Выбрать главу

Patrzyli na siebie w milczeniu.

— Dziękuję, że zatrzymywałeś mnie tak długo — powiedział Dicken bez śladu ironii.

— Nie ma sprawy — odparł równie obojętnie Augustine.

83

Hrabstwo Snohomish

Mitch postawił ostatnie pudła obok drzwi frontowych. Wendell Packer przyjechał rano furgonetką. Obejrzał dom i wykrzywił usta w niezadowoleniu. Spędzili w nim tylko dwa miesiące. Jedno Boże Narodzenie.

Kaye przyniosła z sypialni telefon z dyndającym przewodem.

— Wyłączony — powiedziała. — Nie zwlekają, kiedy rozbierasz dom. Jak długo w nim przebywaliśmy?

Mitch usiadł w zniszczonym fotelu, który miał jeszcze od czasów studenckich.

— Poradzimy sobie — stwierdził. Czuł się jakoś dziwnie; miał wrażenie, że jego dłonie stały się większe. — Boże, jakże jestem zmęczony.

Kaye przysiadła na poręczy fotela i zaczęła masować mu ramiona. Pochylił głowę w jej rękach, nieogolonym podbródkiem potarł o brzoskwiniowy sweterek.

— Do licha — powiedziała Kaye. — Zapomniałam naładować baterie w komórce. — Pocałowała go w czubek głowy i wróciła do sypialni. Mitch zauważył, że idzie dość prosto, choć jest już w siódmym miesiącu. Brzuch miała wydatny, ale niezbyt wielki. Żałował, że mało zna się na ciążach. Ta była jego pierwszym doświadczeniem…

— Padły obie baterie! — Zawołała Kaye z sypialni. — Ładowanie zajmie z godzinkę.

Mitch patrzył na różne rzeczy w pokoju, mrugając oczyma. Potem wyciągnął ręce. Wyglądały na spuchnięte, przypominały przedramiona marynarza Popeye z kreskówki. Czuł także, że urosły mu nogi, choć nie patrzył na nie. To niezwykle drażniące. Miał ochotę pójść spać, ale była dopiero czwarta po południu. Dopiero co zjedli na obiad zupę z puszki. Na dworze nadal było jasno.

Miał nadzieję na kochanie się z Kaye po raz ostatni w tym domu. Ta właśnie wróciła i przyniosła stołek pod nogi.

— Usiądź tutaj — powiedział Mitch, podnosząc się z fotela.

— Będzie ci wygodniej.

— Wszystko w porządku. Chcę siedzieć wyprostowana.

Mitch przerwał w połowie wstawanie, zakręciło mu się w głowie.

— Coś się stało?

Ujrzał pierwszy klin światła. Zamknął oczy i opadł na fotel.

— Nadciąga — powiedział.

— Co?

Wskazał na skronie i rzucił cicho:

— Bach! — Miewał już poczucie zniekształcenia ciała przed atakami migreny i podczas nich, kiedy był chłopcem. Pamiętał, że tego nie znosił, a teraz niemal wychodził z siebie ze złości i poczucia beznadziei.

— Mam w torebce trochę Naproze — powiedziała Kaye. Mitch słyszał, jak chodzi po pokoju. Przy zamkniętych oczach widział widmowe błyskawice, a nogi wydawały mu się wielkie jak u słonia. Ból był jak salwa strzałów armatnich rozbrzmiewająca w szerokiej dolinie.

Kaye wcisnęła mu w dłoń dwie tabletki i pełną wody szklaneczkę. Połknął tabletki, popił je wodą, nie do końca przekonany, że mu pomogą. Może gdyby otrzymał jakieś przyzwoite ostrzeżenie, wziąłby je zawczasu.

— Idź do łóżka — powiedziała Kaye.

— Co? — Spytał.

— Łóżko.

— Chcę pójść.

— Słusznie. Spać.

Była to jedyna droga ucieczki, na jaką mógł liczyć. Chociaż będzie miał koszmarne i nieprzyjemne sny. Je także pamiętał: sny o miażdżeniu przez spadające góry.

Położył się w chłodzie pustego łóżka, na prześcieradle pozostawionym po ich ostatniej nocy, pod kołdrą. Nasunął ją na głowę, zostawiając małą szparkę, przez którą mógł oddychać.

Ledwo usłyszał Kaye mówiącą, że go kocha.

Kaye odsunęła kołdrę. Czoło Mitcha było lepkie od potu, zimne jak lód. Martwiła się, czuła się winna, że nie może dzielić jego cierpień; potem mimowolnie pomyślała, że Mitch nie będzie dzielił jej cierpień przy rodzeniu ich dziecka.

