Jims i Patsy zaciągnęli się w Dubbo, ale ich obóz był w Ingleburn, niedaleko Sydney. Odjeżdżali nocnym pociągiem pocztowym Cormac Carmichael, najmłodszy syn Edena, jechał tym samym ekspresem, i jak się okazało, do tego samego obozu. Obie rodziny wpakowały swoich synów do przedziału pierwszej klasy i czekały teraz w zakłopotaniu, chcąc uściskać się serdecznie na pożegnanie, aby móc zachować w pamięci ciepłe wspomnienie tej chwili, wstrzymywała ich jednak wrodzona niechęć do okazywania uczuć. Syrena wielkiej parowej lokomotywy C-36 zawyła żałośnie, naczelnik stacji zagwizdał.
Meggie pochyliła się pierwsza, by nieśmiało cmoknąć w oba policzki swych braci i Cormaca, który wyglądał zupełnie tak jak jego najstarszy brat Connor. Bob, Jack i Hughie uścisnęli kolejno trzy różne dłonie. Jedynie zapłakana pani Smith bez żenady całowała i tuliła do siebie chłopców. Eden Carmichael, jego żona i starzejąca się, choć nadal przystojna córka pożegnali się sztywno. W następnej chwili wszyscy znaleźli się już na peronie stacji w Gilly, a pociąg, uderzywszy raz czy drugi w odbój, zaczął pełznąć do przodu.
– Do widzenia, do widzenia! – wołali wszyscy i machali białymi chusteczkami, dopóki za oddalającym się pociągiem nie pozostała jedynie smuga dymu na tle zachodzącego słońca.
Na ich własną prośbę Jims i Patsy zostali obaj przydzieleni do surowej, nie wyszkolonej jeszcze Dziewiątej Dywizji Australijskiej, która na początku 1941 roku została wysłana do Egiptu. Zdążyli wziąć udział w bitwie pod Benghazi. Świeżo przybyły generał Erwin Rommel spowodował, iż szala zwycięstwa przechyliła się na stronę państw osi. Nastąpił pierwszy zwrot w tej wojnie wielkich marszów pościgowych tam i z powrotem przez Afrykę Północną. Podczas gdy siły brytyjskie wycofały się sromotnie z Egiptu pod naporem „Afrika-Korps”, Dziewiąta Dywizja Australijska otrzymała zadanie utrzymania Tobruku, wysuniętej placówki na terytorium wroga. Plan ten był wykonalny z jeszcze jednego powodu: dzięki dostępowi do morza placówkę można było zaopatrywać w żywność, dopóki okręty brytyjskie pływały po Morzu Śródziemnym. Szczury Tobruku zagrzebały się tam na osiem miesięcy, trwając mimo wciąż ponawianych ataków wojsk niemieckich, którym w rezultacie nie udało się zdobyć tej placówki.
– Wieta, po co tu jesteśta? – zagaił szeregowiec Col Stuart liżąc bibułkę i leniwie skręcając papierosa.
Sierżant Bob Malloy podniósł daszek żołnierskiej czapki i spojrzał spod jego brzegu na zadającego pytanie.
– Gówno wiemy – odparł z szerokim uśmiechem. – Tu często zadawano to pytanie.
– Lepsze to niż bielenie getrów w cholernym areszcie – wtrącił szeregowiec Jims Cleary, ściągając nieco bliźniakowi szorty, by wygodniej oprzeć głowę na miękkim i ciepłym brzuchu.
– Tak, ale w areszcie przynajmniej do ciebie nie strzelają – zaoponował Col, celując zużytą zapałką w grzejącą się na słońcu jaszczurkę.
– Tyle wiem, kochasiu – rzekł Bob zasłaniając ponownie oczy czapką – że wolałbym, by do mnie strzelano, niż żebym miał tu umrzeć z pieprzonej nudy.
Rozłożyli się wygodnie w suchym, żwirowatym okopie, który znajdował się naprzeciwko min i drutu kolczastego odcinających południowo-zachodni narożnik obwodu. Z przeciwnej strony Rommel kurczowo trzymał swój jedyny przyczółek na terenie Tobruku. W okopie mieli olbrzymi pięćdziesięciokalibrowy karabin maszynowy, obok którego stały równo poukładane skrzynki z amunicją. Nie przejawiali wszakże czujności czy choćby zaniepokojenia możliwością ataku. Karabiny stały oparte o brzeg okopu, a bagnety lśniły w ostrym słońcu. Wszędzie bzyczały muchy. Wszyscy czterej byli ludźmi z australijskiego buszu, toteż Tobruk i Afryka Północna nie mogły ich zaskoczyć niczym: ani upałem, ani kurzem, ani wreszcie muchami.
