Opowiedziała mu, co zaszło w Marine Pacific. Mitch walnął wściekle pięścią w drzwi sali konferencyjnej.
— Nie mogę nigdzie zostawiać cię samej — nawet na minutkę!
— Wiesz, że to niewykonalne — odparła Kaye. Położyła mu dłoń na ramieniu. — Sądzę, że sprawiłam się całkiem nieźle.
— Nie mogę uwierzyć, że Galbreath zrobiłaby to tobie.
— Wiem, że nie zrobiłaby.
Mitch chodził w kółko, kopał w metalowe składane krzesło, bezradnie wymachiwał rękoma.
— Chce nam pomóc — powiedziała Kaye.
— Jak możemy jej teraz ufać?
— Nie wolno wpadać w paranoję.
Mitch zatrzymał się gwałtownie.
— Wielki, stary pociąg stacza się torami. Ma nas w świetle swych reflektorów. Wiem to, Kaye. Chodzi nie tylko o rząd. Podejrzana jest każda ciężarna kobieta na całej Ziemi. Augustine — ten skończony gnojek — dba, abyście wszystkie stały się pariasami! Powinienem go zabić!
Kaye chwyciła go za ręce i delikatnie przyciągnęła, a potem objęła. Był dostatecznie zły, aby spróbować się wyswobodzić i dalej chodzić po pomieszczeniu. Przytrzymała go mocniej.
— Proszę cię, Mitch, już wystarczy.
— A teraz jesteś tutaj, bezbronna wobec każdego, kto może wejść! — Jego ramiona drżały.
— Odmawiam trzymania mnie pod szklanym kloszem — powiedziała Kaye stanowczo.
Poddał się i opuścił ręce.
— Co możemy zrobić? Kiedy przyślą policyjne suki ze zbirami, aby nas zgarnąć?
— Nie wiem — odparła Kaye. — Trzeba czemuś ufać. Wierzę w ten kraj, Mitch. Ludzie tego nie zniosą.
Mitch usiadł na składanym krześle w końcu przejścia. Pomieszczenie było jasno oświetlone, z pięćdziesięcioma krzesłami ustawionymi w pięć rzędów, pokrytym płótnem stołem i kącikiem kawowym z tyłu.
— Wendell i Maria mówią, że naciski są wprost niewiarygodne. Składają protesty, ale nikt z wydziału na nic nie pozwala. Fundusze są obcinane, pokoje przyznawane innym, laboratoria nękane przez inspektorów. Tracę całą wiarę, Kaye. Widziałem to, spotkało mnie, gdy…
— Wiem.
— A teraz Departament Stanu nie pozwala Brockowi na przyjazd z Innsbrucku.
— Kiedy o tym usłyszałeś?
Merton dziś po południu zadzwonił z Bethesdy. Augustine usilnie próbuje zapobiec konferencji. Zostaniemy tylko ty i ja… A ty musisz się ukrywać!
Kaye usiadła przy nim. Nie dotarło do niej ani jedno słowo od dawnych kolegów ze Wschodniego Wybrzeża. Nic od Judith. Przekornie chciałaby porozmawiać z Marge Cross. Pragnęła uzyskać wszelkie wsparcie, jakie zostało jej na świecie.
Okropnie tęskniła za matką i ojcem.
Pochyliła się i położyła głowę na ramieniu Mitcha. Delikatnie pogładził jej włosy swymi wielkimi dłońmi.
Nie poruszyli choćby słowem tematu głównych wieści porannych. Ważne wydarzenia tak szybko następowały po sobie.
— Wiem coś, czego ty nie wiesz — powiedziała Kaye.
— Co takiego?
— Będziemy mieli córkę.
Mitch na chwilę przestał oddychać i ściągnął twarz.
— Wielki Boże.
— Musiało być jedno albo drugie — powiedziała Kaye, rozbawiona jego reakcją.
— Jest jak chciałaś.
— Czy tak powiedziałam?
— W Wigilię. Powiedziałaś, że chciałabyś kupować jej lalki.
— Wolałbyś inaczej?
— Jasne, że nie. Po prostu każdy nasz następny krok jest dla mnie małym szokiem, nic więcej.
— Doktor Galbreath mówi, że jest zdrowa. Nie ma w niej nic nieprawidłowego. Ma dodatkowe chromosomy… Ale to już wiedzieliśmy.
