— To znaczy współpracował. — Sam popatrzył na krowę i wytarł o nogawki ręce pobrudzone od porostów. — A jeśli oboje się mylicie? — Spytał.
— Znamy konsekwencje. Będziemy z nimi żyli — odparł Mitch. Ale się nie mylimy. Nie tym razem, tato.
— Czytałam, ile tylko mogłam — powiedziała Abby Rafelson. — To oszałamiające. Wszystkie te wirusy. — Popołudniowe słońce wpadało oknem kuchni i kładło żółte trapezoidy na podłodze z niepokrytych lakierem dębowych desek. Kuchnia pachniała kawa — za dużo kawy, pomyślała Kaye, będąca kłębkiem nerwów — i pierożkami z mąki kukurydzianej, zjedzonymi na obiad, zanim mężczyźni wyszli na spacer.
Matka Mitcha zachowała urodę do sześćdziesiątki, dobry wygląd budzący respekt wystającymi kośćmi policzkowymi i zapadniętymi niebieskimi oczami, dopełniony nienagannym uczesaniem.
— Te akurat wirusy były z nami od bardzo dawna — powiedziała Kaye. Trzymała zdjęcie Mitcha z czasów, gdy miał pięć lat, siedzącego na trójkołowym rowerku na nabrzeżu Willamette w Portland. Patrzył uważnie, nie zważając na aparat; dostrzegła ten sam wyraz twarzy, jaki przybierał, gdy prowadził samochód albo czytał gazetę.
— Jak dawna? — Spytała Abby.
— Może od dziesiątków milionów lat. — Kaye wzięła inne zdjęcie ze stosiku na stoliku do picia kawy. Przedstawiało Mitcha i Sama załadowujących drewno na pakę półciężarówki. Wzrost i cienkie nogi Mitcha wskazywały, że miał jakieś dziesięć, jedenaście lat.
— Co robiły na początku? Nie mogę tego pojąć.
— Mogły nas zarazić poprzez gamety, komórki jajowe lub spermę. Potem zostały. Zmutowały, albo coś uczyniło je nieaktywnymi, albo… Skłoniliśmy je, aby dla nas pracowały. Znaleźliśmy sposób, aby były przydatne. — Kaye uniosła wzrok znad zdjęcia.
Abby patrzyła na nią niewzruszona.
— Spermę lub komórki jajowe?
— Jajniki, jądra — odparła Kaye, znowu opuszczając wzrok.
— Co spowodowało, że postanowiły znowu działać?
— Coś w naszym codziennym życiu — odparła Kaye. — Może stres.
Abby zastanawiała się kilka chwil.
— Skończyłam szkołę pomaturalną. Wychowanie fizyczne. Czy Mitch ci o tym powiedział?
Kaye przytaknęła.
— Powiedział, że uczyłaś się także biochemii. Chodziłaś na kursy przygotowujące do studiów medycznych.
— No tak, to za mało, aby być na twoim poziomie. Wystarcza jednak, abym nabrała wątpliwości dotyczących mojego wychowania religijnego. Nie wiem, co pomyślałaby moja matka, gdyby się dowiedziała o tych wirusach w naszych komórkach rozrodczych. — Abby uśmiechnęła się do Kaye i pokręciła głową. — Może nazwałaby je naszym grzechem pierworodnym.
Kaye patrzyła na Abby i próbowała wymyślić odpowiedź.
— To ciekawe — tylko taką znalazła. Nie wiedziała, dlaczego to ją dręczy, ale zmartwiła się jeszcze bardziej. Myśl ta budziła w niej lęk.
— Groby w Rosji — powiedziała Abby spokojnie. — Może tamtejsze matki miały sąsiadów, którzy uznali, że to wina grzechu pierworodnego.
— Nie wierzę w to — odparła Kaye.
— Och, też nie wierzę — powiedziała Abby. Wbiła teraz w Kaye swe niebieskie, badawcze, niespokojne, uważne oczy. — Nigdy nie czułam się swobodnie, gdy chodziło o cokolwiek związanego z seksem. Sam jest dobrym człowiekiem, jedynym, którego pokochałam, choć nie tylko jego zapraszałam do łóżka. Moje wychowanie… Nie było pod tym względem najlepsze. Ani najmądrzejsze. Nigdy z Mitchem nie rozmawiałam o seksie. Ani o miłości. Uważałam, że i tak sobie poradzi, jest taki przystojny, taki mądry. — Abby położyła dłoń na ręce Kaye. — Czy ci powiedział, że jego matka jest zwariowaną, pruderyjną babą? — Wyglądała na tak zasmuconą, zrozpaczoną i zagubioną, że Kaye mocno ściskała jej dłoń i uśmiechała się; miała nadzieję, że pocieszająco.
