Выбрать главу

Merton najlepsze zachował na koniec. Powiedział Dickenowi o zmianach w Innsbrucku. Dicken słuchał uważnie, mrużąc ślepe oko, potem zdrowym popatrzył na ścianę z oknami i jasny blask wiosny za nimi.

Pamiętał rozmowę z Kaye, zanim jeszcze spotkała Rafelsona.

— A więc Rafelson jedzie do Austrii? — Dicken rozgrzebywał widelcem parującą na talerzu solę i dziki ryż.

— Jeśli go zaproszą. Może nadal być dla nich zbyt kontrowersyjny.

— Będę czekał na sprawozdanie — powiedział Dicken. — Ale bez wstrzymywania oddechu.

— Uważasz, że Kaye wykonuje karkołomny skok — domyślił się Merton.

— Nie wiem, po co wziąłem to jedzenie. — Dicken odłożył widelec. — Nie jestem głodny.

81

Seattle
Luty

— Dziecko chyba ma się doskonale — powiedziała doktor Galbreath. — Rozwój w drugim trymestrze następuje jak należy. Przeprowadziliśmy analizy i wyszło wszystko, czego należało się spodziewać po płodzie SHEVY drugiego stadium.

Stwierdzenia te wydały się Kaye zbyt chłodne.

— Chłopczyk czy dziewczynka? — Zapytała.

— Pięćdziesiąt dwa XX — odparła Galbreath. Otworzyła tekturową teczkę i podała Kaye kopie wyników badań próbki. — Chromosomalnie nienormalna kobieta.

Kaye patrzyła na kartkę, serce się jej tłukło. Nic nie mówiła Mitchowi, ale miała nadzieję na dziewczynkę, co przynajmniej zmniejszyłoby dystans, liczbę różnic, już samo to by ją zadowoliło.

— Czy chodzi o duplikację, czy o nowe chromosomy? — Spytała.

— Gdybyśmy byli w stanie to rozstrzygnąć, zdobylibyśmy sławę — odparła Galbreath. Potem dodała łagodniej: — Nie wiemy. Pobieżny ogląd powiedział nam, że mogą nie być duplikatami.

— Nie ma dodatkowego chromosomu 21? — Zapytała spokojnie Kaye, patrząc na kartkę z rzędami liczb i krótkimi objaśnieniami.

— Nie sądzę, aby płód miał zespół Downa. Wiesz jednak, jak teraz na to patrzę.

— Ze względu na dodatkowe chromosomy?

Galbreath przytaknęła.

— Nie mamy jak się dowiedzieć, ile chromosomów mieli neandertalczycy — stwierdziła Kaye.

— Jeśli byli jak my, to czterdzieści sześć.

— Ale nie byli. To nadal tajemnica. — Słowa Kaye brzmiały niepewnie nawet w jej własnych uszach. Wstała, trzymając rękę na brzuchu. — Na ile się orientujesz, jest zdrowa.

Galbreath przytaknęła.

— Ale co ja naprawdę wiem? Prawie nic. U ciebie testy na opryszczkę pospolitą typu pierwszego dały wynik pozytywny, ale negatywny na mononukleozę — to znaczy na obecność wirusa Epsteina-Barr. Nie miałaś nigdy ospy wietrznej. Na miłość boską, Kaye, trzymaj się z dała od wszystkich z ospą wietrzną.

— Będę uważała — obiecała Kaye.

— Nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć.

— Życz mi szczęścia.

— Życzę ci wszelkiego szczęścia na Ziemi i w niebiosach. Choć nie czuję się przez to lepiej jako lekarka.

— To przecież nasza decyzja, Felicity.

— Oczywiście. — Galbreath przerzucała papiery, aż doszła do końca teczki. — Gdyby to była moja decyzja, nigdy byś nie zobaczyła tego, co chcę ci pokazać. Przegraliśmy odwołanie. Musimy rejestrować wszystkie nasze pacjentki z SHEVĄ. Jeśli się nie zgodzisz, będziemy musieli dokonać rejestracji za ciebie.

— No to dokonaj — rzuciła Kaye obojętnie. Bawiła się fałdą luźnych spodni.

— Wiem, że się przeprowadziłaś — powiedziała Galbreath.

— Jeśli dokonam rejestracji nieprawidłowo, Marine Pacific wpadnie w kłopoty, mogą mnie wezwać przed komisję kontrolną i odebrać uprawnienia. — Patrzyła na Kaye ze smutkiem, ale stanowczo. Jest mi potrzebny twój nowy adres.

