Выбрать главу

— Chciałam, aby Sue pomagała ci w przekazywaniu mi instrukcji — powiedziała Kaye. — Chciałam, aby była z nami. Jeśli ze mną pójdzie dobrze, będzie jej dużo łatwiej.

— Dla mnie jest dobrze — odparł Mitch. — Nie jestem specjalistą.

Kaye uśmiechnęła się i znowu skrzywiła.

Pokój numer jeden w Lecznicy Kumash przekształcono szybko w salę porodową. Umieszczono w niej łóżko szpitalne na kółkach i jasną, okrągłą lampę chirurgiczną na wysokim stalowym statywie.

Mary Hand, pulchna pielęgniarka w średnim wieku z wystającymi kośćmi policzkowymi, ustawiła tacę z przyrządami medycznymi i pomogła Kaye przebrać się w fartuch szpitalny. Anestezjolog, doktor Pound, młody, mizernie wyglądający mężczyzna o gęstych, czarnych włosach i płaskim nosie, przyszedł pół godziny po przygotowaniu sali i naradzał się z Chambersem, podczas gdy Mitch w zlewie kruszył lód w plastikowej torebce, a potem umieścił jego kawałki w miseczce.

— To już? — Spytała Kaye Chambersa, gdy ją zbadał.

— Jeszcze trochę — odpowiedział. — Rozwarcie ma cztery centymetry.

Sue wciągnęła się na krzesło. Przy jej wzroście ciąża była dużo mniej widoczna. Jack zawołał ją przez drzwi. Odwróciła się. Podał jej małą torbę, wbił ręce w kieszenie, kiwnął Mitchowi i wycofał się. Postawiła torbę na stoliku obok łóżka.

— Wstydzi się wchodzić tutaj — powiedziała do Kaye. — Uważa, że to sprawa kobiet.

Kaye uniosła głowę, aby zerknąć na torbę. Była ze skóry, związana rzemykami z paciorkami.

— Co masz w torbie?

— Rozmaite rzeczy. Niektóre ładnie pachną. Inne nie.

— Jack jest znachorem?

— Boże, nie — odparła Sue. — Myślisz, że wyszłabym za znachora? Zna jednak paru dobrych.

— Mitch i ja chcemy, aby poród był naturalny — powiedziała Kaye doktorowi Poundowi, gdy ten wtoczył stół na kółkach ze swymi naczyniami, rurkami i strzykawkami.

— Oczywiście — odrzekł anestezjolog z uśmiechem. — Jestem tu na wszelki wypadek.

Chambers powiadomił Kaye i Mitcha, że kobieta mieszkająca pięć mil dalej ma rodzić. Nie będzie to dziecko SHEVY.

— Upiera się przy porodzie w domu. Mają gorącą wodę i wszystko. Wieczorem być może będę musiał tam pojechać. Powiedziała pani, że ma tu przybyć doktor Galbreath.

— Powinna być w drodze — potwierdził Mitch.

— Miejmy nadzieję, że zdąży. Dziecko jest ułożone główką w dół.

— Za kilka minut podłączymy urządzenie śledzące zdrowie płodu. Pani Lang, mamy wszystkie udogodnienia dużego szpitala.

Chambers wziął Mitcha na bok. Popatrzył na jego twarz, przyglądając się zarysowi maski skórnej.

— Urocza, prawda? — Zapytał Mitch nerwowo.

— Odebrałem czworo dzieci drugiego stadium SHEVY — odparł Chambers. — Na pewno zna pan zagrożenie, ale muszę wspomnieć o niektórych możliwych komplikacjach, abyśmy wszyscy byli na nie przygotowani.

Mitch przytakiwał, przytrzymując dygoczące ręce.

— Żadne nie urodziło się żywe. Dwoje wyglądało doskonale, bez żadnych widocznych zniekształceń, jedynie… Nie żyło. — Chambers patrzył na Mitcha z pewnym wyrzutem. — Nie lubię takich przypadków.

Mitch się zarumienił.

— Z nami jest inaczej.

— Ponadto matki mogą cierpieć na skutek szoku, jeśli podczas porodu dojdzie do komplikacji. Ma to coś wspólnego z sygnałami hormonalnymi wysyłanymi przez zaniepokojony płód SHEVY. Nikt nie wie dlaczego, ale tkanki dzieci są bardzo odmienne. Niektóre kobiety źle na nie reagują. Jeśli tak się stanie, przeprowadzę cesarskie cięcie i jak najszybciej wydobędę noworodka. — Położył dłoń na ramieniu Mitcha. Pisnął pager. — Tak na wszelki wypadek poświęcę dodatkową uwagę wydzielanym płynom i tkankom. Wszyscy będą w maskach nieprzepuszczających wirusów, nawet pan. Jesteśmy tu na nieodkrytym jeszcze lądzie, panie Rafelson. Proszę wybaczyć.

