Выбрать главу

Kaye zamknęła oczy, rozkoszując się chwilą.

— A ich wydziały?

— Nie pójdą na to. Polityka po prostu zbyt mocno naciska na dziekanów. Maria i Wendell zamierzają jednak pracować nad swymi kolegami. Mamy nadzieję na zjedzenie razem obiadu. Zechcesz się przyłączyć?

Żołądek Kaye przestał się przewracać. Pomyślała, że za godzinkę lub dwie może rzeczywiście być głodna. Od lat śledziła pracę Marii Konig, niezmiernie ją podziwiała. W tym męskim zespole być może największą jednak zaletą Konig była jej płeć.

— Gdzie idziecie?

— Pięć minut drogi od Marine Pacific Hospital — odparł Mitch.

— Nic więcej nie wiem.

— Możecie zamówić dla mnie talerz owsianki — powiedziała Kaye. — Czy mam przyjechać autobusem?

— Broń Boże. Będę za pięć minut. — Mitch cmoknął przez telefon i dodał: — Oliver Merton chciałby coś powiedzieć.

— Jeszcze się nie spotkaliśmy, nie podaliśmy sobie ręki — powiedział zadyszany Merton, jakby przed chwilą spierał się o coś głośno albo wbiegł po schodach. — Chryste, pani Lang, jestem zdenerwowany samą rozmową z panią.

— Nieźle mi pan przyłożył w Baltimore — przypomniała Kaye.

— Tak, ale wtedy to było co innego — odparł Merton bez żadnego śladu skruchy. — Nie potrafię wyrazić, jak bardzo podziwiam to, co planuje pani z Mitchem. Dostaję wypieków w oczekiwaniu na cuda.

— Po prostu postępujemy zgodnie z naturą — stwierdziła.

— Proszę odkreślić przeszłość grubą kreską — powiedział Merton. — Pani Lang, jestem przyjacielem.

— Jeszcze się o tym przekonamy — odparła.

Merton zachichotał i oddał komórkę Mitchowi.

— Maria Konig poleca dobrą restaurację wietnamską podającą zupę ph. Na nią miewała zachcianki, gdy była w ciąży. Co powiesz?

— Po owsiance — odparła Kaye. — Czy będzie tam Merton?

— Nie, jeśli sobie tego nie życzysz.

— Powiedz mu, że będę mordować go wzrokiem. Niech pocierpi.

— Powiem — obiecał Mitch. — Ale od ataków rozkwita.

— Już dziesięć lat analizuję tkanki pobierane ze zwłok — powiedziała Maria Konig. — Wendell wie, czym to pachnie.

— O tak, aż za dobrze — potwierdził Packer.

Konig, siedząca naprzeciw Kaye, była bardziej niż piękna — stanowiła idealny wzorzec tego, jak ona sama pragnęłaby wyglądać, gdy osiągnie pięćdziesiątkę. Wendell Packer był bardzo przystojny, szczupły i żylasty — zupełne przeciwieństwo Mitcha. Brock nosił szary płaszcz i czarną koszulkę; wytworny i spokojny, wyglądał na pogrążonego w bardzo głębokich rozmyślaniach.

— Codziennie poczta kurierska dostarcza przesyłkę, dwie lub trzy — ciągnęła Maria. — Otwiera się ją, a w środku są probówki lub buteleczki z Bośni, Timoru Wschodniego albo Konga, zawierające zasmucający skrawek skóry bądź kości tej czy innej ofiary, zazwyczaj niewinnej, oraz koperta z odbitkami dokumentów, dalsze probówki, w nich próbki krwi lub wymazy z wewnętrznej strony policzków, pochodzące od krewnych ofiar. Dzień w dzień, stale. Bez żadnych przerw. Jeśli te niemowlęta są następnym krokiem, jeśli będą lepsze od żyjących teraz na tej planecie, nie mogę się doczekać. Potrzebujemy zmian.

Maleńka kelnerka przyjmująca zamówienia przestała zapisywać je w bloczku.

— Identyfikuje pani martwe ludzie dla ONZ? — Zapytała Marię.

Konig spojrzała na nią z zaskoczeniem.

— Czasami.

Ja z Kampucza, Kambodża, przyjechałam tu piętnaście lat temu. Pracowała pani z Kampuczanami?

— To było przed moimi czasami, moja droga — odparła Maria.

— Ja ciągle bardzo zła — powiedziała kelnerka. — Matka, ojciec, bracia, wujek. Potem pozwolili mordercom iść bez kara. Bardzo paskudne mężczyźni i kobiety.

