Выбрать главу

Zapadła cisza. Osa ślizgała się po szybie, a jej bzyczenie stawało się coraz wścieklejsze.

– Poza tym ten skurwiel zaczął działać z większą częstotliwością. Między pierwszym a drugim zabójstwem minęło ponad pół roku, między drugim i trzecim dwa miesiące. Obawiam się, że tym razem to stanie się jeszcze szybciej. Dlatego musimy działać. Dlatego – Marks popatrzył na Patera – ty jesteś nam potrzebny, bo to twój teren. Chyba że – uśmiechnął się po raz kolejny – ten świr wybierze Świnoujście albo Kołobrzeg… Wtedy masz wolne.

– Rozumiem. Każdy z nas ma swoją działkę. A jaką działkę ma, jeśli wolno spytać, pani profesor?

Profesor Prociw-Bury drgnęła, jakby została wyrwana z letargu.

– Już o tym mówiłam. Badam idiolekt i socjolekt mordercy. – Ostry ton świadczył, że znów obudziła się w niej lwica, która na konferencjach naukowych miażdży swych adwersarzy. – I nie zamierzam wyjaśniać po raz drugi tych terminów, tylko dlatego że jest pan nieprzytomny. Naśladowca jest zorganizowany także pod względem literackim i językowym. Niech pan spojrzy na ostatni list. „I kto to wie prócz mnie”…

– Powinno być „oprócz” – zaprotestował nieśmiało Pater, który jako normatywista nie czuł się zbyt pewnie przy Prociw-Bury.

– Może być tak i tak. Ale gdyby napisał „oprócz”, zdanie brzmiałoby zupełnie inaczej.

Rozległ się motyw ze Stawki większej niż życie i Marks sięgnął po telefon.

– Cholera – powiedział, gdy odrzucił połączenie. – Mam kolejne zebranie. Tak czy inaczej będziemy spotykać się często. I liczymy, Jarek, że będziesz koordynował pracę tutaj, w Gdańsku.

Gdy Pater został sam w pokoju, podszedł do okna. Popatrzył w bezchmurne niebo i dostrzegł na nim niewielki, oddalający się punkt, za którym ciągnęła się jasna smuga. Oddalające się Folegandros.

Poczuł ukłucie w żebrach.

Już wiedział, co ma zrobić. To będzie po raz pierwszy przez te wszystkie lata pracy w policji. Pierwsza taka prośba do Kwiecińskiego.

Po raz pierwszy pomyślał też o czymś innym. Że chce, aby naśladowca znów dał znać o sobie.

Ale nie tu. W Świnoujściu. Albo w Kołobrzegu.

Brzęczenie osy na szybie stało się nie do wytrzymania. Pater zrobił szybki ruch ręką i wyszedł z gabinetu komendanta. Na oknie w przedśmiertnych drgawkach podrygiwał zmiażdżony owad.

6

Jarosław Pater szedł po moście nad Wieprzą i podziwiał starannie odrestaurowany pruski mur hotelu, który stał blisko rzeki. Dochodził stamtąd gwar głosów, wyraźnie podkręconych piwem. Pater przystanął i zawahał się. Od pół godziny odwlekał moment swojego pojawienia się w miejscu, do którego zmierzał. Oddalone ono było od darłowskiego rynku o pięć minut szybkiego marszu. Dystans ten zabrał jednak Paterowi sześciokrotnie więcej czasu. A to przyglądał się długo rzeźbie rybaka na rynkowej fontannie, a to zaszedł – nie wiadomo po co – do sklepu z artykułami gospodarstwa domowego przy deptaku i wpatrywał się dobre kilka minut w młynki do kawy i emaliowane garnki, a to kupił sobie – po raz pierwszy w swoim czterdziestoletnim życiu – wiśniową coca-colę i siedząc na ławce, popijał ją małymi łykami. Siedziałby tam pewnie i teraz i opóźniał to, co miało nastąpić, gdyby z prawego boku nie doszło go ciepło jakiegoś ciała oraz woń piwa, dezodorantu i słabych, rozwodnionych potem perfum Fahrenheit. Odwrócił się, aby zrugać grubasa, który rozwalił się na ławce i napierał na niego całym swym cielskiem. Nie zrobił jednak tego. Obok niego siedział sąsiad z pokoju obok. „Sławek z Sosnowca”, jak się przedstawił przy pierwszym spotkaniu na korytarzu pensjonatu, w którym mieszkali. Najwyraźniej uważał przejście „na ty” za rzecz naturalną między współwczasowiczami. Na widok Patera jego okrągłe oblicze rozpromieniło się.

– Cześć, Jarek. – Sławek roześmiał się tubalnie i poprawił siatkową czapkę z daszkiem, spod której wypłynęła strużka potu. – Co, przyszedłeś na dreptak popatrzyć na fajne dupy? No patrz, jaka niezła laska, ta trzydziestka!

Przechodząca obok zgrabna dziewczyna, której cały strój stanowiły top, wycięte, obcisłe szorty á la Doda Elektroda oraz złote klapki na wysokim obcasie, spojrzała z pogardą na Sławka.

– Trzydziestka? – prychnęła ze złością – A ty ile masz lat? Pięć dych? Bo na tyle wyglądasz! Wal się, grubasie!