— Powiedział mi, że jesteś wspaniałą, troskliwą matką — wyznała. — Że jest waszym jedynym synem i że rozetrzesz mnie na miazgę.
Abby zaśmiała się i jakby iskra przeskoczyła między nimi.
— Mówił mi, że jesteś bardziej nieprzejednana i mądrzejsza niż wszystkie kobiety, które spotkał, że tak bardzo dbasz o drobiazgi.
— Powiedział, że jeśli cię nie polubię, to inaczej ze mną pogada.
Kaye spojrzała na nią przerażona.
— Nic takiego nie powiedział!
— Powiedział — zapewniła Abby z całą powagą. — Mężczyźni w tej rodzinie nie owijają w bawełnę. Powiedziałam mu, że postaram się nie drzeć z tobą kotów.
— Wielkie nieba! — Zawołała Kaye, śmiejąc się z niedowierzaniem.
— Właśnie — powiedziała Abby. — Bronił się. Ale mnie zna. Wie, że ja także nie owijam w bawełnę. Wobec tego całego gadania o grzechu pierworodnym świat musi się zmienić. Zmieni się wiele pomiędzy mężczyznami i kobietami. Nie sądzisz?
— Jestem tego pewna — odparła Kaye.
— Chcę, abyś pracowała najciężej, jak zdołasz, proszę cię, kochana, moja nowa córeczko, proszę o stworzenie miejsca, w którym Mitch znajdzie miłość, czułość i opiekę. Wygląda na twardego i mocnego, ale mężczyźni tak naprawdę są bardzo wrażliwi. Nie pozwól, aby to wszystko was rozdzieliło albo go skrzywdziło. Chcę, aby jak najwięcej zostało z Mitcha, którego znam i kocham. Ciągle widzę w nim swojego synka. Mój synek jest tam nadal silny.
W oczach Abby pojawiły się łzy i Kaye pojęła, trzymając dłoń kobiety, że sama przez tyle lat bardzo tęskniła za matką, bez powodzenia usiłując złożyć to uczucie do grobu.
— Było ciężko, gdy rodziłam Mitcha — wspominała Abby. — Cierpiałam cztery dni. Moje pierwsze dziecko, domyślałam się, że poród będzie bolesny, ale nie aż tak. Żałuję, że nie mamy więcej dzieci… Ale tylko trochę. Teraz przestraszyłabym się śmiertelnie. Jestem śmiertelnie przestraszona, chociaż nie muszę się martwić, że coś zajdzie między Samem i mną.
— Zaopiekuję się Mitchem — obiecała Kaye.
— Czasy są straszne — powiedziała Abby. — Ktoś napisze o nich książkę, wielką, grubą książkę. Mam nadzieję, że będzie pogodna i dobrze się skończy. Tego wieczoru, po kolacji zjedzonej wspólnie przez mężczyzn i kobiety, rozmowa była miła, żartobliwa, beztroska. Atmosfera chyba się oczyściła, wszystkie problemy zostały zapewne rozwiązane. Kaye spała z Mitchem w jego dawnej sypialni, co było oznaką akceptacji jej przez Abby bądź wynikiem wiary w Mitcha albo w nich oboje.
To była pierwsza prawdziwa rodzina, jaką miała od lat. Myślała o tym, kuląc się obok Mitcha w zbyt małym łóżku i roniąc łzy szczęścia.
W Eugene, kiedy niedaleko wielkiej drogerii zatrzymali się, by nabrać benzyny, kupiła test ciążowy. Potem, aby przekonać siebie, że naprawdę podejmuje zwykłą decyzję, choć świat tak wyraźnie staje na głowie, poszła do księgarenki w tym samym pasażu ze sklepami i kupiła podręcznik doktora Spocka w miękkiej okładce.
Pokazała książkę Mitchowi, który się uśmiechnął, ale nie pochwaliła się testem ciążowym.
— To takie normalne — szepnęła, gdy Mitch lekko zachrapał. — To, co robimy, jest takie naturalne i normalne, proszę cię, Boże.
72