– Tak brakowało mi pokory. W pewnym sensie chciałem być Bogiem. Zgrzeszyłem w najbardziej jaskrawy i niewybaczalny sposób. Nie mogę sam sobie wybaczyć, jakże więc mogę spodziewać się przebaczenia boskiego?
– Duma, Ralphie, duma przez ciebie przemawia! To nie ty przebaczasz – czyż jeszcześ tego nie zrozumiał? Tylko Bóg może przebaczać. Tylko Bóg! A on przebaczy, jeśli szczerze żałujesz. Wiesz przecież, że straszniejsze winy przebaczył znacznie większym świętym i większym zbrodniarzom. Czyż nie przebaczył Lucyferowi? Przebaczył mu już w chwili rebelii. To Lucyfer, nie Bóg, wybrał swój los jako władcy piekieł. Czyż sam tego nie powiedział? „Lepiej rządzić w Piekle, niż służyć w Niebie!”. Bowiem nie umiał przemóc swojej dumy i podporządkować swojej woli Innej Istoty, nawet jeśli był nią sam Bóg. Nie chciałbym, byś popełnił ten błąd, mój drogi przyjacielu. Jedyną twoją wadą jest brak pokory,, a pokora czyni wielkiego świętym – i wielkiego człowieka. Dopóki nie pozostawisz przebaczania Bogu, nie będziesz prawdziwie pokorny.
Na zdecydowanej twarzy pojawił się grymas.
– Wiem, że masz rację. Muszę zaakceptować to, czym jestem, bez zastrzeżeń. Muszę starać się być lepszym, nie będąc dumnym z siebie. Żałuję, zatem wyspowiadam się i będę czekał na przebaczenie. Żałuję naprawdę, gorzko żałuję. – Westchnął, a jego oczy zdradziły wewnętrzny konflikt, którego słowami nie potrafił wyrazić, przynajmniej w tym pokoju. – A jednak, Vittorio, w pewnym sensie musiałem to zrobić. Miałem do wyboru: albo zniszczyć ją, albo wziąć winę na siebie. Nie umiałem postąpić inaczej, bo kocham ją szczerze. To nie jest jej wina, że nie chciałem, by moja miłość stałą się fizyczna. Jej los stał się ważniejszy od mojego, czy pojmujesz to? Do tej pory zawsze myślałem najpierw o sobie, sądziłem, że jako kapłan jestem ważniejszy, a ona mniej istotna. Zrozumiałem jednak, że jestem odpowiedzialny za to, kim się stała… Powinienem był coś zrobić, gdy była małą dziewczynką, ale nie zrobiłem niczego. Trzymałem ją w moim sercu i ona o tym wiedziała. Gdybym wtedy wyrwał ją z serca całkowicie, wiedziałaby o tym i może stałaby się kimś innym, na kogo nie miałbym wpływu. – Uśmiechnął się. – Widzisz, jak wiele mam na sumieniu. Chciałem być stwórcą.
– Czy to Róża właśnie?
Arcybiskup Ralph odchylił głowę i spojrzał na sufit zdobiony złoconymi stiukami i barokowym żyrandolem z Murano.
– Któż inny? Ona jest moją jedyną próbą tworzenia.
– Co z nią będzie? Czy wyrządziłeś jej większą krzywdę, niż gdybyś odmówił?
– Nie wiem, Vittorio. Chciałbym wiedzieć! Wtedy po prostu nie widziałem innego wyjścia. Nie posiadam prometejskiego daru przewidywania, a uczucie czyni człowieka ślepym. Poza tym to się po prostu zdarzyło! Sądzę jednak, że dałem je to, czego najbardziej potrzebowała – poznanie siebie jako kobiety. To nie znaczy, że nie była tego świadoma wcześniej, ale ja nie wiedziałem. Gdybym spotkał ją po raz pierwszy, gdy byłą już kobietą, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Lecz ja znałem ją wiele lat przedtem, już od dzieciństwa.
– Brzmi to tak, Ralphie, jakbyś nie był jeszcze gotów, by ci przebaczono. Cierpisz, czyż nie tak? Dlatego, że byłeś wystarczająco ludzki, by ulec ludzkiej słabości. Czy naprawdę chciałeś być taki szlachetny?
Zaskoczony Ralph spojrzał w ciemne oczy kardynała. Zobaczył w nich siebie: dwie malutkie postacie.
– Nie – rzekł. – Jestem mężczyzną i jako mężczyzna odczuwałem przyjemność. Nie sądziłem, że może istnieć taka przyjemność. Nie przypuszczałem, iż poznanie kobiety może być źródłem tak głębokiej radości. Chciałem być z nią nie z powodu jej ciała, lecz dlatego, iż sprawiało mi radość bycie z nią, rozmowa i milczenie, wspólnie jedzone posiłki, jej uśmiechy i myśli… Będę tęsknił za nią do końca życia!
