Nagle Kaye nie mogła się ich doczekać.
Łazienka była nieskazitelnie czysta.
— Co mogę dla niego zrobić? — Pytała siebie Kaye. — Ma tu swoje życie. — Odepchnęła jednak tę myśl i opuściła deskę klozetową, aby na niej usiąść.
W dużym pokoju Mitch włączył telewizor. Przez drzwi ze starych sosnowych desek Kaye usłyszała stłumione głosy, kilka wyrwanych słów. „Ranny w wybuchu został także sekretarz…”.
— Kaye! — Zawołał Mitch.
Zakryła pasek testu chusteczką higieniczną i otworzyła drzwi.
— Prezydent — powiedział Mitch z napiętą twarzą. Wygrażał pięścią w powietrzu. — Żałuję, że włączyłem to cholerstwo!
Kaye stanęła w dużym pokoju przed małym telewizorem, patrząc na głowę i ramiona spikerki, jej poruszające się usta, spływający z jednego oka tusz. „Na razie doliczono się siedmiu zabitych, w tym gubernatorów Florydy, Mississippi i Alabamy, prezydenta, agenta Secret Service i dwóch dotychczas niezidentyfikowanych. Wśród ocalałych są gubernatorzy Nowego Meksyku i Arizony, dyrektor Zespołu Specjalnego do spraw Heroda Mark Augustine i Frank Shawbeck z National Institutes of Health. Wiceprezydenta nie było wówczas w Białym Domu…”.
Mitch stał obok niej ze zwieszonymi ramionami.
— Gdzie był Christopher? — Spytała cicho Kaye.
„Nie wyjaśniono jeszcze, jak pomimo tak ścisłych środków bezpieczeństwa przemycono bombę. Frank Sesno jest teraz przed Białym Domem”.
Kaye wysmyknęła się spod ramienia Mitcha.
— Przepraszam — powiedziała, klepiąc go nerwowo po plecach. — Łazienka.
— Dobrze się czujesz?
— Doskonale. — Zamknęła drzwi na zamek, wzięła głęboki oddech i podniosła chusteczkę higieniczną. Dziesięć minut już upłynęło.
— Na pewno dobrze się czujesz? — Zawołał Mitch przez drzwi.
Kaye uniosła pasek pod światło, spojrzała na dwa okienka testowe. Pierwszy test dał kolor niebieski. Drugi test dał kolor niebieski. Jeszcze raz przeczytała instrukcję, zrobiła porównanie z wydrukowanymi w niej wzorami barw i oparła się łokciem o drzwi. Kręciło jej się w głowie.
— Stało się — powiedziała cicho. Wyprostowała się i pomyślała: „Co za straszny czas. Niech zaczeka. Niech zaczeka, jeśli tylko ono może zaczekać”.
— Kaye! — Mitch był bliski paniki. Potrzebował jej, potrzebował pociechy. Kaye pochyliła się nad umywalką; ledwo była w stanie stać prosto, tak mocno odczuwała mieszankę przerażenia, ulgi i obawy, wywołaną tym, co zrobili, co robi świat.
Otworzyła drzwi i zobaczyła łzy w oczach Mitcha.
— A nawet na niego nie głosowałem! — Powiedział drżącymi ustami.
Kaye objęła go mocno. Śmierć prezydenta była znacząca, nieobojętna, miała swoją wagę, choć w tej chwili Kaye nie do końca ją sobie uświadamiała. Jej uczucia dotyczyły czegoś innego, Mitcha, jego matki i ojca, jej własnych nieobecnych rodziców; przejmowała się nawet odrobinę sobą, ale co ciekawe, nie czuła prawdziwego związku z życiem wewnątrz niej.
Jeszcze nie czuła.
To tak naprawdę nie jest dziecko.
Jeszcze nie.
Nie pokochaj go. Nie kochaj. Kochaj to, co robi, co przynosi.
Wbrew swej woli, gdy ściskała Mitcha i poklepywała go po plecach, nagle zemdlała. Mitch zaniósł ją do sypialni, przyniósł mokrą szmatkę.
Unosiła się chwilę w zamkniętej ciemności, potem uświadomiła sobie suchość ust. Odchrząknęła, otworzyła oczy.
Popatrzyła na męża, próbowała ucałować jego dłoń, gdy przesuwał szmatką po jej policzkach i brodzie.
— Co za głupiec — powiedziała.
— Ze mnie?
— Ze mnie. Myślałam, że będę silna.
— Jesteś silna.
— Kocham cię — powiedziała. Tylko tyle zdołała z siebie wykrzesać.
