Выбрать главу

Bezszelestnie przemknął przez przedpokój. W kuchni paliła się słaba żarówka zainstalowana w wyciągu nad blatem, co stanowiło pewne niebezpieczeństwo. Khamel sklął się w duchu za to, że nie wykręcił żarówki. Drobne błędy były niewybaczalne w jego fachu. Przykucnął pod oknem i wyjrzał na tylny dziedziniec. Nie dostrzegł Fergusona – człowieka, o którym wiedział wszystko: mierzy pięć stóp i siedemdziesiąt cztery cale, ma sześćdziesiąt jeden lat i cierpiąc na kataraktę, nie trafiłby ze swojego magnum 0,357 nawet w stodołę.

W pokoju obaj mężczyźni chrapali. Khamel uśmiechnął się i przykucnął w drzwiach do dawnej pracowni. Zza elastycznego bandaża, którym był przepasany, szybko wyciągnął automatyczny pistolet kalibru 0,22 i tłumik. Przykręcił czterocalową rurkę do lufy i nisko pochylony wsunął się do pokoju. Pielęgniarz leżał w fotelu, z wiszącymi w powietrzu stopami, opuszczonymi ku podłodze rękoma i otwartymi ustami. Koniec tłumika znalazł się o cal od jego prawej skroni. Padły trzy szybkie strzały. Dłonie Frederica zacisnęły się, stopy podskoczyły lekko, ale oczy pozostały zamknięte. Khamel, nie zwlekając, skierował lufę pistoletu ku pomarszczonej, wyłysiałej głowie sędziego Abrahama Rosenberga i przestrzelił ją trzema pociskami.

W pracowni nie było okien. Khamel przyglądał się ciałom zabitych i nasłuchiwał całą minutę. Stopy pielęgniarza jeszcze drżały, lecz wkrótce wszelkie ruchy ustały. Obaj martwi mężczyźni leżeli nieruchomo.

Khamel musiał zabić Fergusona w domu. Było dopiero jedenaście po dziesiątej, i w okolicy mógł pojawić się jeszcze jakiś sąsiad wyprowadzający psa na wieczorny spacer. Khamel prześlizgnął się w ciemności pod tylne drzwi i zauważył gliniarza spacerującego wzdłuż drewnianego ogrodzenia, w odległości dwudziestu stóp od domu. Bez namysłu otworzył drzwi, zapalił zewnętrzną lampę i krzyknął:

– Ferguson!

Nie zamykając drzwi, ukrył się w ciemnym kącie obok lodówki.

Ferguson posłusznie przeszedł przez mały dziedziniec i znalazł się w kuchni. Wcale się nie zdziwił, gdy usłyszał wołanie. Frederic – uśpiwszy sędziego – często zapraszał go na kawę i partyjkę remika.

Tym razem nie było ani kawy, ani pielęgniarza. Khamel wystrzelił trzykrotnie w potylicę sierżanta, który upadł z łoskotem na kuchenny stół.

Morderca zgasił światło nad drzwiami i odkręcił tłumik. Nie będzie mu już potrzebny. Wraz z pistoletem wsunął go za elastyczny bandaż na brzuchu. Wyjrzał przez frontowe okno. Agenci czytali gazety w świetle samochodowej lampki. Przestąpił ciało Fergusona, zatrzasnął drzwi i zniknął w ciemnościach. Bezgłośnie przeskoczył przez dwa ogrodzenia i znalazł się na ulicy. Ruszył truchtem, jakby uprawiał jogging.