– Całe szczęście, żeście są bliźniakami, Jims – powiedział Col rzucając kamyczkami w jaszczurkę, która wcale nie miała ochoty ruszyć się z miejsca. – Leżąc tak wyglądacie jak para pedalątek.
– Zazdrosnyś po prostu – zaśmiał się Jims klepiąc Patsy'ego po brzuchu. – Patsy to najlepsza poduszka w Tobruku.
– Pewnie, tobie to dobrze, ale biedny Patsy. Ej, Milczku, odezwij się! – dokuczał mu żartobliwie Bob.
Patsy pokazał białe zęby w uśmiechu, ale jak zwykle nic nie powiedział. Wielu próbowało wyciągnąć z niego coś ponad krótkie „tak” czy „nie”, ale nikomu się to jeszcze nie udało. Nazywano go więc powszechnie Milczkiem.
– Słyszeliście nowinę? – rzucił nagle Col.
– Jaką?
– Matyldy z Siódmej dały się rozsmarować osiemdziesiątkom ósemkom pod Halfaya. To jedyne działo na tej pustyni, które może załatwić Matyldę. Pociski przeszły przez te wielgaśne czołgi jak masło.
– Naprawdę? Bajki opowiadasz – Bob nie uwierzył. – Jestem sierżantem i nic o tym nie słyszałem, a ty, szeregowiec, wszystko wiesz. Powiem ci, kochasiu, Niemiaszki nic takiego nie mają, co by mogło załatwić brygadę Matyld.
– Byłem w namiocie łączności z rozkazem od dowódcy, gdy podali to przez radio, więc to prawda – utrzymywał Col.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Każdy żołnierz oblężonej placówki w Tobruku musiał wierzyć bez zastrzeżeń w to, iż jego strona jest nadal militarnie silna, bowiem tylko to umacniało wiarę w przetrwanie. Nowina Cola nie była przyjemna, szczególnie że nikt w Tobruku nie lekceważył Rommla. Odpierali dotąd jego ataki, bowiem szczerze wierzyli, iż walczący Australijczyk nie ma siebie równego, być może z wyjątkiem Gurkhów. Jeśli zaś przyjąć, że wiara stanowi dziewięć dziesiątych siły, to okazali się prawdziwie nie do pokonania.
– Cholerni Brytyjczycy! – rzekł Jims. – Czego jak czego, ale w tej Afryce trzeba nam samych Australijczyków.
Chór potakiwań przerwany został wybuchem na skraju okopu. Z jaszczurki nic nie zostało, a czterej żołnierze rzucili się do karabinów i browninga.
– Pieprzony włoski granat, same odłamki – westchnął z ulgą Bob. – Gdyby to był specjał od Hitlera, już gralibyśmy na harfach niebiańskich. To by ci się podobało, Patsy, prawda?
Na początku operacji „Krzyżowiec” Dziewiąta Dywizja Australijska została ewakuowana drogą morską do Kairu. Wydawało się, że długa, męcząca obrona niczego nie osiągnęła. Jednakże w czasie, gdy dywizja trzymała Tobruk, zdołano utworzyć ze stale rosnących szeregów żołnierzy brytyjskich w Afryce Północnej Ósmą Armię Brytyjską pod wodzą generała Bernarda Law Montgomery'ego.
Fee nosiła małą srebrną broszkę w kształcie wschodzącego słońca, znak Australijskich Sił Zbrojnych, z zawieszoną na dwóch łańcuszkach plakietką ozdobioną dwiema złotymi gwiazdkami. Oznaczało to, iż dwóch jej synów służy w wojsku, a także to, że spełniła swój patriotyczny obowiązek wobec ojczyzny. Meggie nie przysługiwała ta odznaka, ponieważ nie miała ani męża, ani syna w wojsku. Luke napisał do niej, żeby się o niego nie martwiła, bo nie ma zamiaru zaciągać się. Chce nadal pracować przy zbiorze trzciny cukrowej. Wydawało się, że nie pamięta ich ostatniej rozmowy w barze w Ingham. Meggie pokręciła głową i wyrzuciła list do śmieci. Zastanowiła się, czy Fee martwi się o swoich synów walczących w Afryce i co naprawdę myśli o wojnie, ale Fee nigdy nie zdradzała się słowem, chociaż swoją broszkę nosiła codziennie.
Czasem przychodził list z Egiptu. Po rozłożeniu rozpadał się na strzępy, tyle bowiem równiutkich otworów wycięły w nim nożyce cenzora usuwające nazwy miejsc i oddziałów. Czytanie tych listów polegało w zasadzie na usiłowaniu złożenia ich w sensowną całość. Spełniały mimo to jeden podstawowy cel, który przyćmiewał wszystkie inne: póki przychodziły, wiadomo było, że chłopcy żyją.