Usiadła przy nim na łóżku. Jego oddech był krótki i urywany. Zamyślona, poczuła brzuch wypinający sweterek, podniosła go, potarła skórę, tak napiętą, że niemal lśniła. Dziecko uspokoiło się na kilka godzin po licznych kopnięciach tego popołudnia.

Nigdy dotąd Kaye nie czuła ciosów bombardujących nerki od środka; nie podobało się jej to doświadczenie. Podobnie jak chodzenie co godzina do łazienki czy utrzymująca się długo zgaga. W nocy, leżąc w łóżku, wyczuwała nawet rytmiczne ruchy swych jelit.

Wszystko to czyniło ją bardzo czujną, a zarazem wyjątkowo żywą i świadomą.

Odbiegła jednak od myślenia o Mitchu, o jego boleści. Położyła się obok niego i nagle przekręciła, ściągając kołdrę.

— Mitch?

Nie odpowiadał. Chwilę leżała na plecach, ale było jej niewygodnie, przewróciła się więc na bok, plecami do Mitcha, i powoli przytulała się doń, łagodnie, czerpiąc ciepło. Nie poruszył się ani nie zaprotestował. Patrzyła na pogrążoną w półmroku pustą ścianę. Pomyślała, że mogłaby wstać i spróbować kilka minut popracować nad książką, ale laptop i notatniki nie zostały jeszcze rozpakowane. Chęć jej przeszła.

Niepokoiła ją cisza domu. Nasłuchiwała jakiegokolwiek dźwięku, ale słyszała jedynie ich własne oddechy. Na dworze było zupełnie bezwietrznie. Nie słyszała nawet ruchu na Autostradzie 2, oddalonej o niecałą milę. Nie śpiewał żaden ptak. Nie skrzypiała żadna osiadająca belka czy podłoga.

Po półgodzinie upewniła się, że Mitch śpi, usiadła, przesunęła się na skraj łóżka, wstała i poszła do kuchni nastawić wodę na herbatę. Popatrzyła na końcówkę zmierzchu za oknem kuchennym.

Woda w czajniku zaczęła powoli wrzeć i gwizdać. Kaye zalała nią torebkę rumianku w jednym z dwóch kubków pozostawionych na wykładanym białymi płytkami stole. Czekając, aż herbata naciągnie, muskała palcem gładkie kafelki, zastanawiając się, jaki będzie jej następny dom. Prawdopodobnie słychać zeń będzie dźwięki dobiegające od należącego do Pięciu Plemion wielkiego kasyna „Dziki Orzeł”. Sue rano zajmowała się jeszcze przygotowaniami, obiecała jedynie, że w końcu znajdzie dom i to ładny. „Może najpierw będzie nim przyczepa kempingowa” — dodała przez telefon.

Kaye poczuła przypływ bezradnej złości. Wolałaby zostać tutaj. Czuła się tu u siebie. „To takie dziwne” — powiedziała do okna.

Jakby w odpowiedzi, dziecko kopnęło jeden raz.

Wzięła kubek i wyrzuciła do zlewu torebkę z herbatą. Pijąc pierwszy łyk, usłyszała szum pracy silników i chrzęst opon na żwirowym podjeździe.

Przeszła do pokoju i stanęła, wpatrując się w światła reflektorów przed domem. Nikogo nie oczekiwali; Wendell był w Seattle, ciężarówka z wypożyczalni miała być wolna dopiero jutro rano, Merton pojechał do Beresford w stanie Nowy Jork; słyszała, że Sue i Jack przebywają we wschodniej części stanu Waszyngton.

Przyszło jej na myśl, by obudzić Mitcha, ale nie wiedziała, czy w jego stanie będzie to łatwe. Może to Maria albo ktoś inny.

Nie podeszła jednak do drzwi. Światło w pokoju było zgaszone, na ganku także, paliło się jedynie w kuchni. Blask reflektorów samochodowych wpadał przez okno na południową ścianę.

Nie zaciągnęła zasłon, nie mieli w pobliżu sąsiadów, nikt do nich nie mógł zaglądać.

Ostre pukanie w drzwi wejściowe. Kaye spojrzała na zegarek, wcisnęła guziczek włączający niebiesko-zielone oświetlenie tarczy. Siódma.

Pukanie zabrzmiało znowu, potem odezwał się nieznajomy głos.

— Kaye Lang? Mitchell Rafelson? Urząd szeryfa hrabstwa, wydział sądowy.