Sue karmiła Kaye lodem. Rozmawiały, stykając się głowami.

Wydawały się sobie zwierzać, Mitch wycofał się więc, a ponadto chciał zapanować nad trudnymi emocjami.

Wyszedł na korytarz. Jack siedział tam na krześle obok starego stolika do gry w karty, patrząc na stosik numerów „National Geographic”. W światłach fluorescencyjnych wszystko wydawało się niebieskie i chłodne.

— Wyglądasz na rozgniewanego — stwierdził Jack.

— Prawie już wypełnili świadectwo zgonu — odparł Mitch drżącym głosem.

— No. Sue i ja uznaliśmy, że może urodzimy w domu. Bez lekarzy.

— Według niego to niebezpieczne.

— Może i tak, ale już tak zrobiliśmy — powiedział Jack.

— Kiedy? — Spytał Mitch.

— Twoje sny — odparł Jack. — Mumie. Przed tysiącami lat.

Mitch usiadł na innym krześle i położył głowę na stoliku.

— Źle się wtedy skończyło.

— Opowiedz — poprosił Jack.

Mitch powiedział mu o ostatnim śnie. Jack słuchał uważnie.

— Był niedobry — stwierdził. — Nie opowiadaj go Sue.

— Powiedz coś pocieszającego — poprosił Mitch cierpko.

— Próbowałem mieć sny, które pomogłyby mi uzmysłowić sobie, co robić — odrzekł Jack. — Śniłem tylko o wielkich szpitalach i wielkich doktorach pokazujących Sue palcem. Świat białego człowieka staje na drodze. Nic więc mi nie pomogło. — Jack drapał się po brwiach. — Nikt nie jest dość stary, aby wiedzieć, co robić. Mój lud od zawsze żyje na tej ziemi. Dziadek oznajmił mi jednak, że duchy nie mają nic do powiedzenia. Niczego nie pamiętają.

Mitch położył rękę na czasopismach. Jedno ześlizgnęło się i z plaśnięciem spadło na podłogę.

— To nie ma sensu, Jack.

*** Kaye położyła się na plecach i patrzyła, jak Chambers podłącza urządzenie śledzące stan płodu. Ciągły odgłos pracy i pulsowanie taśmy maszyny przy łóżku dawały jej uspokojenie, kolejne poziomy otuchy.

Mitch wrócił z lodem na patyku i rozpakował go dla niej.

Oddała pusty kubek i z wdzięcznością przyjęła malinową, zimną słodycz.

— Żadnych wieści od Galbreath — oznajmił Mitch.

— Poradzimy sobie — odparła Kaye. — Pięć centymetrów i trzyma. Całe to zamieszanie dla zaledwie jednej matki.

— Ale jakiej matki. — Mitch zaczął masować jej ręce, usuwając z nich napięcie, a potem przeszedł do ramion.

— Matko wszystkich matek — szepnęła Kaye, gdy nadszedł następny skurcz. Przetrwała go, trzymając goły patyk po lodach. — Jeszcze jeden — poprosiła z trudem.

Poznała już każdy cal sufitu. Ostrożnie wstała z łóżka i obeszła pokój, trzymając się metalowego stojaka podtrzymującego sprzęt monitorujący. Spod jej koszuli biegły przewody. Czuła, że ma sztywne włosy, tłustą skórę, piekące oczy. Mitch podniósł wzrok znad czytanego numeru „National Geographic”, kiedy ledwo wtoczyła się do poczekalni. Otarła twarz i stanęła przy drzwiach.

— Czuję się dobrze — oznajmiła.

— Jeśli ci nie pomogę, chyba zwariuję — powiedział Mitch.

— Tego nie chcę — odparła Kaye. Usiadła na skraju łóżka i kilka razy głęboko odetchnęła. Chambers powiedział im, że wróci za godzinę. Mary Hand weszła w maseczce, wyglądając jak supernowoczesny żołnierz przygotowany na atak gazowy, i kazała Kaye się położyć. Położna ją zbadała. Uśmiechnęła się błogo i Kaye pomyślała „Dobra, jestem gotowa”, ale ta pokręciła głową. — Ciągle pięć centymetrów. Wszystko w porządku. Pani pierwsze dziecko. — Jej głos był stłumiony przez maseczkę.