Kaye zaparło dech w piersiach. O co może chodzić? Na pewno nie o nią! Podeszła do drzwi wejściowych i odsunęła jedyną zasuwkę, otwierając drzwi. Na ganku stali czterej ludzie, dwaj w mundurach, dwaj po cywilnemu, w luźnych spodniach i jasnych kurtkach. Światło latarki padło na jej twarz, gdy włączała lampę na ganku. Zmrużyła oczy.
— Kaye Lang to ja.
Jeden z cywilów, wysoki, krępy mężczyzna z krótko przystrzyżonymi brązowymi włosami i długą, owalną twarzą, postąpił krok naprzód.
Panno Lang, musimy…
— Pani Lang — poprawiła go Kaye.
— No dobrze. Nazywam się Wallace Jurgenson. To doktor Kevin Clark z Wydziału Zdrowia hrabstwa Snohomish. Jestem przedstawicielem Korpusu Pełnomocnego publicznej służby zdrowia w Kryzysowym Zespole Specjalnym w stanie Waszyngton. Pani Lang, mamy rozkaz federalnego Kryzysowego Zespołu Specjalnego, potwierdzony przez urząd Zespołu Specjalnego w Olimpii, stan Waszyngton. Kontaktujemy się z kobietami o których wiemy, że mogą zakażać, będąc w ciąży z…
— Co za bzdura — powiedziała Kaye.
Jurgenson urwał, lekko zadyszany, i dokończył:
— Z płodem SHEVY drugiego stadium. Czy wie pani, co to znaczy?
— Tak — odparła Kaye — ale jest zupełnie inaczej.
— Jestem tutaj, aby poinformować panią, że zdaniem federalnego Kryzysowego Zespołu Specjalnego oraz Centers for Disease Control and Prevention…
— Pracowałam dla nich — wtrąciła Kaye.
— Wiem o tym — powiedział Jurgenson. Clark uśmiechał się i kiwał głową, jakby cieszył się ze spotkania z nią. Funkcjonariusze stali poza gankiem z założonymi rękoma. — Panno Lang, stwierdzono, że może pani stanowić zagrożenie dla zdrowia publicznego. Tak jak inne kobiety na tym terenie, zostanie pani poinformowana o konieczności dokonania wyboru.
— Wybieram pozostanie tutaj — odparła Kaye drżącym głosem. Przesuwała wzrokiem po twarzach. Przyzwoicie wyglądający mężczyźni, gładko ogoleni, poważni, zdenerwowani prawie tak samo jak ona, niezadowoleni, że są tutaj.
— Mamy rozkaz zabrać panią wraz z mężem do Lynnwood, do schroniska oddziału kryzysowego miejscowego hrabstwa, gdzie zostanie pani internowana i otoczona opieką medyczną do czasu ustalenia, czy nadal stanowi pani zagrożenie dla zdrowia publicznego…
— Nie — rzuciła Kaye, czując, jak dostaje wypieków na twarzy. — To całkowicie wykluczone. Mój mąż jest chory. Nie może jechać.
Jurgenson przybrał zaciętą minę. Gotów był wykonać zadanie, które mu się nie podobało. Zerknął na Clarka. Funkcjonariusze podeszli, jeden prawie się potknął o kamień. Jurgenson przełknął ślinę Doktor Clark może zbadać pani męża, zanim panią zabierzemy — powiedział. Para wydychana przez niego była widoczna w wieczornym powietrzu.
— Ma ostry ból głowy — wyjaśniła Kaye. — Migrenę. Niekiedy mu się to zdarza. — Na żwirowym podjeździe czekał radiowóz szeryfa i mała karetka. Za samochodami otaczający dom nieprzystrzyżony trawnik ciągnął się do ogrodzenia. W chłodnym wieczornym powietrzu czuć było zapach wilgotnej zieleni i gleby.
— Nie mamy wyboru, panno Lang.
Niewiele mogła tu poradzić. Jeśli będzie stawiać opór, po prostu wrócą z liczniejszą ekipą.
— Pojadę. Mojego męża nie należy ruszać.
— Oboje możecie być nosicielami, proszę pani. Musimy zabrać i jego.
— Mogę zbadać pani męża i zobaczyć, czy jego stan wymaga opieki lekarskiej — powiedział Clark.
Kaye była zła na napływające łzy. Zdenerwowanie, bezradność, samotność. Widziała, jak Clark i Jurgenson patrzą za nią, usłyszała jakiś ruch, okręciła się, jakby wpadła w pułapkę.
To Mitch. Szedł wyraźnie urywanymi ruchami, miał przymknięte oczy, wyciągnięte ręce, niby potwór Frankensteina.
