Выбрать главу

Dicken odczekał chwilę, aby zebrać myśli, podtrzymać udawaną smutną minę.

— Mark nie ma władzy ani nad Kongresem, ani nad Senatem. Mówi, ale go nie słuchają. Wszyscy wiemy, że rośnie liczba przypadków przemocy w rodzinie. Kobiety są wyrzucane ze swych domów. Rozwody. Morderstwa. — Dicken pozwalał, aby fakty te zaciążyły na nich, tak jak od kilku miesięcy przytłaczały jego myśli i duszę. — Przemoc wobec ciężarnych kobiet jest nadal częsta. Niektóre kobiety uciekają się nawet do kwinakryny, jeśli mogą ją dostać, same się sterylizują.

Bao ze smutkiem kręciła głową.

— Wiele kobiet wie — ciągnął Dicken — że najprostszym wyjściem jest przerwanie ciąży drugiego stadium, zanim się rozwinie i pojawią się inne skutki uboczne.

— Mark Augustine i Zespół Specjalny niechętnie opisują te skutki uboczne — powiedziała Bao. — Masz zapewne na myśli czepki twarzowe i melanizm u obojga rodziców.

— Chodzi mi też o gwiżdżące podniebienie i deformację narządu przylemieszowego — wyjaśnił Dicken.

— Skąd to u ojców? — Zapytała Bao.

— Nie mam pojęcia — odparł Dicken. — Gdyby NIH, wskutek przesadnej troski o prawa pacjenta, nie utracił osób badanych przez siebie klinicznie, wiedzielibyśmy być może znacznie więcej, a przynajmniej wszystko odbywałoby się w jako tako kontrolowanych warunkach.

Bao przypomniała Dickenowi, że nikt z zebranych w pokoju nie miał nic wspólnego z zamknięciem prowadzonego właśnie w tym budynku programu badań klinicznych Zespołu Specjalnego.

— Rozumiem — powiedział Dicken, przeklinając siebie za wściekłość, którą ledwo był w stanie ukrywać. — Nie zgłaszam sprzeciwu. Wszystkie ciąże drugiego stadium zostaną przerwane, z wyjątkiem tych biednych kobiet, które nie dostaną się do klinik ani nie kupią pigułek… Oraz…

— Oraz? — Spytał Meeker.

— Poświęcających się.

— Poświęcających się czemu?

— Naturze. Uważających, że należy dać szansę tym dzieciom, obojętnie, jak wielkie jest niebezpieczeństwo, że urodzą się martwe lub zdeformowane.

— Augustine nie uważa, zdaje się, że owym dzieciom należy dawać szansę — powiedziała Bao. — Dlaczego?

— Herod to choroba. A tak właśnie walczy się z chorobą.

Dużo dłużej tak się nie da. Albo zrezygnujesz, albo wykończysz się, próbując wyjaśniać rzeczy, których nie rozumiesz i w które nie wierzysz.

— Powtórzę, Christopherze, nie żyjemy w wieży z kości słoniowej. — Bao pokręciła głową. — Odwiedzamy oddziały położnicze i chirurgiczne tej kliniki, chodzimy do innych klinik i szpitali. Widzimy cierpiące kobiety i cierpiących mężczyzn. Potrzebujemy jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia, które uwzględni wszystkie te poglądy, wszystkie naciski.

Dicken zmarszczył brwi w skupieniu.

— Mark liczy się jedynie z rzeczywistością medyczną. Brakuje też consensusu politycznego — dodał spokojnie. — Czasy są niebezpieczne.

— Ujmując to łagodnie — powiedział Meeker. — Christopherze, moim zdaniem Biały Dom jest sparaliżowany. W obecnej sytuacji będziesz przeklęty, jeśli coś zrobisz, a już na pewno, jeśli nie zrobisz niczego.

— Nawet gubernator Marylandu dołączył do tak zwanego buntu Zdrowych Stanów — dodała House. — Nigdy tu jeszcze nie widziałam podobnego zapału w sprawach religijnych.

— To bardziej ruch oddolny niż chrześcijański — powiedziała Bao. — Społeczność chińska pokazała swe rogi, i nie bez powodu. Narasta bigoteria. Christopherze, rozpadamy się na przestraszone i niezadowolone grupy.