Mitch zobaczył, że głęboko śpi, przykrył ją kocem, zgasił światło i wrócił do dużego pokoju. Mieszkanie wydało mu się zupełnie przemienione. Za oknami trwał jasny, letni zmierzch, rzucając bajeczny blask na przeciwną ścianę. Mitch usiadł przed telewizorem na podniszczonym fotelu. Przyciszony dźwięk brzmiał wyraźnie w ciszy pokoju.
„Gubernator Harris ogłosił stan wyjątkowy i wezwał oddziały Gwardii Narodowej. Godzina policyjna obowiązuje od siódmej wieczorem w dni powszednie, od piątej po południu w soboty i niedziele, a jeśli na poziomie federalnym zostanie wprowadzony, przypuszczalnie przez wiceprezydenta, stan wojenny, co wydaje się bardzo prawdopodobne, wówczas na obszarze kraju obowiązywać będzie zakaz gromadzenia się w miejscach publicznych jakichkolwiek grup ludności, jeśli nie uzyskają one zezwolenia od Urzędu Działań Doraźnych w każdej społeczności lokalnej. Oficjalnie stan wyjątkowy wprowadzono bezterminowo, i po części, jak mówią członkowie władz, jest on odpowiedzią na sytuację w stolicy kraju, a po części stanowi próbę opanowania niezwykłych i trwających ciągle zamieszek w stanie Waszyngton…”.
Mitch postukał palcem w plastikowy pasek testowy. Zmienił kanał tylko po to, aby móc nad czymś panować.
— …Nie żyje. Prezydent i pięciu z dziesięciu przybyłych z wizytą gubernatorów stanów zginęło dziś rano w sali konferencyjnej Białego Domu…
I znowu nacisnął guzik małego pilota.
— …Gubernator Alabamy, Abraham C. Darzelle, przywódca tak zwanego Ruchu Zbuntowanych Stanów, tuż przed wybuchem objął prezydenta Stanów Zjednoczonych. Gubernatorzy Alabamy i Florydy oraz pan prezydent zostali rozerwani wskutek eksplozji…
Mitch wyłączył telewizor. Odniósł plastikowy pasek do łazienki i poszedł położyć się przy Kaye. Nie podniósł koca ani się nie rozebrał, aby jej nie przeszkadzać. Ściągnął buty, skulił się, łagodnie kładąc jedną nogę na okrytym pościelą udzie, i przytknął nos do jej krótkich, brązowych włosów. Zapach włosów i skóry głowy Kaye był bardziej kojący aniżeli jakiekolwiek lekarstwo.
Na o wiele za krótką chwilę wszechświat raz jeszcze stał się maleńki, ciepły i całkowicie wystarczający.
Część trzecia
Stella Nova
74
Kaye uporządkowała swoje papiery na biurku Mitcha i wzięła maszynopis Biblioteki Królowej. Trzy tygodnie temu postanowiła napisać książkę o SHEVIE, o współczesnej biologii, o wszystkim, co jej zdaniem rasa ludzka powinna wiedzieć w nadchodzących latach. Tytuł nawiązywał do jej metafory dotyczącej genomu, wszystkich jego rojących się ruchomych elementów i szukających własnych korzyści graczy, częścią swych sił służących królowej genomu w egoistycznej nadziei, że zostaną włączeni do Biblioteki Królowej, czyli DNA; czasami zaś przyjmujących w pozostałej części inne oblicze, grających inną rolę, bardziej samolubną niż użyteczną, pasożytniczą bądź drapieżną, powodujących kłopoty, a nawet katastrofy… Metafora polityczna, która wydawała się jej wyjątkowo trafna.
W poprzednich dwóch tygodniach napisała na laptopie i wydrukowała na przenośnej drukarce ponad sto sześćdziesiąt stron, częściowo dla zebrania myśli przed konferencją.
I aby zabić czas. Czasami, gdy Mitch był nieobecny, godziny strasznie się wlokły.
Walnęła kartkami o drewniany blat, rada z mocnego huku, jaki wydały, a potem położyła je przed zdjęciem Christophera Dickena w srebrnej ramce, stojącym obok fotografii Sama i Abby. Ostatnie w jej pudełku z rzeczami osobistymi było błyszczące, czarnobiałe zdjęcie Saula, wykonane na Long Island przez zawodowego fotografa. Saul wyglądał na uzdolnionego, uśmiechniętego, pewnego siebie, mądrego. Odbitki wraz z prospektami EcoBacter ponad pięć lat temu rozsyłali do firm udzielających kredytów wysokiego ryzyka. Wieki temu.