Выбрать главу

Deszczu wciąż nie było. Wydawało się, iż nawet żywioły się sprzysięgły. Rok 1941 był piątym kolejnym rokiem zgubnej suszy. Meggie, Bob, Hughie i Fee byli zdesperowani. Co prawda na koncie Droghedy znajdowała się wystarczająca suma pieniędzy, aby mogli kupić odpowiednią ilość paszy na utrzymanie owiec przy życiu, ale problemem było zmuszenie ich do jedzenia. Każde stado miało swego naturalnego przywódcę i jeśli udało się nakłonić go do zjedzenia, można było mieć nadzieję, że reszta stada pójdzie jego śladem. Często jednak nawet widok przeżuwającego przywódcy nie miał żadnego wpływu na resztę owiec.

I w Droghedzie przelewała się krew w okropny sposób. Trawy już nie było. Ziemia wyglądała jak ciemna popękana pustynia, gdzieniegdzie tylko jaśniały plamy szarych i brunatonobrązowych drzew. Oprócz strzelb mieszkańcy nosili także noże. Podcinali nimi gardła zdychającym zwierzętom, aby oszczędzić im śmierci w męczarniach, z wydłubanymi przez wrony oczyma. Bob zwiększył liczbę bydła i dokarmiał je, aby utrzymać produkcję dla wojska. Nie miał z tego żadnego dochodu ze względu na wysokie ceny paszy, bowiem bliżej leżące tereny rolnicze zostały dotknięte przez suszę tak samo jak odległe tereny hodowlane. Zbiory zbóż były katastrofalnie niskie. Pomimo tego otrzymali z Rzymu polecenie, żeby robić, co jest tylko możliwe, bez względu na koszty.

Meggie najbardziej było żal czasu straconego na objeżdżanie pastwisk. W Droghedzie udało się zatrzymać tylko jednego człowieka i jak dotąd nie było nikogo na miejsca pozostałych. W Australii zawsze najbardziej brakowało ludzi. Meggie jeździła siedem dni w tygodniu. Jeżeli Bob zwalniał ją na jeden dzień, zauważywszy jej zdenerwowanie i zmęczenie, sam musiał pracować za dwóch. Starała się więc nie pokazywać po sobie, jak bardzo ją to męczy. Nie przyszło jej nigdy do głowy, że mogłaby po prostu odmówić pracy w gospodarstwie, wymawiając się dziećmi. Dzieci były pod doskonałą opieką, a Bob potrzebował jej o wiele więcej niż one. Swoją tęsknotę uważała w tej sytuacji za egoizm. Zabrakło jej intuicji by zrozumieć, że im też jest potrzebna. Nie przypuszczała nawet, jak bardzo. Spędzała dni na objeżdżaniu pastwisk i całymi tygodniami widywała dzieci już śpiące w łóżeczkach.

Zawsze, gdy patrzyła na Dane'a, odczuwała wzruszenie. Był uroczym dzieckiem. Nawet nieznajomi na ulicach Gilly zwracali na niego uwagę. Zazwyczaj uśmiechał się, a jego natura stanowiła przedziwną kombinację spokoju i pełnego szczęścia. Wyglądało na to, że jego osobowość i jego świadomość ukształtowały się całkiem naturalnie, bez tych cierpień, które są zwykle udziałem dzieci. Rzadko mylił się co do ludzi i rzeczy i nic go nie wyprowadzało z równowagi. Jego matkę przerażało chwilami podobieństwo do Ralpha, lecz nikt poza nią tego nie dostrzegł. Ralph wyjechał z Gilly tak dawno, a mały Dane, mimo że miał te same rysy twarzy i podobną sylwetkę, różnił się od ojca jedną podstawową cechą: zamiast kruczoczarnych włosów miał jasne kędziory koloru trawy w Droghedzie, srebrzyste, z odcieniem beżu.

Justyna pokochała swojego małego braciszka od chwili, w której go ujrzała. Niczego mu nie żałowała, każdą rzecz gotowa była zrobić dla niego. Kiedy zaczął chodzić, nie odstępowała go ani na krok. Meggie wdzięczna była za to, obawiała się bowiem, że pani Smith i służące są już za stare, by nadążyć za malcem. Którejś wolnej niedzieli Meggie wzięła Justynę na kolana i przeprowadziła z nią poważną rozmowę na temat opiekowania się braciszkiem.

– Nie mogę być teraz w domu cały czas, by się nim opiekować – powiedziała – wszystko zatem zależy od ciebie, Justynko. To twój maleńki braciszek i musisz zawsze na niego uważać, żeby nie zrobił sobie krzywdy.

Jasne oczy patrzyły na nią inteligentnie, wcale nie jak rozkojarzone oczy czterolatka.