Dicken wpatrywał się w stół, potem w liczby na białej tablicy; powieki drżały mu z przemęczenia.

— Boli to nas wszystkich — odpowiedział. — Boli Marka i boli mnie.

— Wątpię, aby bolało to Marka tak samo, jak boli matki — stwierdziła Bao spokojnie.

71

Oregon
10 maja

— Jestem nieuczony i wielu rzeczy nie rozumiem — powiedział Sam. Opierał się o drewniany płot otaczający cztery akry farmy, piętrowy drewniany dom, starą, rozpadającą się stodołę i murowaną szopę. Mitch wolną rękę włożył do kieszeni, a puszkę piwa Michelob postawił na szarym od porostów słupku ogrodzenia. Czarno-biała krowa o kanciastym zadzie, pasąca się na dwunastu akrach sąsiada, patrzyła na nich z niemal całkowitym brakiem zaciekawienia.

— Tę kobietę znasz dopiero, no ile, dwa tygodnie?

— Trochę ponad miesiąc.

— Szalone tempo!

Mitch zgodził się potulnie.

— Po co się tak śpieszyć? Czemu, u diabla, ktoś chce zajść w ciążę akurat teraz? Twoja matka miała na coś ochotę ostatnio z dziesięć lat temu, ale po herodzie uparcie nie pozwala, abym jej dotykał.

— Kaye jest inna — powiedział Mitch, jakby się do czegoś przyznawał. Doszli do tego tematu po omówieniu owego popołudnia wielu innych. Najtrudniejszym było wyznanie Mitcha, że tymczasowo przestał się rozglądać za pracą, że będą żyli głównie za pieniądze Kaye. Jego ojciec uznał to za niepojęte.

— A gdzie tu szacunek dla siebie? — Spytał, a zaraz potem zostawili ten temat i powrócili do wydarzeń w Austrii.

Mitch opowiedział Samowi o spotkaniu z Brockiem w posiadłości Daneya, co dość mocno zaciekawiło tamtego.

— Zada bobu nauce — zauważył szyderczo. Dotarli wreszcie do tematu Kaye, rozmawiającej nadal w wielkiej kuchni z Abby, matką Mitcha. Zaskoczenie Sama przeszło w zdenerwowanie, potem w jawną złość. Przyznaję, że być może moja głupota jest bezdenna — powiedział Sam — ale czy robienie teraz takich rzeczy, i to rozmyślnie, nie jest cholernie niebezpieczne?

— Może być — przyznał Mitch.

— Czemu więc, u diabła, się zgodziłeś?

— Niełatwo to wytłumaczyć — odparł Mitch. — Po pierwsze, uważam, że ona może mieć rację. To znaczy uważam, że ma rację.

— Będziemy mieli zdrowe dziecko.

— Przecież testy wypadły pozytywnie u ciebie, a przede wszystkim u niej — powiedział Sam, patrząc na niego i mocno zaciskając ręce na drągu płotu.

— Wypadły.

— I popraw mnie, jeśli się mylę, ale jeszcze nigdy kobieta, u której testy wypadły pozytywnie, nie urodziła zdrowego dziecka.

— Nigdy — potwierdził Mitch.

— Szanse są więc marne.

— To ona odkryła ten wirus. Wie o nim więcej niż ktokolwiek inny na Ziemi i jest przekonana…

— Że wszyscy inni się mylą? — Spytał Sam.

— Że w ciągu kilku lat zmienimy nasze poglądy.

— No to jest szalona, a może tylko fanatyczna?

Mitch się skrzywił.

— Uważaj, tato.

— Sam wzniósł ręce w powietrze.

— Mitch, na miłość boską, poleciałem do Austrii, po raz pierwszy byłem w Europie, i to, cholera, bez twojej matki, aby zabrać syna ze szpitala, po tym jak… No, przeszliśmy przez to wszyscy. Po co jednak narażać się na taką rozpacz, polegać na tego rodzaju szansie, pytam się, w imię Boga?

— Po śmierci pierwszego męża trochę szaleńczo myśli o przyszłości, patrzy na świat z optymizmem — powiedział Mitch. — Nie mogę zapewnić, że ją rozumiem, tato, ale ją kocham. Ufam jej. Coś we mnie mówi, że ma rację, inaczej nie byłbym z nią.