Выбрать главу

Z każdym dniem maska ciemniała i nabierała grubości. Stanowiła dziwaczny czepek, będący oznaką tego rodzaju rodzicielstwa.

Kaye ćwiczyła na cienkim dywaniku w małym pokoju. W końcu stało się zbyt parno, aby robić cokolwiek. Mitch wszedł napić się wody i zobaczył ją na podłodze. Podniosła na niego wzrok.

— Zagramy w karty w świetlicy? — Zapytał.

— Chcę być sama — zadeklamowała, naśladując Garbo. — To znaczy sama z tobą.

— Jak plecy?

— Masaż wieczorem, kiedy się ochłodzi — zamówiła Kaye.

— Czyż tu nie jest spokojnie? — Zapytał Mitch, stając w drzwiach i machając dla ochłody swą koszulką.

— Zastanawiałam się nad imionami.

— O? — Mitch wyglądał na zaskoczonego.

— Co?

— Rozbawiłaś mnie trochę. Chcę ją zobaczyć, zanim wybierzemy imię.

— Czemu? — Kaye była trochę urażona. — Mówisz do niej, śpiewasz jej co wieczór. Mówisz nawet, że czujesz jej zapach w moim oddechu.

— No — potwierdził Mitch, ale twarz miał nadal napiętą. — Chcę tylko zobaczyć, jak będzie wyglądała.

Kaye nagle udała, że załapała.

— Nie chodzi mi o termin naukowy. Mówię o naszej nazwie, o imieniu naszej córki.

Mitch patrzył na nią z rozpaczą.

— Nie proś mnie o wyjaśnienia. — Wyglądał na zamyślonego.

— Termin naukowy ustaliłem wczoraj z Brockiem przez telefon. Choć uważa, że to przedwczesne, gdyż żadne…

Mitch zorientował się, zakasłał, zamknął siatkowe drzwi i poszedł do kuchni.

Kaye poczuła, jak ściska się jej serce.

Mitch wrócił z kilkoma kostkami lodu w mokrym ręczniku, ukląkł przy niej i otarł pot na czole. Kaye nie patrzyła mu w oczy.

— Głupi — szepnął.

— Oboje jesteśmy dorośli — powiedziała Kaye na głos. — Chcę nadać jej imię. Chcę robić na drutach buciki, kupować śpioszki, zabawki do zawieszania w łóżeczku, i zachowywać się, jakbyśmy byli zwykłymi rodzicami, a zwłaszcza przestać myśleć o wszystkich tych bredniach.

— Wiem — odparł Mitch, wyglądający wielce żałośnie, niemal załamany.

Kaye podniosła się na kolana i lekko położyła dłonie na jego ramionach. Przesuwała nimi w przód i w tył, jakby ścierała kurz.

— Posłuchaj mnie. Czuję się dobrze. Ona czuje się dobrze. Jeśli mi nie wierzysz…

— Wierzę ci — zapewnił Mitch.

Kaye oparła się o niego czołem.

— Już dobrze, Kemosabe — powiedziała. Indianie w westernach tak nazywali wiernego przyjaciela.

Mitch dotknął ciemnej, twardej skóry jej policzka.

— Wyglądasz bardzo tajemniczo. Jak bandyta.

— Może potrzebujemy nowej nazwy naukowej i dla nas samych.

— Czy nie czujesz tego w środku… Gdzieś głęboko, pod skórą?

— Czuję coś w kościach — odpowiedział. — A moje gardło… Język jest jakby inny. Po co dostałem tę maskę, jak i wszyscy inni?

— Masz wirusa. Czemu nie miałby zmieniać i ciebie? A jeśli chodzi o maskę… Może jesteśmy przygotowywani do rozpoznania przez nią. Jesteśmy zwierzętami społecznymi. Tatusiowie dla niemowląt są równie ważni co mamusie.

— Będziemy wyglądać jak ona?

— Może troszeczkę. — Kaye wróciła do krzesła przy biurku i usiadła. — Jaką nazwę naukową zaproponował Brock?

— Nie przewiduje radykalnej zmiany — odparł Mitch. — Najwyżej podgatunek, może jedynie odrębną odmianę. Stąd… Homo sapiens novus.

Kaye cicho powtórzyła tę nazwę i lekko się uśmiechnęła.

— Brzmi jak warsztat naprawiający przednie szyby samochodów.

— Łacina jest dobra — powiedział Mitch.