Żółtawa ascetyczna twarz kardynała w niezrozumiały sposób przypomniała mu nagle twarz Meggie w chwili rozstania. Było w niej widoczne duchowe brzemię, jakie podjęła, i zdecydowanie, by iść naprzód wbrew wszelkim przeciwnościom. Co przeżywał ten człowiek w jedwabnej purpurze, którego jedyną widoczną ludzką słabością zdawał się być jego ospały abisyński kot?
– Nie mogę żałować tego, czego z nią doznałem – ciągnął Ralph, gdy kardynał się nie odezwał. – Żałuję złamania moich ślubów, które są przecież tak wiążące i ważne jak moje życie. Nie będę mógł już nigdy spełniać obowiązków kapłańskich tak jak dawniej, z tą samą gorliwością. Gorzko tego żałuję. A Meggie? – Wyraz jego głowy wobec cisnących się myśli.
– Żałowanie tego czynu równałoby się zamordowaniu Meggie. – Zmęczonym gestem przesunął dłonią przed oczyma. – Czy jasno wyrażam choć w małej części to, o co mi chodzi? Nigdy, przenigdy nie potrafiłem właściwie wyrazić tego, co czuję do Meggie. – Pochylił się do przodu. Oczy Vittorio, który znów zwrócił się do niego, przypominały zwierciadła – odbijały to, co widziały, nie odsłaniając prawdziwych myśli. – Meggie jest błogosławieństwem – rzekł. – Jest rzeczą świętą, sakramentem, tyle że innego rodzaju.
– Tak, rozumiem – westchnął kardynał. – Dobrze, że tak to pojmujesz. Myślę, że w oczach naszego Pana łagodzi to twój wielki grzech. Dla twego własnego dobra będzie jednak lepiej, jeśli wyspowiadasz się przed ojcem Giorgio, a nie ojcem Guillermo. Ojciec Giorgio odczyta właściwie twoje uczucia i intencje. On ciebie zrozumie, podczas gdy ojciec Guillermo jest mniej spostrzegawczy i może nie uznać twojej prawdziwej skruchy. – Ledwie dostrzegalny cień uśmiechu przesunął się po jego twarzy. – Mój drogi Ralphie, oni też są ludźmi, ci, którzy spowiadają wielkich. Nigdy o tym nie zapominaj. W swoim powołaniu są jak naczynia, w których mieści się Bóg, ale we wszystkim innym są tylko ludźmi. Przebaczenie, którego udzielają, pochodzi od Boga, ale uszy, które słuchają i osądzają, należą do ludzi.
Dało się słyszeć dyskretne pukanie do drzwi. Kardynał Vittorio siedział w milczeniu, czekając, aż tacę z herbatą postawią na inkrustowanym stoliku.
– Widzisz, Ralphie, od czasu mojego pobytu w Australii stałem się prawdziwym miłośnikiem popołudniowej herbatki. Całkiem nieźle ją parzą w mojej kuchni, choć początki były trudne. – Powstrzymał arcybiskupa, który sięgnął po czajniczek. – Och, nie! Sam naleję. Bawi mnie odgrywanie „mamusi”.
– Widziałem dużo czarnych koszul na ulicach Genui i Rzymu – powiedział arcybiskup Ralph przyglądając się kardynałowi, gdy nalewał herbatę.
– To specjalne kohorty II Duce. Ciężkie czasy przed nami, mój drogi Ralphie. Ojciec Święty jest nieugięty w postanowieniu, by nie zaistniały żadne różnice między Kościołem a świeckim rządem Włoch. Oczywiście ma rację, jak we wszystkim. Cokolwiek by się miało zdarzyć, musimy mieć możliwość pełnienia naszych obowiązków wobec wszystkich, nawet jeśli wojna podzieli nasze owieczki na dwie strony, które będą zwalczać się w imię tego samego katolickiego Boga. Bez względu na nasze uczucia i przekonania musimy starać się, by Kościół pozostał ponad wszelkimi ideologiami politycznymi i międzynarodowymi kłótniami. Chciałem mieć ciebie przy sobie, bowiem mogę być pewny, że twarzą nie zdradzisz, co myślisz, bez względu na to, co zobaczysz, a także, ponieważ masz najlepszy dyplomatyczny umysł, jaki kiedykolwiek spotkałem.
Arcybiskup Ralph uśmiechnął się smutno.
– Będziesz mnie popierał nawet wbrew mnie, czyż tak? Zastanawiam się czasami, co by się ze mną stało, gdybym ciebie nie spotkał.
– Zostałbyś arcybiskupem Sydney. To dobra i ważna funkcja – rzekł kardynał uśmiechając się szeroko. – Lecz drogi naszego życia nie w naszych rękach leżą. Poznaliśmy się, ponieważ tak miało być i teraz nie może być inaczej, musimy współpracować dla Ojca Świętego.