Przy stoliku zapadła cisza, gdy wielkie, czarne oczy kelnerki zabłysły od wspomnień. Brock pochylił się do przodu, złożył dłonie i dotknął nosa opuszką kciuka.

— Bardzo źle teraz, jeszcze. I tak chcę mieć dziecko — mówiła dalej kelnerka. Dotknęła brzucha i popatrzyła na Kaye.

— Pani?

— Tak — potwierdziła Kaye.

— Ja wierzę w przyszłość — powiedziała kelnerka. — Musi dać lepiej.

Dokończyła zbieranie zamówień i odeszła. Merton wziął pałeczki i kilka chwil bawił się nimi bezradnie.

— Muszę to sobie przypominać, gdy tylko będę przygnębiony.

— Niech pan to wykorzysta w swej książce — radził Brock.

— Piszę teraz jedną. — Merton uniósł brwi. — Nic w tym dziwnego. Dzieją się najważniejsze wydarzenia naukowe naszych czasów.

— Mam nadzieję, że powiedzie się panu lepiej niż mnie — powiedziała Kaye.

— Utknąłem, zupełnie się zakorkowałem — stwierdził Merton i poprawił okulary grubszym końcem pałeczki. — Ale to nie potrwa długo. Nigdy nie trwa.

Kelnerka przyniosła sajgonki, krewetki z pędami fasoli i przezroczyste naleśniki z liśćmi bazylii. Kaye przeszła zachcianka na mdłą i uspokajającą owsiankę. Czując się gotowa na większe wyzwania, złapała pałeczkami sajgonkę i umoczyła ją w małej ceramicznej czarce ze słodkim, brązowym sosem. Smak był nadzwyczajny — mogłaby minutami rozkoszować się każdym kęsem, pochłaniać każdy wyborny kawałeczek. Bazylia i mięta w środku sajgonki były niemal zbyt mocne, zaś krewetka miała bogaty, chrupiący i oceaniczny smak.

Wyostrzyły się wszystkie jej zmysły. W wielkiej, choć ciemnej i chłodnej sali, dostrzegała mnóstwo barw, mnóstwo szczegółów.

— Co do nich wsadzają? — Spytała, przeżuwając ostatni kawałek sajgonki.

— Są dobre — potwierdził Merton.

— Nie powinnam była tyle mówić — przeprosiła Maria, nadal czująca emocje wywołane krótką opowieścią kelnerki.

— Wszyscy wierzymy w przyszłość — stwierdził Mitch. — Nie znaleźlibyśmy się tutaj, gdybyśmy wciąż tkwili w swych wąskich koleinach.

— Musimy ustalić, co możemy powiedzieć, jakie są nasze ograniczenia — powiedział Wendell. — Tylko tyle mogę się wychylić, wyjść poza moją specjalność, i jedynie tyle jest w stanie tolerować wydział, choćbym się zastrzegał, że się wypowiadam wyłącznie we własnym imieniu.

— Odwagi, Wendellu — zachęcał Merton. — Zwarty front. Freddie?

Brock pociągnął łyk bladego piwa z mnóstwem piany. Miał minę zbitego psa.

— Nie potrafię uwierzyć, że jesteśmy tu wszyscy, że dotarliśmy tak daleko — powiedział. — Zmiany są tak bliskie, boję się bardzo. Czy wiecie, co się stanie, kiedy przedstawimy nasze odkrycia?

— Ukrzyżuje nas niemal każde czasopismo naukowe świata — odparł Packer ze śmiechem.

— Nie „Nature” — zaoponował Merton. — Przygotowałem ich trochę. Zadałem im dziennikarski i naukowy sztych. — Uśmiechał się szeroko.

— Nie, przestańcie, przyjaciele — poprosił Brock. — Zatrzymajmy się na chwilę i pomyślmy. Ledwo co zaczęło się nowe tysiąclecie, a już dowiadujemy się, jak zostaliśmy ludźmi. — Zdjął grube okulary i wytarł je serwetką. Oczy miał zamglone, patrzące bardzo daleko. — W Innsbrucku mamy nasze mumie, przyłapane w ostatnich stadiach zmiany, jaka zachodziła dziesiątki tysięcy lat. Twardość i dzielność kobiety musiały przekraczać wszelkie nasze wyobrażenie, ale wiemy bardzo mało. Pani doktor Lang, pani wiedza jest ogromna i jakoś posuwa się pani do przodu. Pani odwaga jest być może jeszcze bardziej godna podziwu. — Uniósł szklankę z piwem. — Płynący z głębi serca toast to najmniejsze, co mogę dla pani zrobić.