Morgan wyszedł na pomost i utkwił w nich wzrok uważnie jak sowa.
— Jestem gotów. Chcę wrócić do domu.
Kaye popatrzyła na Morgana i niemal się wzdrygnęła od mocy jego spojrzenia. Oczy chłopca wyglądały, jakby miały tysiąc lat.
— Podwiozę cię na przystanek autobusowy — powiedział Mitch.
70
Przed Budynkiem im. Natchera Dicken spotkał się z dyrektorem National Institute of Child Health and Human Development, panią doktor Tanią Bao, i dalej poszli razem. Niska, starannie ubrana, ze skupioną i niezdradzającą wieku prawie płaską twarzą, maleńkim nosem, ustami skrzywionymi w delikatnym uśmiechu, lekko zgarbionymi ramionami, Bao wyglądała na niemającą jeszcze czterdziestu lat, ale w istocie liczyła ich sześćdziesiąt trzy. Nosiła jasnoniebieski kostium ze spodniami i mokasyny z frędzelkami. Szła szybkimi, drobnymi krokami, uważając na nierównym gruncie. Niedokończoną budowlę zespołu NIH odgrodzono ze względów bezpieczeństwa, ale już usunięto większość pomostów łączących Budynek im. Natchera z Kliniką im. Magnusona.
— NIH był kiedyś obszarem otwartym — powiedziała Bao. — Teraz Gwardia Narodowa czuwa nad każdym naszym ruchem. Nie mogę nawet kupować wnuczce zabawek u handlarza. Chętnie ich widywałam na alejkach lub korytarzach. Teraz zostali przegnani wraz z robotnikami budowlanymi.
Dicken wzruszeniem ramionami wskazał, że nie ma żadnego wpływu na takie rzeczy. Przestał mieć taką władzę.
— Przyjechałem słuchać — oznajmił. — Mogę przekazać twoją uwagę doktorowi Augustine’owi, ale nie mogę zagwarantować, że coś zrobi.
— Co się stało, Christopherze? — Zapytała Bao płaczliwie.
— Dlaczego nie reagują na taką oczywistość? Dlaczego Augustine jest taki uparty?
— W zarządzaniu masz znacznie większe doświadczenie ode mnie — odparł Dicken. — Wiem tylko tyle, ile zobaczę i usłyszę w wiadomościach. Dostrzegam niewiarygodne naciski ze wszystkich stron. Zespoły szczepionki niczego nie dokonały. Mark mimo to zrobi wszystko, co możliwe, aby chronić zdrowie publiczne. Chce skupić nasze wysiłki na walce z tym, co uważa za chorobę zakaźną. Obecnie jedyną dostępną możliwością jest aborcja.
— Co uważa… — Powtórzyła Bao, nie wierząc własnym uszom. — A co ty uważasz, doktorze Dicken?
Pogoda przechodziła w ciepłe i wilgotne lato, które Dickenowi wydawało się znajome, a nawet kojące; sprawiała, że ukryta w nim głęboko smutna cząstka „ja” wierzyła, iż jest w Afryce, co byłoby znacznie lepsze aniżeli obecne życie. Prowizoryczną rampą asfaltową weszli na następny poziom kończonego chodnika, przekroczyli żółtą taśmę budowlańców i znaleźli się przed głównym wejściem do budynku nr 10.
Przed dwoma miesiącami życie Christophera Dickena zaczęło się rozszczepiać. Uświadomienie sobie, że skrywane cząstki osobowości mogą wpływać na poglądy naukowe — że mieszanka zawiedzionego zadurzenia się i nacisków w pracy może skłonić go do decyzji, które na pewno okażą się błędne — dręczyło go niby chmara gryzących muszek. Na zewnątrz jakimś cudem utrzymywał pozory spokoju, skupienia się na grze, drużynie, Zespole Specjalnym. Wiedział, że na dłuższą metę jest to niemożliwe.
— Uważam, że trzeba pracować — powiedział Dicken zakłopotany, że przez zamyślenie zwlekał tak długo z odpowiedzią.
Samo odcięcie się od Kaye Lang i nieudzielenie jej wsparcia, gdy wpadła w zasadzkę Jacksona, było błędem niemożliwym do pojęcia i do wybaczenia. Z każdym dniem żałował go coraz bardziej, ale było już za późno na jego naprawienie. Pozostawało mu tylko wznoszenie murów w umyśle i pilne zatapianie się w przydzielanej mu pracy.
Wjechali windą na siódme piętro, skręcili w lewo i w połowie długiego, pomalowanego na beżowo i różowo korytarza odnaleźli salkę konferencyjną dyrekcji.