Mitch położył rękę na jej brzuchu.
— Wyczuwam jej ruchy. — Klęknął na podłodze przed Kaye, aby przyłożyć ucho. — Będzie taka piękna!
Dyrektor hotelu wszedł do sali konferencyjnej z plikiem papierów i popatrzył na nich ze zdziwieniem. Po pięćdziesiątce, z głową pokrytą kędzierzawymi, brązowymi włosami i pulchną, niewyróżniającą się niczym twarzą, mógłby być typowym, niezbyt lubianym wujkiem. Mitch wstał i otrzepał spodnie.
— Moja żona — wytłumaczył się zażenowany.
— Oczywiście — powiedział dyrektor. Zwęził bladoniebieskie oczy i odciągnął Mitcha na bok. — Jest w ciąży, prawda? Nie powiedział mi pan o tym. Nie wspomniał zupełnie w tym… — Przerzucał papiery, patrząc na Mitcha oskarżycielskim wzrokiem. — Ani słowem. Musimy być teraz ogromnie ostrożni, jeśli chodzi o zgromadzenia publiczne i wystawianie się na pokaz.
Mitch opierał się o buicka, trąc dłonią podbródek. Jego palce powodowały cichy zgrzyt, choć rano się ogolił. Cofnął rękę. Kaye stanęła przed nim.
— Odwiozę cię do domu — powiedział.
— A co z buickiem?
Pokręcił głową.
— Zabiorę go później. Wendell mnie podwiezie.
— Gdzie teraz pójdziemy? — Zapytała Kaye. — Możemy spróbować w innym hotelu. Albo wynająć pensjonat.
Mitch skrzywił się zdegustowany.
— Dupek szukał tylko wymówki. Poznał twoje nazwisko. Zadzwonił do kogoś. Sprawdził, jak dobry mały nazista. — Strzelił ręką w górę. — Chwała wolnej Ameryce!
— Gdyby Brock mógł teraz przyjechać…
— Urządzimy konferencję przez Internet — zapowiedział Mitch. — Coś wymyślimy. Ale to o ciebie się teraz martwię. Na coś się zanosi.
— Na co?
— Nie czujesz? — Potarł czoło. — Wyraz oczu tego dyrektora, tego tchórzliwego drania. Wyglądał na przerażonego barana. Za grosz nie zna się na biologii. Całe życie wykonywał tylko maleńkie, bezpieczne kroki i nie podważał systemu. Niemal wszyscy są tacy jak on. Pozwalają się popychać i biegną w kierunku, w którym ich popędzono.
— Jesteś taki cyniczny — stwierdziła Kaye.
— To rzeczywistość polityczna. Dotąd byłem tak strasznie głupi. Pozwalałem ci jeździć samej. Mogłaś być narażona, wystawiona…
— Nie chcę być trzymana w izolacji, Mitch.
Skrzywił się.
Kaye położyła rękę na jego ramieniu.
— Przepraszam. Wiesz, o co mi chodzi.
— Wszystko pasuje, Kaye. Widziałaś to w Gruzji. Ja zobaczyłem w Alpach. Stajemy się obcymi. Ludzie nas nienawidzą.
— Nienawidzą mnie — powiedziała Kaye; jej twarz pobladła.
— Bo jestem w ciąży.
— Mnie też nienawidzą.
— Ale nie żądają, abyś się zarejestrował, jak Żydzi w Niemczech.
— Jeszcze nie — odparł Mitch. — Chodźmy. — Otoczył ją ramieniem i poprowadził do toyoty. Kaye trudno było nadążać za jego długimi krokami. — Myślę, że mamy dzień lub dwa, może trzy. Potem… Ktoś coś zrobi. Jesteś drzazgą za ich paznokciem. Podwójną drzazgą.
— Dlaczego podwójną?
— Znani ci ludzie mają władzę — wyjaśnił Mitch. — Wiedzą, kim jesteś, że znasz prawdę.
Kaye wsiadła od strony pasażera i opuściła szybę. Wewnątrz samochodu było ciepło. Mitch zamknął za nią drzwiczki.
— Czyżby? — Rzuciła.
— Masz całkowitą rację. Sue złożyła ci propozycję. Rozważ ją.
— Powiem Wendellowi, dokąd pojedziemy. Nikomu innemu.
— Lubię ten dom — powiedziała Kaye.
— Znajdziemy inny — odparł Mitch.
82