Выбрать главу

— Dziękuję ci — powiedziała Kaye płodowi.

Przykryła miskę. Galbreath spróbowała ją zabrać, lecz Kaye przytrzymała jej rękę.

— Zostawcie mnie z nią na kilka minut — poprosiła. — Chcę się upewnić, że nie jest samotna. Gdziekolwiek pójdzie.

*** Galbreath dołączyła do Mitcha w poczekalni. Siedział z głową ukrytą w dłoniach na jasnym fotelu z wybielonego dębu, stojącym pod obrazem w jesionowej ramie z pastelowym motywem morskim.

— Chyba powinien się pan czegoś napić — powiedziała.

— Czy Kaye nadal śpi? — Spytał Mitch. — Chcę być przy niej.

Galbreath kiwnęła głową.

— Może pan pójść do niej, kiedy tylko zechce. Zbadałam ją.

— Czy chce pan poznać szczegóły?

— Proszę. — Mitch przetarł twarz. — Nie wiedziałem, że się tak zachowam. Bardzo mi przykro.

— Niepotrzebnie. Jest odważną kobietą, która uważa, że wie, czego chce. Cóż, nadał jest w ciąży. Wtórny czop śluzowy wydaje się być na miejscu. Nie doszło do urazu, do krwawienia; odłączenie było jak w podręczniku, gdyby komukolwiek przyszło do głowy napisać jakiś o czymś takim. Szpital przeprowadził pośpieszną biopsję. To niewątpliwie odrzucenie SHEVY pierwszego stadium. Potwierdzono liczbę chromosomów.

— Pięćdziesiąt dwa? — Spytał.

Galbreath przytaknęła.

— Jak u wszystkich innych. Powinno być ich czterdzieści sześć. Wielkie nieprawidłowości chromosomalne.

— To odmienny rodzaj normalności — odparł.

Galbreath usiadła obok niego i założyła nogę na nogę.

— Miejmy nadzieję. W ciągu kilku miesięcy przeprowadzimy dalsze badania.

— Nie wiem, co kobiety czują po czymś takim — powiedział Mitch powoli, splatając i rozkładając dłonie. — Co mam jej powiedzieć?

— Proszę pozwolić jej się wyspać. Kiedy się obudzi, powie jej pan, że ją kocha, że jest dzielna i cudowna. Zapewne uzna to wszystko za zły sen.

Mitch patrzył na nią.

— Co jej powiem, jeśli następnej ciąży też nie donosi?

Galbreath przechyliła głowę na bok, przesunęła palcem po policzku.

— Nie wiem, panie Rafelson.

Mitch wypełnił dokumenty wypisania ze szpitala i przejrzał dołączony raport medyczny, podpisany przez Galbreath. Kaye złożyła koszulę nocną i schowała ją do małej nocnej szafki, a potem poszła sztywno do łazienki i zapakowała szczoteczkę do zębów.

— Wszystko mnie boli — powiedziała. Jej głos zabrzmiał głucho przez otwarte drzwi.

— Mogę pójść po wózek — zaproponował Mitch. Był już prawie na korytarzu, zanim Kaye opuściła łazienkę i położyła mu dłoń na ramieniu.

— Mogę chodzić. Tę część mam za sobą, czuję się teraz znacznie lepiej. Ale… Pięćdziesiąt dwa chromosomy, Mitch. Chciałabym wiedzieć, co to znaczy.

— Masz jeszcze czas — odparł Mitch spokojnie.

Kaye w pierwszym odruchu chciała spojrzeć nań surowo, ale jego mina powiedziała jej, że postąpiłaby niesprawiedliwie; że Mitch przejmuje się tak samo jak ona.

— Nie — sprzeciwiła się prosto i łagodnie.

Galbreath zapukała w ramę drzwi.

— Wejdź — zaprosiła ją Kaye. Zamknęła na zamek drzwiczki szafki nocnej. Lekarka weszła z młodym, skrępowanym mężczyzną w szarym garniturze.

— Kaye, to Ed Gianelli. Jest przedstawicielem Urzędu Działań Doraźnych w Marine Pacific.

— Pani Lang, panie Rafelson. Przepraszam, że przeszkadzam.

