Выбрать главу

Czekała ich długa podróż do domu. Luke przymówił się do Angusa MacQueena o kilka kanapek i butelkę szampana, a kiedy przejechali prawie dwie trzecie drogi, zatrzymał samochód. Australijskie samochody, podobnie jak dziś, rzadko bywały wyposażone w grzejniki, ale rolls należał do wyjątków. Tego wieczoru grzejnik bardzo się przydał, bo ziemię pokrywała gruba warstwa szronu.

– Prawda, jak przyjemnie siedzieć w taką zimną noc bez płaszcza? – powiedziała Meggie z uśmiechem i wzięła od Luke'a składany srebrny kubeczek z szampanem i kanapkę z szynką.

– Tak. Ślicznie dziś wyglądasz, Meghann.

Co takiego było w tych oczach? Zwykle nie przepadał za szarym kolorem – wydawał mu się bez życia – ale spoglądając w oczy Meggie, gotów był przysiąc, że zawierają barwy tęczy – fioletową, indygo, błękit pogodnego nieba, zieleń mchu, odrobinę płowej żółtości. Błyszczały jak półprzeźroczyste klejnoty, otoczone złotymi rzęsami. Wyciągnął rękę i przesunął p jej rzęsach koniuszkiem palca, po czym obejrzał go z powagą.

– Dlaczego to zrobiłeś, Luke?

– Musiałem sam sprawdzić, czy nie są pokryte złotym pudrem. Jesteś jedyną dziewczyną, która ma naprawdę złote rzęsy, wiesz o tym?

– O! – Przytknęła palec do rzęs, spojrzała i roześmiała się. – Rzeczywiście! Nic a nic nie schodzi. – Szampan burzył jej się w żołądku i łaskotał w nos, czuła się dziwnie cudownie.

– I najprawdziwsze złote brwi, i najpiękniejsze złote włosy… Zawsze mi się zdaje, że powinny być twarde jak szczere złoto w dotyku, a są miękkie i puszyste… Cerę też jakbyś miała przysypaną pudrem… I najpiękniejszą buzię, w sam raz do całowania…

Wpatrywała się w niego rozchylając różowe, delikatne wargi, zupełnie jak za pierwszym razem, kiedy się spotkali. Wyjął z jej ręki pusty kubek.

– Dobrze ci zrobi jeszcze trochę szampana – powiedział.

– Jaki przyjemny jest taki mały przystanek na trasie. Jestem ci bardzo wdzięczna, że poprosiłeś pana MacQueena o poczęstunek na drogę.

Pyrkotał cicho silnik rollsa, z ledwie słyszalnym szumem tłoczyło się do środka ciepłe powietrze – oba dźwięki usypiały. Luke rozwiązał krawat, rozpiął kołnierzyk koszuli. Marynarka i żakiet leżały na tylnym siedzeniu, bo w aucie było na nie za ciepło.

– O, teraz dobrze. Nie wiem, kto wymyślił krawat i uznał, że bez niego człowiek nie jest porządnie ubrany. Udusiłby, gościa jego własnym wynalazkiem.

Obrócił się raptem i nachylił się nad nią, chwytając ustami jej usta. Chociaż jej nie objął, poczuła się z nim złączona tak, że kiedy odchylił się do tyłu, wsparła się na jego piersiach. Przytrzymał jej głowę, wpijając się w te zdumiewająco wrażliwe, oszałamiające wargi, które nareszcie tak idealnie pasowały do jego ust. Objęła go za szyję, wsunęła drżące palce we włosy, drugą dłoń oparła na gładkiej opalonej skórze między rozchylonymi brzegami kołnierzyka. Tym razem się nie śpieszył, chociaż zanim nalał jej drugi kubek szampana, poczuł stwardniałą męskość, podniecony samym patrzeniem na nią. Nie puszczając jej, całował policzki, opuszczone powieki, łukowate sklepienia brwi, znów jedwabiste policzki i znów usta, których dziecinny wykrój doprowadzał go do szaleństwa od chwili, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy.

