącz mnie, proszę, z Bugelą.
Ledwie zaczął opowiadać Martinowi Kingowi, co się stało, dostał połączenie z Sydney. Wiedział jednak, że King i podsłuchujący go na linii zawiadomią mieszkańców Gilly. Ci, którzy zdecydują się na uciążliwą wyprawę, przyjdą na podwójny pogrzeb.
– Arcybiskup di Cintini-Verchese? Tu ksiądz de Bricassart… Tak, dziękuję, ale samolot ugrzązł w błocie i będę musiał wracać pociągiem… W błocie, Wasza Miłość, w błocie! Nie, Wasza Miłość, kiedy pada, drogi są nieprzejezdne. Musiałem jechać konno z Gillanbone do Droghedy, inaczej się nie dało… Dlatego dzwonię. Dobrze się stało, że przyjechałem. Chyba miałem jakieś przeczucie… Niestety, Padraic Cleary zginął w pożarze, a jego syna Stuarta zabił odyniec… Odyniec, Wasza miłość, dzika świnia… Tak, Wasza Miłość, trochę tu dziwnie mówią po angielsku.
Kiedy dobiegły go w słuchawce ciche westchnienia, mimo woli się uśmiechnął. Nie mógł wrzasnąć do telefonu, żeby wszyscy się wyłączyli – dla mieszkańców Gilly, spragnionych kontaktów z bliźnimi, była to jedyna powszechna rozrywka. Gdyby jednak odłożyli słuchawki, arcybiskup lepiej by go słyszał.
– Jeżeli Wasza Miłość pozwoli, zostanę, żeby wyprawić pogrzeb i zaopiekować się rodziną… Tak, wasza Miłość, dziękuję. Postaram się wrócić jak najszybciej.
Telefonistka też słuchała, więc nacisnął dźwigienkę aparatu i od razu poprosił o połączenie z Bugelą. Po krótkiej rozmowie z Kingiem postanowił odłożyć pogrzeb na pojutrze, na co pozwalała zimowa, sierpniowa pogoda. Wielu sąsiadów chciało przyjechać i gotowi byli wybrać się konno w długą, męczącą podróż.
Meggie przyniosła balsam i bez słowa wręczyła mu buteleczkę. Zawiadomiła krótko, że pani Smith poda gorącą kolację w małej jadalni za godzinę, żeby zdążył się wykąpać. Miał nieprzyjemne odczucie, że sprawił Meggie zawód, ale nie rozumiał, dlaczego tak myśli, na jakiej podstawie go osądza. Przecież wie, kim jest, dlaczego więc się gniewa?
O szarym świcie nieduża kawalkada zatrzymała się nad strumieniem. Woda nie przelała się jeszcze przez brzegi, ale Gillan zamienił się w rwącą rzekę. Ksiądz Ralph przepłynął na kasztance na drugi brzeg ze stułą na szyi wioząc w torbie przy siodle wszystko, co potrzeba w takiej sytuacji kapłanowi. Fee, Bob, Jack, Hughie i Tom otoczyli go kołem. Zdjął płótno, w które zawinięte były ciała, by udzielić im ostatniego namaszczenia. Po Mary Carson nic nie mogło wywołać w nim obrzydzenia; nawet nie wzdrygnął się na widok poczerniałych ciał, jednego od ognia, drugiego od uduszenia. Ucałował Paddy'ego i Stu z szacunkiem.
Kawał blachy szorował po ziemi przez piętnaście mil, skacząc na nierównościach i żłobiąc głęboki ślad. Ślad ten był widoczny jeszcze przez długie lata, nawet kiedy porósł trawą. Zaledwie milę od domu zagrodził im drogę wezbrany strumień, ale zdawało się, że pozostaną na jego brzegu. Stali zapatrzeni w wierzchołki eukaliptusów, widoczne mimo deszczu.
– Mam pomysł – powiedział Bob do księdza. – Ksiądz musiałby to zrobić, bo ma świeżego konia. Nasze gonią resztkami sił i najwyżej raz zdołają przepłynąć. Trzeba znaleźć w Droghedzie puste beczki i szczelnie zamknąć je pokrywami. W razie czego przylutować. Potrzeba dwanaście beczek, ale w ostateczności wystarczy dziesięć. Trzeba je związać przeciągnąć przez strumień. Umocujemy na niej blachę i przeprawimy jak tratwę.
Ksiądz Ralph przystał na ten plan. Tymczasem przybył z Diban-Diban Dominik O'Rourke, jeden z bliżej mieszkających sąsiadów, wraz z dwoma synami. Razem z księdzem Ralphem zabrali się szybko do roboty. Przetrząsnęli szopy, opróżnili beczki po benzynie, w których przechowywano sieczkę albo owies, wyszukiwali solidnie wyglądające pokrywki i przylutowali je do beczek. A deszcz wciąż padał i padał…
– Dominiku, wybacz, że zwracam się do ciebie z tą prośbą, ale ci, którzy później tu dotrą, będą półprzytomni ze zmęczenia. Jutro musimy wyprawić pogrzeb, a jeśli nawet stolarz w Gilly zdąży zrobić trumny na czas, to nie sprowadzimy ich przez to błoto. Czy któryś z was mógłby zrobić dwie trumny? Wystarczy, jak jeden przeprawi się ze mną przez strumień.
Młodzi O'Rourkowie kiwnęli głowami, nie mieli ochoty oglądać zwłok.
– My to zrobimy, tato – powiedział Liam.
Ksiądz Ralph i Dominik O'Rourke dosiedli koni, przyciągnęli beczki do strumienia i przeprawili się na drugi brzeg.
– Jedno księdzu powiem! – zawołał Dominik. – Dobrze, że nie musimy kopać grobów w tym cholernym błocie! Zawsze uważałem, że Mary wysadziła się z tym marmurowym grobowcem dla Michaela, ale teraz bym ją ucałował z wdzięcznością.
– Racja! – odkrzyknął ksiądz.
Beczki, po sześć z dwu stron, przywiązano pod okrytą całunem blachą. Dominik i Tom przeprawili zmęczone konie wraz z liną, a z pomocą której miały pociągnąć tratwę. Podjechali pod górę i obejrzeli się na drugi brzeg. Mężczyźni doczepili koniec liny do prowizorycznej tratwy i zepchnęli ją na wodę. Konie ruszyły, a Tom i Dominik, pokrzykując, zmuszali je do dreptania niemal w miejscu. Tratwa huśtała się niebezpiecznie, ale udało się ją dociągnąć do brzegu. Nie tracąc czasu na rozmontowywanie beczek, dwaj woźnice pogonili konie drogą, bez przeszkód ciągnąc beczki.
Po rampie prowadzącej do szerokich drzwi, służących do wytaczania bel wełny z szopy, wyciągnięto tratwę do pustego budynku przesiąkniętego zapachami smoły, potu, lanoliny i odchodów. Minnie i Cat, zakutane w peleryny, przyszły czuwać przy zwłokach. Uklękły po dwóch stronach blaszanego katafalku i głosami wznoszącymi się, to opadającymi, w takt stukających koralików zaczęły odmawiać różańcowe modlitwy – tak utrwalone, że nie wymagały wysiłku pamięci.
Dom wypełniał się ludźmi. Przyjechali: Duncan Gordon z Each-Uisge, Gareth Davies z Narrengang, Horry Hopeton z Beel-Bell, Eden Carmichael z Barcoola. Angus Macqueen zatrzymał lokalny pociąg towarowy i siedząc w lokomotywie dotarł do Gilly, tam położył konia od Harry'ego Gougha i przyjechał razem z nim. W sumie przebył ponad dwieście mil.