— Muszę otrzymać pewne dane osobowe i podpis, zgodnie z umową podporządkowującą stan Waszyngton prawu federalnemu o stanie wyjątkowym, przyjętą przez władze stanowe 22 lipca bieżącego roku i podpisaną przez gubernatora 26 lipca. Przykro mi, że musiałem się pojawić w tej bolesnej chwili…

— O co chodzi? — Spytał Mitch. — Co mamy zrobić?

— Wszystkie kobiety brzemienne płodem SHEVY drugiego stadium muszą się zarejestrować w stanowym Urzędzie Działań Doraźnych i wyrazić zgodę na objęcie ich odpowiednią opieką medyczną. Może pani umawiać się na wizyty u pani doktor Galbreath, jako uprawomocnionym lekarzem położnikiem, i u niej przeprowadzać standardowe badania.

— Nie zarejestrujemy się — powiedział Mitch. — Możesz już iść? — Spytał Kaye, obejmując ją ramieniem.

Gianelli zmienił swą postawę.

— Nie chcę wnikać w powody, panie Rafelson, ale rejestracja i wynikające z niej postępowanie są nakazane przez Wydział Zdrowia hrabstwa King, w zgodzie z prawem stanowym i federalnym.

— Nie uznaję tego prawa — stwierdził Mitch stanowczo.

— Karą jest grzywna w wysokości pięciuset dolarów za każdy tydzień odmowy — oznajmił Gianelli.

— Lepiej nie robić z tego wielkiego problemu — stwierdziła Galbreath. — To rodzaj dodatku do metryki urodzenia.

— Dziecko się jeszcze nie urodziło.

— Proszę więc uznać to za aneks do raportu medycznego dotyczącego poronienia. — Gianelli wzruszył ramionami.

— To nie było poronienie — odparła Kaye. — Wszystko dzieje się w sposób naturalny.

Gianelli wyciągnął ze złością ręce.

— Potrzebny mi jest jedynie pani obecny adres i formalna odmowa znalezienia się w odpowiednich rejestrach medycznych. Jeśli pani sobie życzy, doktor Galbreath i pani prawnik mogą sprawdzać wszystko, co robimy.

— O Boże — rzucił Mitch. Poprowadził Kaye obok Galbreath i Gianellego, po czym zatrzymał się, aby powiedzieć lekarce:

— Rozumie pani, co to znaczy, prawda? Ludzie będą unikać szpitali, swoich lekarzy.

— Mam mocno związane ręce — odparła. — Szpital walczył z tym jeszcze do wczoraj. Ciągle zamierzamy się odwołać do Wydziału Zdrowia. Obecnie jednak…

Mitch i Kaye wyszli. Galbreath stała na progu z plamami na twarzy.

Wzburzony Gianelli poszedł za nimi korytarzem.

— Muszę państwu przypomnieć — powiedział — że te grzywny narastają…

— Zostaw, Ed! — Zawołała Galbreath, waląc dłonią w ścianę.

— Zostaw i pozwól im iść, na miłość boską!

Gianelli stał na środku korytarza, kręcąc głową.

— Nienawidzę tej roboty!

— Ty jej nienawidzisz? — Wołała do niego Galbreath. — Zostaw, u diabła, w spokoju moich pacjentów!

78

Budynek nr 52, National Institutes of Health, Bethesda
Październik

— Twoja twarz wygląda naprawdę dobrze — powiedział Shawbeck. Do gabinetu Augustine'a wszedł o kulach. Asystent pomógł mu opuścić się na krzesło. Augustine skończył jedzenie kanapki z wołowiną z puszki. Otarł usta i nałożył wieczko pudełka z pianki, zamknął je na wcisk.

— W porządku — powiedział Shawbeck, gdy już usiadł. — Cotygodniowe spotkanie ocalałych po dwudziestym lipca, przewodniczy mu der Führer.

Augustine uniósł brwi.

— To wcale nie było śmieszne.

— Kiedy dołączy do nas Christopher? Powinniśmy przygotować butelkę brandy, a ostatni ocalały wzniesie toast za tych, którzy odeszli.

— Christopher czuje coraz większe zniechęcenie — odparł Augustine.

— A ty nie? — Spytał Shawbeck. — Kiedy spotkałeś się z prezydentem?