Kaye wpatrywała się chwilę w formularz, potem pokręciła głową.

— Błagam cię, Kaye. Chcę aż do końca pozostać twoją lekarką.

— Do końca?

— Do porodu.

Kaye ponownie pokręciła głową; wzrok miała uparty i dziki, jak u osaczonego królika.

Galbreath nie odrywała oczu od skraju stołu do badań. Zalśniły w nich łzy.

— Nie mam wyboru. Nikt z nas nie ma najmniejszego wyboru.

— Nie chcę, aby ktoś przybył zabrać moje dziecko — powiedziała Kaye ze ściśniętym gardłem i chłodnymi dłońmi.

— Jeśli nie będziesz współpracować, nie będę mogła pozostać twoją lekarką — wyjaśniła Galbreath. Odwróciła się gwałtownie i wyszła z pokoju. Po kilku minutach zajrzała do niego pielęgniarka, zobaczyła Kaye stojącą w oszołomieniu i zapytała, czy nie potrzebuje pomocy.

— Nie mam lekarza — odparła Kaye.

Pielęgniarka odsunęła się, gdy wróciła Galbreath.

— Proszę, podaj mi swój nowy adres. Wiem, że Marine Pacific opiera się wszystkim próbom miejscowego Zespołu Specjalnego zmierzającym do kontaktowania się z jego pacjentkami. W twojej kartotece umieszczę dodatkowe zastrzeżenia. Jesteśmy po twojej stronie, Kaye, wierz mi.

Kaye rozpaczliwie pragnęła porozmawiać z Mitchem, ale był na terenie uniwersytetu, próbując ostatecznie załatwić zakwaterowanie dla uczestników konferencji. Nie chciała mu w tym przeszkadzać.

Galbreath podała jej pióro. Kaye powoli wypełniła formularz, po czym Galbreath go zabrała.

— I tak w jakiś sposób by się tego dowiedzieli — powiedziała niechętnie.

Kaye wyniosła ze szpitala wyniki badań i skierowała się do brązowej toyoty camry, którą kupili przed dwoma miesiącami.

Dziesięć minut siedziała otępiała w samochodzie, ściskając kierownicę palcami, z których odpłynęła krew, a potem przekręciła kluczyk w stacyjce.

Opuszczała szybę, aby wpuścić powietrze, kiedy usłyszała wołającą ją Galbreath. Przemknęło jej przez myśl, aby po prostu wyjechać z parkingu i zniknąć, ale zaciągnęła hamulec ręczny i odwróciła głowę w lewo. Galbreath biegła parkingiem. Położyła rękę na drzwiczkach i spojrzała na Kaye.

— Podałaś fałszywy adres? — Spytała zadyszana, z czerwoną twarzą.

Kaye po prostu patrzyła przed siebie.

Galbreath zamknęła oczy, łapiąc oddech.

— Nie ma niczego złego w twoim dziecku — powiedziała. — Niczego takiego nie dostrzegam. Niczego nie rozumiem. Dlaczego nie odrzucasz jej jako obcej tkanki — jest zupełnie inna niż ty! Równie dobrze mogłabyś nosić gorylicę. Mimo to tolerujesz ją, karmisz. Jak wszystkie matki. Dlaczego Zespół Specjalny nie bada właśnie tego?

— To zagadka — przyznała Kaye.

— Proszę, wybacz mi, Kaye.

— Przebaczam — powiedziała Kaye bez większego przekonania.

— Nie, naprawdę. Nie dbam, czy zabiorą mi uprawnienia — mogą się w tym wszystkim mylić! Chcę być twoją lekarką.

Kaye skryła twarz w dłoniach, wyczerpana napięciem. Czuła się, jakby miała w szyi stalowe sprężyny. Podniosła głowę i położyła dłoń na ręce Galbreath.

— Jeśli to możliwe, bardzo bym chciała — powiedziała.

— Gdziekolwiek pojedziesz, cokolwiek zrobisz, obiecaj mi, że wezwiesz mnie do porodu — poprosiła Galbreath. — Chcę dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, o ciążach SHEVY, aby być przygotowana, i chcę odebrać twoją córeczkę. Kaye zaparkowała na ulicy przed starym, klockowatym hotelem University Plaza, naprzeciw Uniwersytetu Stanu Waszyngton. Męża odnalazła na parterze, czekającego na umowę przygotowywaną przez dyrektora hotelu, który wycofał się do swego kantorka.