Выбрать главу

Kaye znowu gapiła się w sufit i przetrzymywała skurcz. Mitch zachęcał ją do szybkich oddechów, aż przeszła fala. Plecy bolały ją strasznie. Przez pełną goryczy chwilę na koniec skurczu czuła się zapędzona w pułapkę i zła; zastanawiała się, jak będzie, jeśli wszystko pójdzie źle, jeśli umrze, jeśli dziecko urodzi się żywe, ale zostanie bez matki, jeśli Augustine ma rację i zarówno ona, jak i dziecko będą źródłami straszliwej choroby. Czemu nie ma potwierdzenia? Czemu nauka nie opowiada się po jednej bądź drugiej stronie? Uspokoiła siebie powolnym oddychaniem i usiłowała odpoczywać.

Kiedy znowu otworzyła oczy, Mitch drzemał na krześle stojącym przy łóżku. Zegar powiedział jej, że jest północ. Wiecznie pozostanę w tym pokoju.

Musiała znowu iść do łazienki.

— Mitch! — Zawołała. Nie zdołała go obudzić. Rozejrzała się za Mary Hand albo Sue, ale nie było ich w pokoju. Urządzenie monitorujące piszczało i przewijało taśmę. — Mitch!

Wzdrygnął się, wstał i zaspany pomógł jej przejść do łazienki.

Chciała opróżnić kiszki przed pojechaniem do lecznicy, ale ciało nie chciało współpracować i była tym zmartwiona. Czuła mieszaninę złości i zdumienia swoim obecnym stanem. Ciało przejmowało władzę, ale nie miała pewności, że wie, co ma robić. Jestem moim ciałem. Umysł to złudzenie. Organizm jest zdezorientowany.

Mitch chodził po pokoju, popijając nędzną kawę z bufetu lecznicy. Chłodne niebieskie światła fluorescencyjne wryły się w jego pamięć. Miał wrażenie, że nigdy nie widział jasnego słońca. Okropnie swędziały go brwi. Pójść do jaskini. Zapaść w sen zimowy, aby urodziła, gdy będziemy spali. Tak robią niedźwiedzie. Ewoluują, kiedy śpią. Lepszy sposób.

Sue przyszła zastąpić go przy Kaye, żeby mógł odpocząć. Wyszedł na zewnątrz i stanął pod czystym, rozgwieżdżonym niebem.

Nawet tutaj, gdzie mieszkało tak niewielu ludzi, oślepiały go światła uliczne, odcinając od bezmiaru wszechświata.

Boże, dotarłem tak daleko, ale nic się nie zmieniło. Mam żonę, zostanę ojcem, a nadal jestem bezrobotny, żyję na…

Przerwał ten tok myśli, pomachał rękoma, otrząsnął się ze spowodowanego kawą wzburzenia nerwów. Jego myśli biegły w najróżniejszych kierunkach, od pierwszego w życiu uprawiania seksu — martwił się, czy dziewczyna nie zajdzie w ciążę — poprzez rozmowy z dyrektorem Hayer Museum, zanim został wylany, do Jacka, usiłującego patrzeć na wszystko z indiańskiego punktu widzenia.

Mitch nigdy nie miał innego niż naukowy. Przez całe życie starał się być obiektywny, stawiać siebie poza nawiasem równania, widzieć wyraźnie, co odsłaniają jego wykopaliska. Skrawki swego życia wymieniał na przypuszczalnie niedokładne wejrzenia w życie martwych ludzi. Jack wierzył w krąg życia, z którego tak naprawdę nikt nie zostanie całkowicie wykluczony. Mitch nie był w stanie w to uwierzyć. Wolałby jednak, aby to Jack miał rację.

Powietrze ładnie pachniało. Chciałby przyprowadzić tu Kaye, aby mogła poczuć świeżość, ale potem przejechała półciężarówka, ciągnąc za sobą smród spalin i spalonego oleju.

Kaye podsypiała między skurczami, ale tylko po kilka minut. O drugiej w nocy rozwarcie nadal miało pięć centymetrów. Chambers przyszedł przed krótką drzemką, zbadał ją, obejrzał taśmę urządzenia monitorującego, uśmiechnął się uspokajająco. — Może wkrótce podamy trochę pitocyny. Przyśpiesza poród. Nazywamy ją bardahlem dla dzieci — powiedział. Kaye nie wiedziała jednak, czym jest bardahl, i nie zrozumiała porównania.

Mary Hand wzięła jej rękę, przemyła ją alkoholem, znalazła żyłę i wbiła igłę, umocowała ją taśmą, przytwierdziła plastikową rurkę, na kolejnym stojaku zawiesiła butelkę z solą fizjologiczną. Małe fiolki z lekarstwami ustawiła na niebieskim arkuszu jednorazowego papieru wyściełającego stojącą obok łóżka stalową tackę.

