Выбрать главу

Meggie obróciła się twarzą do piasku i rozpłakała tak, jak nie płakała od dzieciństwa, a świadkami jej rozpaczy były kraby i ptaki.

Anne Mueller umyślnie wybrała wyspę Matlock, sądząc, że uda się jej posłać tam Luke'a po wyjeździe Meggie. Wysłała do niego telegram z prośbą, żeby natychmiast przyjechał.

Nie wtrącała się nigdy w cudze życie, ale żal jej było Meggie i uwielbiała kapryśną Justynę. Chciała, by córka Meggie miała dom i rodziców. Wiedziała, że ciężko jej będzie rozstać się z nimi, ale dłużej tak być nie mogło.

Luke zjawił się po dwóch dniach. Jechał do cukrowni w Sydney, więc było mu po drodze. Zdecydował się wreszcie zobaczyć dziecko. Gdyby urodził się chłopak, stawiłby się od razu, ale wiadomość o dziewczynce mocno go rozczarowała. Jeżeli Meggie koniecznie chce mieć dzieci, niechby urodziła syna, który w przyszłości przejąłby farmę. Z dziewcząt nie ma żadnego pożytku. Najpierw trzeba wydać na nie majątek, a kiedy urosną, idą pracować dla kogoś innego zamiast pomagać ojcu na stare lata.

– Jak się czuje Meg? – spytał wchodząc na werandę. – Nie jest chyba chora?

– Nie, Zaraz ci opowiem, ale najpierw wejdź i zobacz swoją śliczną córkę.

Przyjrzał się niemowlęciu z zainteresowaniem, ale ani trochę się nie wzruszył.

– W życiu nie widziałem takich dziwacznych oczu – rzekł. – Ciekawe, po kim?

– Meggie twierdzi, że w jej rodzinie nikt takich nie miał.

– W mojej też nie. Zabawne małe dziwadło. Nie ma wesołej miny.

– Jak może mieć wesołą minę? – odparła Anne z trudem hamując złość. – Nigdy nie widziała własnego ojca, nie ma prawdziwego domu i nie zanosi się, że będzie go miała, nim dorośnie!

– Ale ja oszczędzam., Anne! – bronił się.

– Bzdura! Wiem, ile masz pieniędzy w banku. W lokalnej gazecie z Charters Towers czytałam ogłoszenia o wystawieniu na sprzedaż żyznych farm nawet bliżej niż Kynuna. Jest kryzys, Luke! Mógłbyś sobie kupić najlepszą ziemię i jeszcze sporo by ci zostało.

– No właśnie! Jest kryzys, a na zachodzie, od Junne do Isy, panuje straszna susza. Już drugi rok nie spadła tam kropla deszczu. Drogheda na pewno też ją odczuwa, a co dopiero okolice Winton i Blackall. Uważam, że powinienem zaczekać.

– Aż ziemia podrożeje? Daj spokój, Luke! Teraz jest pora na kupowanie. Z zapewnionym dochodem dwóch tysięcy funtów rocznie przetrzymacie dziesięć lat suszy! Poczekacie tylko na założenie hodowli, aż spadną deszcze.

– Nie chcę jeszcze rzucać trzciny – rzekł stanowczo, nie odrywając spojrzenia od oczu córki.

– A więc wyszło szydło z worka! Dlaczego wprost nie przyznasz, Luke, że niepotrzebna ci jest żona, że wolisz żyć z kolegami i harować jak wół?! Co się dzieje z tym zafajdanym kraju, że mężczyźni ciągną do mężczyzn, a żony zostawiają same z dziećmi. Jeżeli im na kawalerskim stanie, to po co pchają się do żeniaczki? Wiesz, ile w samym Dunny jest opuszczonych żon, które ledwie wiążą koniec z końcem chowając dzieci bez ojców? – Och, właśnie wyjechał do trzciny, niedługo wróci, to tylko na trochę. – Ha! I czatują przy furtce na listonosza, a nuż przyniesie im jakieś pieniądze. Rzadko się doczekają, a jeżeli już, to i tak drań przysyła za mało! – Drżała z wściekłości. – Przeczytałam w „Brisbane Mail”, że w Australii jest największy procent porzuconych żon w całym cywilizowanym świecie! Pod tym względem wyprzedzamy wszystkich. Jest się czym poszczycić, prawda?

– Daj spokój, Anne! Przecież nie porzuciłem Meg. Ma zapewniony byt i dach nad głową. O co ci chodzi?

– Mam dość tego, w jaki sposób traktujesz swoją żonę! Na miłość boską, Luke, wydoroślej, weź na siebie odpowiedzialność za żonę i dziecko! Powinieneś zapewnić im własny dom, być mężem i ojcem!