– Nie martw się mamo – powiedziała pewnym głosem. – Zawsze będę się nim opiekowała za ciebie.

– Chciałabym sama się nim opiekować – westchnęła Meggie.

– A ja nie – odpowiedziała Justynka, zadowolona z siebie. – Podoba i się, że jest cały mój. Nie musisz się martwić. Nie pozwolę, by mu się cokolwiek stało.

Dla Meggie to zapewne wcale nie było takie radosne, choć z pewnością pocieszające. Nad wiek rozwinięte dziecko zamierzało zabrać jej syna, a ona nie mogła temu zapobiec. Wracała na pastwiska, zostawiając Justynkę na straży małego. Czułą się odsunięta przez własną córkę, która zachowywała się jak mały potwór. W kogo ona się wrodziła, na Boga? – myślała Meggie. – Nie w Luke'a, nie we mnie, nie w Fee.

Teraz Justynka była dzieckiem uśmiechniętym i radosnym. Skończyła cztery lata, zanim zobaczyła cokolwiek śmiesznego w świecie, który ją otaczał. To, że tak się stało, było zasługą Dane'a, który od niemowlęctwa śmiał się ze wszystkiego. Ponieważ on się śmiał, to i ona się uśmiechała. Dzieci Meggie cały czas uczyły się od siebie nawzajem. Bolało ją jednak, że potrafiły dawać sobie znakomicie radę bez niej. Zanim skończy się ta nieszczęsna wojna, Dane urośnie i już nigdy nie będzie między nami bliskiej więzi. Na zawsze pozostanie bliższy Justynie. Dlaczego za każdym razem, gdy sądzę, że udało mi się ułożyć życie, zdarza się coś nieprzewidzianego? Nie chciałam przecież ani tej wojny, ani tej suszy…

W gruncie rzeczy dobrze się złożyło, że w Droghedzie życie było takie ciężkie. Gdyby było inaczej Jack i Hughie zaciągnęliby się bez wątpienia. A tak nie mieli innego wyboru, jak zabrać się do pracy i próbować ratować, co się tylko dało, z suszy, która w przyszłości zyskała miano Wielkiej Suszy. Dotknęła ponad milion mil kwadratowych ziemi uprawnej i pastwisk, od Wiktorii na południu aż po Stepy Mitchella na północy.

Wojna zaprzątała myśli ludzi Droghedy na równi z suszą. Niespokojni o los bliźniaków walczących w Afryce, uważnie śledzili przebieg kampanii z jej przepychankami przez Libię tam i z powrotem. Popierali gorąco Partię Pracy i odnosili się niechętnie do obecnego rządu, który z nazwy był co prawda liberalny, ale w istocie konserwatywny. Kiedy w sierpniu 1941 roku Robert Gordon Menzies podał się do dymisji, przyznając, że nie jest w stanie rządzić, świętowali radośnie. Kiedy zaś trzeciego października przywódca Partii Pracy John Curtin został poproszony o utworzenie gabinetu, uznali to za najlepszą wieść, jaka dotarła do Drohgedy od wielu lat.

W tysiąc dziewięćset czterdziestym i w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku narastał niepokój co do stanowiska Japonii, szczególnie po tym, jak Roosvelt i Churchill odcięli źródła ropy naftowej. Europa była bardzo daleko, a Hitler ze swymi armiami oddalony od Australii o całe dwanaście tysięcy mil. Japonia natomiast leżała w Azji. Zagrażała temu bogatemu, ale pustemu i rzadko zaludnionemu kontynentowi jak wielki młot zawieszony nad kowadłem. Nikt więc w Australii nie zdziwił się, gdy Japonia zaatakowała Pearl Harbor. Czekali na ten cios, nie wiedzieli tylko, z której strony nadejdzie. Nagle wojna stała się bliska, mogła nawet wtargnąć na ich własne terytorium. Pomiędzy Australią a Japonią nie było żadnych wielkich oceanów, tylko wielkie wyspy na niewielkich morzach.

W Boże Narodzenie tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku upadł Hongkong. – Niemożliwe jednak, by żółtki zdobyły Singapur – mówili ludzie z troską. Potem przyszły wieści o lądowaniu Japończyków na Malajach i Filipinach. Wielka baza marynarki na czubku Półwyspu Malajskiego stała w gotowości bojowej, jej wielkie działa wymierzone w morze, jej flota gotowa do akcji. W dniu ósmym lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku Japończycy przeszli przez wąski przesmyk Johore i wylądowali po północnej stronie wyspy Singapur, zachodząc miasto od tyłu, poza zasięgiem jego bezsilnych dział. Singapur dostał się w ręce wroga bez jednego wystrzału.