Kaye normalnie nie znosiła zastrzyków i ukłuć igłą, ale ta obawa była niczym w porównaniu z pozostałymi. Mitch jakby się oddalał, chociaż stał tuż obok, masując jej kark, przynosząc ciągle lód. Spojrzała nań i zobaczyła nie męża, nie kochanka, ale po prostu mężczyznę, kolejną postać pojawiającą się na krócej lub dłużej w jej zgniecionym, skurczonym i bezkresnym życiu. Skrzywiła się, patrząc na jego plecy, gdy rozmawiał z pielęgniarką. Usiłowała się skupić i odnaleźć elementy uczuciowe, niezbędne, aby umieścić go w tej układance, ale gdzieś odpłynęła. Wyzwoliła się od wszelkich uczuć i obowiązków społecznych.

Kolejny skurcz.

— O kurde! — Zawołała.

Mary Hand zbadała ją i wstała z zatroskaną miną.

— Czy doktor Chambers powiedział, kiedy chce podać pitocynę?

Kaye pokręciła głową, niezdolna do odpowiedzi. Mary Hand wyszła poszukać Chambersa. Mitch został przy łóżku. Przyszła Sue i usiadła na krześle. Kaye zamknęła oczy i stwierdziła, że wszechświat w tym osobistym mroku jest taki mały, iż omal nie spanikowała. Chciała mieć to już za sobą. Bóle menstruacyjne nie miały nigdy mocy tych skurczów. W połowie kolejnego odniosła wrażenie, że złamie sobie plecy.

Wiedziała, że ciało jest wszystkim, a duch niczym.

— Każdy rodzi się w ten sposób — powiedziała Sue Mitchowi. — Dobrze, że tu jesteś. Jack obiecał, że będzie przy mnie przy porodzie, ale to niezgodne z tradycją.

— Kobiece zajęcie — odparł Mitch. Fascynowała go maska Sue. Kobieta stała wyprostowana. Wysoka, z wydatnym brzuchem, ale zachowująca równowagę, wyglądała na kwintesencję silnej kobiecości. Pewna siebie, spokojna, filozoficzna.

Kaye jęknęła. Mitch pochylił się i pogładził ją po policzku. Leżała na boku, próbując znaleźć choć trochę wygodną pozycję.

— Boże, dajcie mi coś — powiedziała z nikłym uśmiechem.

— Co za poczucie humoru — stwierdził Mitch.

— Naprawdę chcę. Nie, nie chcę. Nie wiem, czego chcę. Gdzie Felicity?

— Jack będzie za kilka minut. Wysłał parę półciężarówek, ale nie ma od nich wieści.

— Potrzebuję Felicity. Nie wiem, co zamierza Chambers. Dajcie mi coś, aby się zaczęło.

Mitch czuł się żałośnie, bezradnie. Byli w rękach medycyny zachodniej — obecnej w Konfederacji Pięciu Plemion. Nie miał za grosz zaufania do Chambersa.

— Och, cholera, KURDE! — Ryknęła Kaye i przekręciła się na plecy. Twarz miała tak wykrzywioną, że Mitch nie mógł jej poznać.

Siódma rano. Kaye zmrużonymi oczyma patrzyła na zegar na ścianie. Przeszło dwanaście godzin. Nie pamiętała, kiedy przyjechali. Czy było wtedy popołudnie? Tak. Przeszło dwanaście godzin. Ciągle nic. Matka powiedziała jej, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, że rodziła ją ponad trzydzieści godzin. Dla ciebie, Matko. Boże, chciałabym mieć cię tutaj.

Sue nie było w pokoju. Był Mitch, masujący jej jedno, potem drugie ramię. Czuła dalekie przywiązanie do Mitcha, ale wątpiła poważnie, aby kiedykolwiek jeszcze poszła z nim do łóżka. Skąd w ogóle takie myśli. Kaye czuła się olbrzymim balonem, który zaraz pęknie. Musiała siusiu i zamiar przeszedł w czyn, czym się w ogóle nie przejęła. Przyszła Mary Hand, wymieniła przesiąkniętą papierową podpaskę.

Wszedł doktor Chambers i polecił Mary zacząć podawanie pitocyny. Ta umieściła fiolkę we właściwym zbiorniku i sprawdziła automat podający odpowiednie dawki. Kaye ogromnie się tym zainteresowała. Bardahl dla dzieci. Niewyraźnie pamiętała listę peptydów i glikoprotein, które Judith wykryła w wielkim zespole białkowym. Złe wieści dla kobiet. Możliwe.