Выбрать главу

Podszedł i objął ją od tyłu, a kiedy zadrżała z obrzydzenia, myślał, że to z podniecenia.

– Czy ty nic nie wiesz, Meg?

– Nie – skłamała, tyko częściowo, bo nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek czytała o kondomach.

– To proste – odparł, bawiąc się jej piersiami. – Kiedy puszczam ten… sok i jestem bez osłonki, to sok zostaje w tobie. A kiedy zostaje tam długo i często, to zachodzisz w ciążę.

A więc to tak! Jak skórka na kiełbasie! Oszust!

Zgasił światło, pociągnął ją do łóżka i sięgnął po swój zabezpieczający środek.

Doszły ją te same odgłosy, co w pokoju hotelowym w Dungloe, ale tym razem zrozumiała ich znaczenie. Jak tego oszusta przechytrzyć?

Wytrzymała go, starając się nie okazać, ile ją to kosztuje. Dlaczego coś, co jest naturalne, sprawia jej taki ból?

– Nie było co dobrze, co? – spytał potem. – Widocznie jesteś strasznie wąska, skoro boli cię tak długo po pierwszym razie. Nie będę już tak robił. Chciałby spróbował na twoich piersiach, pozwolisz?

– Ach, wszystko mi jedno – odparła zrezygnowana. – Jeżeli tylko nie będzie mnie bolało.

– Mogłabyś okazać trochę entuzjazmu, Meg!

– Po co?!

Znów mu się podnosił. Minęły dwa lata, odkąd był z kobietą. Ach, ta przyjemność smakowała jak zakazany owoc. Nie czuł się wcale mężem Meg. Figle z nią niewiele się różniły od obłapiania przygodnej dziewczyny na tyłach gospody w Kynunie albo przypierania do szopy tej zadzierającej nosa panny Carmichael. Meggie miała ładne piesi, jędrne od konnej jazdy, akurat takie, jakie lubił. Nawet bardziej odpowiadało mu ocieranie o ich brzuszki nie osłoniętym członkiem, o wiele wrażliwszym bez kondomu.

Chwycił Meggie za pośladki, położył ją na sobie, złapał zębami koniuszek piersi i poczuł językiem, jak twardnieje. Meggie z pogardą myślała o nim i jego idiotycznych wysiłkach. W przypływie podniecenia ugniatał ją palcami i zachłystywał się przy piersi jak wielki kociak. Szarpał rytmicznie członek wsuwający się jej między nogi.

Wpadła na pewien pomysł. Powolusieńku obsunęła się bliżej członka, wzięła głęboki oddech i zaciskając zęby wcisnęła się w niego. Wślizgnął się o wiele łatwiej i mniej bolało niż przedtem.

Luke otworzył oczy. Chciał ją odepchnąć, ale… Nie mógł uwierzyć, że to taka różnica bez kondomu. Nigdy tego nie próbował. Był tak podniecony, że nie zdołała jej z siebie zepchnąć. Objął ją, puszczając pierś, i mimo woli krzyknął, choć to nie było niemęskie. Potem pocałował ją lekko.

– Luke?

– Co?

– Czy nie moglibyśmy tak robić za każdym razem? Nie musiałbyś wkładać tej gumy.

– Niepotrzebnie zrobiliśmy tak jeden raz, więcej nie będziemy. Byłem w tobie, kiedy wytrysnąłem.

Nachyliła się nad nim, pogłaskała.

– Nie rozumiesz? Przecież ja siedzę! Nic we mnie nie zostaje, czuję, jak wszystko wycieka! Proszę cię, Luke! Tak jest o wiele przyjemniej, prawie nic nie boli. Na pewno tak jest bezpiecznie. Proszę cię!

Czy znalazłby się potomek Adama, którego nie skusiłoby takie zaproszenie do ponowienia przyjemności? Luke skinął głową, gdyż posiadał znacznie skromniejszą wiedzę niż Meggie.

– Chyba masz rację, a mnie też bardziej odpowiada, kiedy się nie wyrywasz. Dobrze, Meg, od dziś tak właśnie będziemy się kochali.

Meggie uśmiechnęła się zadowolona. Nie wszystko z niej wyciekło. Ledwie poczuwa, że wysuwa się z niej, naprężyła mięśnie, potem położyła się na plecach, niby od niechcenia uniosła zgięte nogi i skrzyżowała uda, z determinacją zatrzymując zdobycz. Czekaj, czekaj, mój miły panie! Jeszcze zobaczysz! Będę miała dziecko, choćby nie wie co!

Z dala od parnych upałów Luke szybko dochodził do zdrowia. Odżywiał się dobrze, zaczął przybierać na wadze, odzyskał dawny wygląd, opalił się. Dał złapać się na przynętę Meggie, która nie opierała się jego pieszczotom, zgodził się przedłużyć dwutygodniowy pobyt do trzech, a potem do czterech tygodni. Pod koniec miesiąca zbuntował się jednak.

