Выбрать главу

— Lubiłem także chodzić za pługiem. W pobliżu wielkie, silne traktory ciągnęły za sobą potężne kombajny, ostry lemiesz gorliwie odwracał skiby sytej ziemi, która parując pod wiosennym słońcem, wydawała jakąś podniecającą woń… Takie dni wiosenne zawsze były pełne niemal magicznego uroku… Kawka nad polem, wysoko pod niebem skowronek wywodzący trele aż do kresu sił, świeże pędy na drzewach, rozkwitające pąki, smutne wezwanie brzmiące w klangorze żurawi… Ale dość już o tym… Tyle jest tych wspomnień, trudno wszystkie opowiedzieć. Zresztą was na pewno interesowałoby raczej coś konkretniejszego…

— Wcale nie — powiedział Amerykanin. — To było bardzo ciekawe. Masz duszę poety. Z ciebie byłby niezły farmer.

— Właśnie te wspomnienia są najważniejsze — dodał Hindus. W głębi jego czarnych oczu zabłysło uznanie. — Wszystko inne jest tylko powierzchowną formą. Słuchamy cię, Mychajło…

— Potem poszedłem do szkoły. Nowe idee zaczęły docierać do mojego umysłu. Nauczyłem się rewolucyjnych pieśni, dowiedziałem się o bohaterach, którzy nie szczędzili życia w imię lepszej przyszłości. Nie wyobrażacie sobie, jaki to ma wpływ na umysł dziecka, na duszę młodego człowieka! Potem, w późniejszym czasie, kiedy napotykałem w życiu wiele zjawisk ujemnych, obcych, odpychających, nie rozczarowałem się mimo wszystko do tych idei…

— Bo do szlachetnych ideałów nie można się rozczarować — roześmiał się Hindus. — Nikt i nic nie jest w stanie splamić ideału. Wręcz przeciwnie, według mnie wypaczenie ideału powinno prowadzić do walki o jego ziszczenie… Wy, wasz kraj, realizujecie wielką sprawę — wszczepiacie dzieciom najwyższe ideały ludzkości…

— Przesadzasz, Swami — wtrącił ironicznie Harry. — Idealizujesz. U nich również znajdziesz bezładu co niemiara!

— W czynach — zaoponował Hindus. — Ale nie w idei. Idea to ziarno. A w ziarnie tkwi przyszła roślina. Wicher bezładu przeminie, jeśli nie dziś, to w przyszłości. A ziarno nowego świata wyda swój owoc…

— Poezja — westchnął Harry. — Choć jest pewien sens w tym, co powiedziałeś… Bo jednak w naszych szkołach nie głosi się idei powszechnego braterstwa…

— Właśnie… Mów dalej, Mychajło…

— Od najmłodszych lat interesowałem się astronomią. Gwiaździste niebo wzruszało mnie, pociągało, niepokoiło swą odwieczną tajemnicą. Już w trzeciej, czwartej klasie zabrałem się do czytania wszystkiego, co udało mi się znaleźć o pochodzeniu życia na ziemi, o dalekich planetach, przyszłych lotach do innych światów. Szczególnie przypadł mi do serca Ciołkowski, który głęboko wierzył w przyszłe loty kosmiczne…

— To wielki bodhisatwa — powiedział Hindus. — Czytałem o nim. To człowiek przyszłości…

— Nie wiem, kim jest — rzekł zamyślony Mychajło. — Jednak jego przykład jest zdumiewający. Samouk, głuchy, bez środków do życia, bez przyjaciół, sięga w samotności myślą w niezmierzone głębie. Nie tylko snuje marzenia, lecz działa, buduje modele, dokonuje obliczeń. Kochałem się również w literaturze fantastycznej. Jules Verne, Wells, nasz pisarz Bielajew. Stare, zatłuszczone książki Francuza Kamila Flammariona o kosmogonii…

— Wiem — Harry kiwnął głową. — Znakomity popularyzator.