Dziewczyna dumnie odpłynęła w stronę rynku, a jej pośladki poruszały się pod szortami, wzbudzając u Patera bardzo określony niepokój. Był on nieodwołalnie związany z tym, co miało się dzisiaj wydarzyć. Sławek śmiał się dalej. Odwrócił się, aby skomentować zachowanie dziewczyny, lecz zamiast Patera napotkał mało przyjazne spojrzenie swojej tlenionej połowicy, która właśnie wyszła ze sklepu z lodem wysadzanym okruchami orzechów.

Tymczasem Pater ruszył w stronę darłowskiego zamku, nieopodal którego był cel jego wędrówki. Cel, którego się obawiał i którego podświadomie nie chciał wcale osiągnąć. Nic zatem dziwnego, że teraz – kiedy już się do niego zbliżał – postanowił wszystko opóźnić i napić się piwa w hotelowym ogródku nad brzegiem Wieprzy. Usiadł przy jedynym wolnym stoliku i zamówił duże piwo. Zapomniał podać markę napitku, wobec czego spodziewał się szklanicy miejscowego piwa, którego nazwa ozdabiała wszystkie parasole przeciwsłoneczne w lokalu i wobec którego Pater okazywał niewielki entuzjazm.

Jego przewidywania sprawdziły się co do joty i rzeczywiście otrzymał kufel spienionego broka, co nie wprawiło go w dobry nastrój. Jego zły humor pogłębił się pod wpływem głośnych niemieckich okrzyków, które dochodziły spod innych parasoli. Pater przyglądał się ponuro siwowłosym Niemcom obojga płci zajmującym wszystkie stoliki i szydził w myślach z ich nienagannie wyprasowanych spodni, złotych oprawek okularów i wymodelowanych butów ortopedycznych. „Ciekawe”, myślał, „że Niemki wraz z wiekiem upodabniają się do swoich mężczyzn. Nie farbują włosów, nie malują się, zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że ich szczęki stają się bardziej kwadratowe. Kiedyś niektórym i znacznie młodszym, takim, co to w NRD trenowały pływanie albo lekką atletykę, rozrastały się bicepsy, a pod nosem sypał typowo męski wąs. Daj spokój, przestań krytykować ludzi. Wiele byś dał, aby mieć za ścianą taką starszą Niemkę, a nie grubego wesołka z trójką dzieci, który nie może się powstrzymać od rodzinnego oglądania powtórek «Tańca z gwiazdami».

Pijąc piwo, myślał o ludziach, na których towarzystwo jest skazany przy codziennych posiłkach i od których nie może się opędzić nawet w kilkunastotysięcznym -było nie było – Darłowie. Pater od trzech dni zajmował pojedynczy pokój w podmiejskim pensjonacie, który mu wynajęła Joanna Radziewicz. Zdradzała ona jednak sporą niewiedzę na temat jego gustu, sądząc, że mu się spodoba pięknie położony leśny dworek, z kortem tenisowym, basenem, stawem rybnym oraz ilomaś tam wyznaczonymi miejscami do grillowania. Miała nadzieję, że atrakcje oferowane na organizowanych tam turnusach umilą mu czas oczekiwania na chwilę, aż prom relacji Kołobrzeg-Sztokholm-Helsinki-Kołobrzeg zakończy swój rejs, a jego personel medyczny, do którego należała, uda się do swych domów. Nie wiedziała, że typowo wypoczynkowa organizacja wolnego czasu była dla ponuraka Patera równie atrakcyjna jak dla pensjonariuszy poprawczaka przegląd filmów Bergmana albo Antonioniego. Konkursy w łowieniu ryb, długie biesiady przy ognisku i ludzie, którzy nie mogli wytrzymać pięciu minut bez opowiedzenia dowcipu, przepełniali go wściekłością, zwłaszcza że wszyscy – ze Sławkiem z Sosnowca na czele – chcieli się z nim zaprzyjaźnić. Z tego też względu Pater przychodził ostatni na posiłki, by dać swoim potencjalnym przyjaciołom jak najmniej okazji do dłuższych rozmów. Dzięki temu zwyczajowi nie musiał się tłumaczyć ze swojej niechęci do gry w paintball albo do konkursów wędkarskich. Jedno za to mu się wyjątkowo podobało w tym pensjonacie: stara muzyka rockowa, która dyskretnie, lecz wyraźnie, rozbrzmiewała przy posiłkach. Pater zostawał długo po jedzeniu i słuchał chciwie utworów Kansas, Deep Purple lub Black Sabbath, a potem je nucił w swoim pokoju na piętrze, którego prawie nie opuszczał mimo upału i nagabywań Sławka. Siedział tam, podśpiewując Pyłek na wietrze Kansasów albo Kiedy ślepiec płacze Purpli, przeglądał korespondencję mejlową w swoim telefonie, dzwonił do Joanny, wsłuchując się w jej głos, proszący o pozostawienie wiadomości, i odliczał minuty do jej przyjazdu. Postanowił, że przy najbliższej sposobności przejrzy swoją płytotekę i wypali w komputerze płytkę z rockową klasyką specjalnie dla niej. Że będzie jej opowiadał, jak to dziewczyna gitarzysty Lynyrd Skynyrd, zapytała muzyka, czy będzie o niej pamiętał, gdy jej już zabraknie, i jak to zdanie zainspirowało zespół, by stworzyć Free Bird, jeden z najlepszych kawałków w historii. Wyobrażał sobie, że będą słuchać Wild Horses Stonesów, a on opowie, że Mick Jagger napisał słowa tej piosenki specjalnie dla Marianne Faithful.