– Jestem zdrów, Meg. Nie mogę już czuć się lepiej. Siedzimy tu sobie jak u Pana Boga za piecem i wydajemy pieniądze, a Arne mnie potrzebuje.

– Nie zmienisz zdania, Luke? Gdybyś naprawdę chciał, mógłbyś kupić tę farmę już teraz.

– Niech jeszcze zostanie tak, jak jest, Meg.

Nie przyznałby się otwarcie, ale dziwnie pociągała go praca wymagająca najwyższego wysiłku, czuł w żyłach zew trzciniarza. Jak podobni mu młodzi mężczyźni, miał mu pozostać wierny, dopóki starczy sił. Meggie widziała jedyny sposób, żeby go zmusić do zmiany postanowienia: dać mu dziecko, dziedzica farmy.

Wróciła do Himmelhoch i czekała pełna nadziei. Wierzyła, że dziecko wszystko zmieni i bardzo go pragnęła. Doczekała się – była w ciąży. Anne i Luddie nie posiadali się z radości, kiedy ich o tym powiadomiła. Luddie okazał się skarbem, ponieważ umiał szyć i haftować, czego Meggie nigdy nie miała czasu się nauczyć. Mała igiełka migała w jego wielkich rękach jak zaczarowana, a tymczasem Meggie i Anne urządzały pokój dziecinny.

Nie znosiła dobrze ciąży, czy to z powodu upałów, czy przygnębienia. Poranne nudności przedłużały się na cały dzień i powtarzały nawet wtedy, kiedy powinny już ustąpić. Niewiele przybierała na wadze, mimo to dawała jej się we znaki opuchlizna, a ciśnienie wzrosło niepokojąco. Opiekujący się nią doktor Smith chciał od razu odesłać ją do szpitala w Cairns, ale po dłuższym zastanowieniu uznał, że lepiej jej będzie u Muellerów, którzy się nią troskliwie zajmowali. Zapowiedział jednak, że wyjazd do Cairns będzie konieczny na trzy tygodnie przed porodem.

– Ściągnij tu jej męża! – ryknął doktor do Luddiego.

Meggie nie zwlekała z zawiadomieniem Luke'a, że jest w ciąży, przekonana, jak to kobieta, że Luke postawiony przed faktem dokonanym oszaleje z radości. List, który dostała w odpowiedzi rozwiał wszelkie złudzenia. Luke był wściekły. Perspektywa, że zostanie ojcem, znaczyła dla niego tylko tyle, że będzie miał do nakarmienia dwie niepracujące gęby. Tę gorzką pigułkę Meggie przełknęła nie mając wyboru. Dziecko, które miało się urodzić, wiązało ją z Lukiem równie mocno jak duma.

Czuła się nieszczęśliwa, bezradna, nie kochana. Nawet to nie narodzone dziecko jej nie kochało i nie chciało przyjść na świat – wyczuwała protesty małego stworzenia przeciw temu, że jest i rośnie. Pojechałaby do domu, gdyby mogła znieść dwa tysiące mil podróży, ale doktor Smith był nieugięty. Kilka dni jazdy pociągiem, nawet z przerwami, mogłoby się skończyć tragicznie. Meggie, mimo rozczarowania, za nic nie naraziłaby na szwank swojego dziecka. Stopniowo jednak wygasała w niej radość i pragnienie, by mieć istotę, którą mogłaby otoczyć miłością, niewdzięczny płód ciążył jej coraz bardziej.

Doktor Smith radził, żeby Meggie wcześniej przeniosła się do Cairns. Poród wiązał się z dużym ryzykiem, a w Dungloe był tylko punkt szpitalny. Wysokie ciśnienie krwi utrzymywało się, opuchlizna rosła. Doktor mówił o toksemii, rzucawce połogowej i wymieniał inne medyczne terminy, którymi tak nastraszył Anne i Luddiego, że zgodzili się puścić Meggie, choć woleli, żeby dziecko urodziło się w Himmelhoch.

W końcu maja już tylko cztery tygodnie dzieliły Meggie od wyznaczonego terminu, w którym miała się pozbyć nieznośnego ciężaru. Z coraz większą niechęcią myślała o istocie, której tak bardzo pragnęła, zanim zaczęła przez nią cierpieć. Dlaczego spodziewała się, że Luke z radością przyjmie wiadomość o mającym się narodzić dziecku?! Od początku ich małżeństwa nic na to nie wskazywało.

Pora przyznać się do małżeńskiej klęski, porzucić niemądrą dumę i ratować, co się da. Pobrali się z samych nieodpowiednich powodów: on dla pieniędzy, ona, by uciec od Ralpha de Bricassart dla kogoś, kto go przypominał. Nie łączyły ich nawet pozory miłości, a tylko miłość pomogłaby przezwyciężyć dzielące różnice i wynikające z nich trudności.