Bao usiadła.
— Christopherze, znasz Anitę, Prestona.
Przywitali się niezbyt serdecznie.
— Niestety, nie mam dobrych wiadomości — powiedział Dicken, siadając naprzeciw Prestona Meekera.
Meeker, podobnie jak jego koledzy w tym odosobnionym pokoiku, był uosobieniem pediatry — w tym przypadku specjalisty od wzrostu i rozwoju neonatalnego.
— Czy Augustine nadal jest za tym? — Spytał, od początku wojowniczy. — Nadal forsuje RU-486?
— Na jego obronę — zaczął Dicken i odczekał chwilę, aby zebrać myśli i uczynić bardziej przekonującym wpajane od dawna kłamstwo — nie mamy wyboru. Retrowirusowcy w CDC zgadzają się, że teoria o ekspresji i składaniu ma sens.
— Dzieci byłyby nosicielami nieznanej zarazy? — Meeker wydął usta i prychnął drwiąco.
— Takie przekonanie można łatwo uzasadnić. Na dobitkę prawdopodobieństwo, że większość nowych dzieci urodzi się jako potworki…
— Tego nie wiemy — powiedziała House. Pełniła teraz obowiązki wicedyrektora National Institutes of Child Health and Human Development; poprzedni wicedyrektor złożył rezygnację dwa tygodnie temu. Postąpiło tak bardzo wielu pracowników NlH związanych z Zespołem Specjalnym do spraw SHEVY.
Skurcz serca uświadomił Dickenowi, że Kaye Lang raz jeszcze okazała się pionierką, odchodząc jako pierwsza.
— To niepodważalne — odparł, tym razem bez trudu, gdyż była to prawda: żadna z zarażonych SHEVĄ matek nie urodziła jeszcze normalnego dziecka. — Z dwustu większość była poważnie zdeformowana. Wszystkie urodziły się martwe.
Ale nie wszystkie były zdeformowane, przypomniał sobie.
— Być może prezydent zgodzi się na podawanie RU-486 w całym kraju — powiedziała Bao. — Wątpię, aby CDC mogło wówczas działać otwarcie w Atlancie. W Bethesdzie mieszka wielu inteligentów, ale to jednak religijny Pas Biblijny. Miałam już pikiety przed domem, Christopherze. Jest stale pilnowany przez straże.
— Rozumiem — stwierdził Christopher.
— Być może, ale czy Mark rozumie? Nie odpowiada na moje telefony i e-maile.
— Niewybaczalne odcinanie się — uznał Meeker.
— Do ilu przejawów nieposłuszeństwa obywatelskiego dojdzie? — Zapytała House, łącząc ręce na stole i je zacierając. Rozglądała się po zebranych.
Bao wstała i podniosła marker do tablicy. Szybko, niemal dziko kreśliła jaskrawoczerwone słowa, mówiąc:
— Dwa miliony poronień od heroda pierwszego stadium tylko w ostatnim miesiącu. Szpitale są przepełnione.
— Jeżdżę do tych szpitali — powiedział Dicken. — Moim obowiązkiem jest być na pierwszej linii.
— Tu i w całym kraju mamy także pacjentki przychodzące do lekarzy — ciągnęła Bao, zaciskając w zdenerwowaniu usta. — W samym tym budynku jest trzysta matek SHEVY. Niektóre widuję codziennie. Christopherze, nie żyjemy w wieży z kości słoniowej.
— Przepraszam — powiedział Dicken.
Bao pokiwała głową.
— Siedemset tysięcy zgłoszonych przypadków ciąży z herodem drugiego stadium. Tutaj statystyka się wali — nie wiemy, co się dzieje. — Spojrzała na Dickena. — Co się stało z pozostałymi?
— Nikt ich nie zgłasza. Czy Mark to wie?
— Ja wiem — odparł Dicken. — Mark też. To poufna informacja. Nie chcemy rozgłaszać, ile wiemy, dopóki prezydent nie podejmie decyzji politycznej, wybierając którąś z propozycji Zespołu Specjalnego.
— Można się domyślić — stwierdziła House sardonicznie. — Wykształcone, zamożne kobiety kupują RU-486 na czarnym rynku albo w inny sposób załatwiają sobie przerwanie ciąży na różnych jej etapach. Doszło do masowych buntów w społeczności lekarskiej, w klinikach dla kobiet. Z powodu nowego prawa regulującego przeprowadzanie aborcji przestały one przekazywać dane do Zespołu Specjalnego. Moim zdaniem Mark chce usankcjonować to, co już się dzieje w całym kraju.