– Będę, będę! Później! Na razie muszę jeszcze parę lat popracować przy trzcinie. Nie chcę być na utrzymaniu Meg.

Anne z pogardą wykrzywiła usta.

– Bujda! Przecież ożeniłeś się z nią dla pieniędzy!

Luke nie spojrzał na Anne. Opaloną twarz zalał mu rumieniec.

– Przyznaję, że pieniądze miały znaczenie, ale ożeniłem się z nią, bo podobała mi się jak żadna inna.

– Podobała ci się?! A kto ma otoczyć ją miłością?

– Miłość! A cóż to znaczy? Miłość to wytwór kobiecej wyobraźni i nic więcej. – Odwrócił wzrok od Justyny. Nie był pewien, czy ona przypadkiem wszystkiego nie rozumie. – A skoro już przestałaś mi dogadywać, to powiedz, gdzie jest Meg?

– Nie czułą się dobrze. Wysłałam ją na urlop. Nie martw się, nie za twoje pieniądze. Liczyłam, że namówię cię, żebyś do niej pojechał, ale jak widzę, nic z tego.

– Nie ma mowy. Dziś wieczorem jedziemy z Arnem do Sydney.

– Co mam powiedzieć Meggie, kiedy wróci?

Wzruszył ramionami, paląc się do wyjścia.

– Wszystko mi jedno. Żeby jeszcze trochę wytrzymała. A skoro zaczęła powiększać rodzinę, przydałby się syn.

Opierając się o ścianę dla utrzymania równowagi Anne pochyliła się nad kołyską, wzięła Justynę na ręce, zbliżyła się z trudem do łóżka i przysiadła na nim. Luke ani drgnął, żeby jej pomóc. Miał taką minę, jakby bał się własnej córki.

– Idź już, Luke! Nie zasługujesz na to, co masz. Nie mogę na ciebie patrzeć. Wracaj do Arnego i do tej swojej piekielnej harówy!

Zatrzymał się przed drzwiami.

– Jakie jej dała imię, bo zapomniałem?

– Justyna, Justyna, Justyna!

– Durne imię – powiedział i wyszedł.

Anne położyła Justynę na łóżku i wybuchnęła płaczem. Przeklęci mężczyźni! Wszyscy prócz Luddiego! Czy Luddie umiał kochać dlatego, że był tkliwy, trochę po kobiecemu uczuciowy? Czy Luke miał rację? czy miłość to wytwór kobiecej wyobraźni? A może tylko kobiety są zdolne ją odczuwać i ci mężczyźni, którzy mają w sobie odrobinę kobiecości? Żadna kobieta nie zatrzymałaby przy sobie Luke'a. Żadna nie mogła mu dać tego, co mu potrzeba.

Następnego dnia Anne była już spokojniejsza i nie miała uczucia, że poniosła klęskę. Rano dostała kartkę od Meggie, która zachwycała się wyspą Matlock i zapewniała o świetnym samopoczuciu. Więc jednak jej starania nie poszły na marne – Meggie wydobrzała.

Annunziata, zwana Nancy, wyniosła Justynę na werandę, a Anne pokuśtykała niosąc w zębach koszyczek z czystą pieluszką, pudrem dla niemowląt i zabawkami. Usadowiła się na krześle, wzięła niemowlę od Nancy, i zaczęła je karmić z podgrzanej butelki. Ach, jak przyjemnie – pomyślała – jak przyjemnie jest żyć. Zrobiła, co mogła, żeby przemówić Luke'owi do rozsądku, ale skoro jej się to nie udało, cieszy się, że Meggie zostanie jeszcze trochę z Justyną w Himmelhoch. Nie miała wątpliwości, że w końcu Meggi porzuci nadzieję na uratowanie związku z Lukiem i wróci do Droghedy, ale serce jej się ściskało na myśl o tym dniu.

Drogą z Dunny nadjechał sportowy samochód i skręcił na długi podjazd pod górę. Czerwona karoseria i srebrzysta rura wydechowa lśniły nowością. W pierwszej chwili nie poznała kierowcy, który przeskoczył niskie drzwiczki ubrany w same szorty. Ależ pięknie zbudowany! – pomyślała przyglądając mu się z uznaniem. – Dobrze byłoby, gdyby Luddie tak wyglądał, ale za dużo je.

Gość przeskakiwał po dwa stopnie na raz i to wydało jej się znajome, ale dopiero kiedy spojrzała mu w oczy, uprzytomniła sobie, kto przed nią stoi.