— Kaye, co jest? — Spytał stłumionym głosem. Samo mówienie sprawiało, że krzywił się z bólu.
Clark i Jurgenson cofnęli się, a najbliższy funkcjonariusz rozpiął kaburę. Kaye odwróciła się i spojrzała na nich.
— To migrena! Ma migrenę!
— Kim oni są? — Zapytał Mitch. O mało się nie przewrócił.
Kaye podeszła do niego i objęła go, pomagając stać.
— Słabo widzę — szepnął Mitch.
Clark i Jurgenson naradzali się szeptem.
— Proszę zabrać go z ganku, panno Lang — powiedział Jurgenson napiętym głosem. Kaye zobaczyła pistolet w ręku funkcjonariusza.
— Co to znaczy?
— Są z Zespołu Specjalnego — odparła Kaye. — Chcą, abyśmy pojechali z nimi.
— Czemu?
— Coś mówią o zakażaniu.
— Nie. — Mitch z trudem łapał oddech.
— Tak właśnie im powiedziałam. Cóż, Mitch, nic nie możemy poradzić.
— Nie! — Zawołał Mitch, machając jedną ręką. — Wróćcie, gdy będę mógł was widzieć, gdy będę mógł rozmawiać! Zostawcie moją żonę w spokoju, na miłość boską!
— Niech pani zejdzie z ganku — powiedział funkcjonariusz.
Kaye wiedziała, że sytuacja staje się niebezpieczna. Mitch nie był w stanie myśleć rozsądnie. Nie wiadomo, co może zrobić, aby ją chronić. Mężczyźni przed domem byli przestraszeni. Czasy były paskudne, zdarzały się paskudne rzeczy i nikt nie zostałby ukarany; mogli go zastrzelić i spalić dom do zgliszczy, jakby chcieli zniszczyć ognisko zarazy.
— Żona jest w ciąży — powiedział Mitch. — Proszę zostawić ją w spokoju. — Próbował wrócić do domu. Kaye stanęła przy nim, zaprowadziła do drzwi.
Funkcjonariusz celował z pistoletu w ganek, ale teraz trzymał go oburącz, w wyprostowanych rękach. Jurgenson kazał mu opuścić broń. Pokręcił głową.
— Nie chcę, aby zrobili coś głupiego — powiedział cichym głosem.
— Wychodzimy — oznajmiła Kaye. — Nie zachowujcie się jak idioci. Nie jesteśmy chorzy i nie zakażamy.
— Jurgenson powiedział im, aby wyszli drzwiami i zeszli po schodkach ganku.
— Mamy karetkę. Zabierzemy państwa razem do miejsca, gdzie zaopiekują się pani mężem.
Kaye pomogła Mitchowi na stopniach ganku. Mocno się pocił, jego dłonie były wilgotne i zimne.
— Niezbyt dobrze widzę — szepnął do ucha Kaye. — Mów mi, co robią.
— Chcą nas zabrać. — Stali teraz na podwórku. Jurgenson dał znak Clarkowi, który otworzył drzwiczki karetki. Kaye zobaczyła, że za jej kierownicą siedzi młoda kobieta, wpatrująca się uważnie przez zamknięte okienko. — Nie rób żadnych głupstw — nakazała Mitchowi. — Idź powoli. Czy pigułki pomogły?
Pokręcił głową.
— Jest źle. Tak mi głupio… Zostawiłem cię samą. Bezbronną. — Słowa były zduszone, a oczy prawie zamknięte. Nie mógł znieść blasku reflektorów. Funkcjonariusze włączyli latarki i wycelowali nimi w Kaye i Mitcha. Ten zakrył oczy jedną ręką i próbował się odwrócić.
— Nie ruszać się! — Rozkazał funkcjonariusz z pistoletem.
— Trzymać ręce na widoku!
Kaye usłyszała dalsze samochody. Drugi funkcjonariusz się odwrócił.
— Ktoś nadjeżdża — powiedział. — Półciężarówki. Dużo ich.
Naliczyła cztery pary świateł poruszających się drogą wiodącą do domu. Trzy półciężarówki i samochód osobowy wtoczyły się na podwórko, rozpryskując żwir; zapiszczały hamulce. Przyjechali nimi smagli mężczyźni — z czarnymi włosami, w kraciastych koszulach, skórzanych kurtkach, wiatrówkach, mężczyźni z kucykami. Potem dostrzegła Jacka, męża Sue.
Jack otworzył drzwiczki od strony kierowcy i wysiadł z samochodu, marszcząc brwi. Wyciągnął rękę i mężczyźni pozostali na pakach półciężarówek.