— Muszę się jeszcze zastanowić.

— Lecznicę opłacają dochodami z kasyna — powiedziała Kaye, składając ręczniki. Mitch przed zachodem słońca ze służącej za pralnię szopy przyniósł do przyczepy kempingowej dwa koszyki prania. Siedział na średniej wielkości łóżku w maleńkiej sypialni, gdyż nie było miejsca, w którym mógłby stać. Jego wielkie stopy ledwo się mieściły między ścianą a ramą łóżka.

Kaye wzięła cztery pary majtek i dwa nowe staniki do karmienia, złożyła je i odłożyła na bok, aby potem schować do małej walizeczki. Trzymała ją w gotowości od tygodnia i uznała, że nadeszła pora, aby ją zapełnić.

— Masz kosmetyczkę? Nie mogę znaleźć mojej.

Mitch przeszedł na czworakach na koniec łóżka, aby pogrzebać w walizce. Wrócił ze starą, znoszoną torebką z brązowej skóry, zapinaną na zamek.

— Saszetka na przyrządy do golenia załogi bombowca sił lotniczych? — Zapytała Kaye, podnosząc torebkę za rączki.

— Autentyczność zagwarantowana — odparł Mitch. Przyglądał się jej bacznie niby sokół, przez co czuła się jednocześnie uspokojona i odrobinę wyszydzona. Dalej składała pranie.

— Doktor Chambers mówi, że wszystkie przyszłe matki wyglądają zdrowo. Odebrał poród od trzech innych. Stwierdził, że miesiące przedtem działo się z nimi coś złego. Marine Pacific przysłał mu w zeszłym tygodniu moje dane. Wypełnia niektóre formularze Zespołu Specjalnego, ale nie wszystkie. Zadaje mnóstwo pytań.

Skończyła z praniem i usiadła na skraju łóżka.

— Gdy tak się rzuca, mam wrażenie, że właśnie zaczyna się poród.

Mitch pochylił się nad nią i położył rękę na jej wydatnym brzuchu. Oczy miał błyszczące i wielkie.

— Dzisiaj naprawdę się kręci.

— Jest szczęśliwa — powiedziała Kaye. — Wie, że tu jesteś. Zaśpiewaj jej.

Mitch spojrzał na nią, po czym zaczął nucić swoją wersję abecadła: „Ach, bach, ci, duch, ech, fuch, gach, hech, ich, juch, kuch, la much nuch, och puch…”.

Kaye się śmiała.

— To bardzo poważna piosenka — powiedział Mitch.

— Uwielbia ją.

— Ojciec mi ją śpiewał. Alfabet fonetyczny. Przygotuj ją na język angielski. Wiedz, że zacząłem czytać, mając cztery lata.

— Kopie w takt — powiedziała wniebowzięta Kaye.

— Wcale nie.

— Przysięgam, czuję to!

Właściwie polubiła małą przyczepę kempingową z jej podniszczonymi pomieszczeniami ze sklejki w kolorze jasnego dębu i starymi meblami. Grafiki matki zawiesiła w saloniku. Mieli dość jedzenia, a w nocy było wystarczająco ciepło, za gorąco w dzień, dlatego Kaye chodziła ćwiczyć z Sue do budynku zarządu, a Mitch spacerował po wzgórzach z komórką w kieszeni, niekiedy z Jackiem, albo w poczekalni lecznicy rozmawiał z innymi przyszłymi ojcami.

Mężczyźni lubili przebywać tam razem, a kobiety były z tego zadowolone. Kaye tęskniła za Mitchem, kiedy go nie miała obok, ale było wiele spraw do przemyślenia i przygotowania. Wieczorami był zawsze przy niej i nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa.

Wiedziała, że dziecko jest zdrowe. Wyczuwała to. Gdy Mitch skończył piosenkę, dotknęła maski wokół jego oczu. Nie wzdrygnął się, kiedy to zrobiła, choć czynił tak w pierwszym tygodniu. Ich maski stały się teraz dużo grubsze i łuszczyły się na krawędziach.

— Wiesz, czego chcę — powiedziała Kaye.

— Czego?

— Chciałabym wcisnąć się w jakąś ciemną norę, kiedy przyjdzie czas.

— Jak kotka?

— Właśnie.

— Mogę to sobie wyobrazić — powiedział Mitch życzliwie. — Żadnej nowoczesnej medycyny, brudna podłoga, dzicz i prostota.