— Oni właśnie pomogli mi rozszerzyć horyzonty umysłowe, wybrać drogę. Postanowiłem nieodwołalnie zostać astronomem lub astrofizykiem. Prócz zwykłego, powszedniego życia istnieje jeszcze nieskończoność i trzeba do niej torować szlaki…

— Cudownie — odezwał się Hindus. — Dobrze powiedziałeś. Zwrócę ci tylko uwagę, że „zwykłe życie” jest również pełne tajemnic. W każdym człowieku tkwi nieskończoność…

— Nie myślałem o tym — rzekł Mychajło. — Zbyt mało jeszcze wiem. Prawdę powiedziawszy, nie jestem jeszcze całkowicie ukształtowany…

— Samokrytyka — Harry błysnął zuchwale niebieskimi oczami. — Taki macie zwyczaj?

— Dobra cecha — przeciwstawił mu się Hindus. — On mówi prawdę. Kształtujemy siebie nieustannie, nawet w podeszłym wieku. A ty… ile masz lat, Mychajło?

— Dwadzieścia… W czterdziestym pierwszym ukończyłem szkołę dziesięcioletnią. Złożyłem papiery na uniwersytecie. Chciałem wstąpić na wydział astronomii. I nagle — wojna. Nie czekałem na powołanie do wojska. Zgłosiłem się na ochotnika. Zawieziono nas na wschód. Kilka miesięcy trwało szkolenie, i od razu na front. Brałem udział w kilku bitwach. Pod Chersoniem. Potem pod Rostowem. Z początku było to dla mnie straszne. Potem przyzwyczaiłem się. Eksplozje, samoloty nad głową, mokre okopy, śmierć towarzyszy. Czasami, w nocy, kiedy ucichała kanonada, widziałem gwiazdy nad głową, a do duszy napływały uczucia z dzieciństwa, z lat szkolnych… migotały fantastyczne marzenia o lotach, o gwiezdnym niebie… a potem wszystko znikało, walki trwały, padali moi przyjaciele — ranni albo zabici, i widziałem tylko jedno: nie kończące się, straszne boje z jakąś zmorą, z nawałą, która zalała naszą ziemię. Potem kontuzja — i niewola. Gdzieś na Kubaniu, niedaleko od Kaukazu. Ocknąłem się w obozie. Wagony, transporty, Niemcy. Potem — tutaj. Jeszcze nie mogę oprzytomnieć, zrozumieć wszystkiego, co się stało. Nie wierzę, nie chcę wierzyć, że wróg zwycięży. Nie może zwyciężyć. Bo w takim razie życie byłoby farsą, chimerą, wstrętną komedią… To wszystko, przyjaciele… Co mogę jeszcze powiedzieć? Za krótko żyłem… Chyba to jeszcze, że cieszę się ze spotkania z wami. Bardzo się cieszę. Oto moja ręka na znak przyjaźni…

— Okay! — powiedział Harry, ściskając mocno dłoń Mychajły. — Ja też się cieszę. Jesteś dzielnym chłopcem. Lubię takich. No cóż, teraz kolej na mnie. Moja opowieść będzie krótka. Mój ojciec był rybakiem z dziada pradziada. Emigrowaliśmy do Ameryki z Irlandii. Osiedliliśmy się na wybrzeżu Kalifornii. Burze, ocean, fale, sztormy — wszystko to weszło w krew naszego rodu. Idee rodu — też takie same: wolność, pogarda dla śmierci, kult bohaterów. Każde dziecko od najmłodszych lat wiedziało o Washingtonie, Lincolnie, Spartakusie. No i o rodzimych bohaterach, których wy nie znacie. Oto, jak żyliśmy. Ojciec od dziecka zabierał mnie ze sobą na morze. Przywykłem do słonych bryzgów, do zapachu ryb, wodorostów, do sztormów i fal. Sądziłem, że podejmę tradycje rodu i zostanę rybakiem. Ale pewnego razu przyszło nieszczęście. Ojciec nie wrócił z połowu. Wszystko połknął ocean — rybaków, szkunery, nasze nadzieje…