Szyja z małym wgłębieniem u podstawy, skóra na ramieniu delikatna, chłodna, sucha… Nie miał siły, żeby się powstrzymać, a jednocześnie ogarnął go lęk, że Meggie powie „dość”, sięgnął jednak ręką i porozpinał długi rząd guziczków z tyłu sukienki, zsunął z uległych ramion najpierw sukienkę, potem ramiączka satynowej koszulki. Wtulił twarz w szyję koło ramienia, czubkami palców sunął po nagich plecach, wyczuwał nagłe dreszcze i twardniejące na jej piersiach gruzełki. Z otwartymi ustami szukał chłodnego zakończenia miękkiej wypukłości, aż wreszcie jego wargi zamknęły się na krążku napiętego ciała. Zamarł, otumaniony, przycisnął ją do siebie i ssał, chwytał zębami, całował, ssał… Ów odwieczny odruch – szczególne upodobanie – niezawodnie go zaspokajał. Było tak dobrze, dobrze, dobrze, doooooobrze! Nie krzyknął, tylko wstrząsnął się w spazmie rozkoszy.

Odpadł jak syty szczeniak, cmoknięciem w pierś wyraził bezgraniczną wdzięczność i znieruchomiał oddychając ciężko. Czuł na włosach jej pocałunki, pieszczotę ręki wsuniętej pod koszulę, raptem oprzytomniał i otworzył oczy. Usiadł, podciągnął jej ramiączka koszuli, potem sukienkę i zręcznie pozapinał guziki.

– Powinnaś wyjść za mnie za mąż, Meghann – powiedział łagodnie i wesoło. – Twoim braciom nie podobałoby się ani trochę to, co przed chwilą robiliśmy.

– Tak też uważam – odparła ze spuszczonymi oczami i lekkim rumieńcem na policzkach.

– Powiemy im o naszych planach jutro rano.

– Im prędzej, tym lepiej.

– W przyszłą sobotę zawiozę cię do Gilly. Odwiedzimy księdza Thomasa, bo pewnie chciałabyś wziąć ślub kościelny, damy na zapowiedzi i kupimy pierścionek zaręczynowy.

– Dziękuję ci, Luke.

A więc postanowione. Byłą pewna, że nie może być odwrotu od tej decyzji. Upłynie parę tygodni, ile trzeba na ogłoszenie zapowiedzi, i wyjdzie za mąż za Luke'a O'Neilla. Będzie… panią O'Neill! Jakie to dziwne! Dlaczego się zgodziła? Bo on jej powiedział, że to konieczne, że musi to zrobić. Ale dlaczego? Żeby odsunąć od niego niebezpieczeństwo? Żeby chronić jego czy ją? Ralphie de Bricassart, czasami cię nienawidzę…

Wydarzenie w samochodzie zaskoczyło ją i poruszyło do głębi. zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Tyle pięknych, przerażających wrażeń. Dotyk jego rąk! Pieszczota piersi, od której biegły koliste prądy ogarniające całe ciało! W chwili, kiedy uprzytomniła sobie, że ją obnaża, że powinna krzyczeć, uderzyć go, uciekać. Kiedy przeszło obezwładnienie, wywołane szampanem, ciepłem, odkryciem smakowitości pocałunku, wtedy poraził ją tą pieszczotą, wyciszając rozum, świadomość, myśl o ucieczce. Naprężyła ramiona, obsuwając się na jego biodra, a kiedy przycisnął nie nazwany obszar u szczytu jej ud do twardego jak kamień zgrubienia na swoim ciele, chciała tak trwać bez końca, czując przeszywający aż do duszy wstrząs, pustkę, pragnienie… Pragnienie czego? Nie wiedziała. Kiedy odsunął ją od siebie,, wcale tego nie chciała, gotowa była rzucić się na niego z wściekłością. Cały ten epizod przypieczętował dojrzewającą w niej decyzją wyjścia za mąż za Luke'a O'Neilla. Nie mówiąc o tym, że w jej przekonaniu zrobił coś, od czego biorą się dzieci.

Nikogo nie zdziwiła nowina i nikomu nie przyszło na myśl oponować. Zaskoczenie wywołała jedynie Meggie, która stanowczo oświadczyła, że nie zawiadomi biskupa de Bricassart, a potem histerycznie odrzuciła pomysł Boba, żeby zaprosić biskupa de Bricassart do Droghedy i urządzić ślub i wesele na miejscu. Nie, nie, nie! Meggie, która nigdy nie podnosiła głosu, wykrzyczała im to w twarz. Widocznie obraziła się, że ich nie odwiedza. Twierdziła, że małżeństwo to jej prywatna sprawa. Skoro nie przyjechał do Droghedy przez zwykłą grzeczność, bez powodu, to nie ma zamiaru narzucać mu obowiązku wizyty, której złożenia nie wypadałoby mu odmówić.