Glenn Jensen siedział samotnie na pogrążonym w ciemności balkonie kina “Montrose” i wpatrywał się w ekran, na którym nadzy mężczyźni uprawiali ze sobą seks. Zajadał prażoną kukurydzę z dużej torby i nie interesowało go nic oprócz nagich ciał. Ubrany był dość konserwatywnie w granatowy rozpinany sweter, bawełniane spodnie i miękkie mokasyny. Szerokie ciemne okulary przesłaniały oczy sędziego, a głowę zakrywał zamszowy kapelusz. Bóg w swej łaskawości obdarzył go trudną do zapamiętania twarzą, a przy odpowiednim kamuflażu nikt nie był w stanie go rozpoznać. Szczególnie na pustym balkonie gejowskiego kina porno, wyświetlającego o północy filmy dla garstki widzów. Jensen nie nosił kolczyków, kowbojskich chust, złotych łańcuchów czy innej biżuterii, słowem niczego, co wskazywałoby, że jest do wzięcia. Nie miał zamiaru rzucać się w oczy i pragnął jedynie świętego spokoju.

Zabawa w kotka i myszkę z agentami FBI i całą resztą świata stała się dla niego prawdziwym wyzwaniem. Tego wieczoru samochód ochrony tkwił jak zwykle na parkingu przed domem. Kolejna dwójka agentów zaparkowała auto przy tylnym wyjściu. Przez cztery i pół godziny nic się nie działo, po czym Jensen, przebrawszy się, zszedł do garażu w piwnicy i wyjechał z niego pożyczonym od przyjaciela samochodem. W budynku było zbyt wiele wyjść, by nieszczęśni federalni mogli go upilnować. W zasadzie godził się na współpracę z nimi, ale miał przecież własne życie. Jeśli pracownicy Biura nie potrafią go wyśledzić, z pewnością nie uda się to i potencjalnemu zamachowcowi.

Balkon był podzielony na trzy niewielkie sektory, po sześć rzędów foteli w każdym. Ciemności rozjaśniał jedynie szeroki strumień błękitnego światła z projektora. W bocznych przejściach walały się sterty połamanych foteli i składanych stolików. Aksamitne draperie wiszące na ścianach były postrzępione i wyblakłe. Kino stanowiło idealną kryjówkę.

Kiedyś obawiał się rozpoznania. Przez kilka miesięcy po nominacji był wręcz przerażony. Nie mógł jeść kukurydzy i w ogóle nie potrafił cieszyć się cholernymi pornosami. Wymyślił sobie, że gdyby go przyłapano i rozpoznano, wytłumaczyłby się koniecznością prowadzenia “studiów terenowych” związanych z jedną z wielu rozpatrywanych spraw o obrazę moralności. Takich pozwów nie brakowało i niewykluczone, że jego wyjaśnienia przyjęto by za dobrą monetę. “Mam doskonałe alibi” – powtarzał sobie bez przerwy i w końcu przełamał barierę strachu.

W 1990 roku o mało nie przypłacił życiem tej swojej namiętności. W kinie wybuchł pożar, spaliły się cztery osoby, których nazwiska podano w gazetach. Sędzia Glenn Jensen miał szczęście. Był akurat w toalecie, kiedy rozległy się krzyki i pojawił się dym. Wybiegł na ulicę i zniknął w tłumie. Wszystkie ofiary pożaru siedziały na balkonie. Jensen znał osobiście jednego z mężczyzn, który spłonął żywcem. Przez dwa miesiące sędzia omijał kino z daleka, ale przecież “studia w terenie” jeszcze nie dobiegły końca.

A nawet gdyby go przyłapano, to co z tego? Sprawował swój urząd dożywotnio. Wyborcy nie mają nic do gadania.

Lubił przychodzić do “Montrose” we wtorki, bo seanse trwały całą noc i nie było tłumów. Podczas oglądania filmu uwielbiał pojadać kukurydzę i popijać piwo z beczki, które kosztowało tutaj tylko pięćdziesiąt centów.

W środkowym sektorze dwóch starszych mężczyzn obejmowało się i pieściło w ciemności. Jensen od czasu do czasu rzucał na nich przelotne spojrzenia, ale nie poświęcał im zbytniej uwagi. Film wciągnął go. “Jakież to smutne – pomyślał, spoglądając na całujących się staruchów. – Stoją nad grobem, boją się AIDS, a jednak szukają zaspokojenia na brudnym balkonie cuchnącego kina”.

W połowie seansu na balkonie pojawiła się czwarta osoba. Przybysz spojrzał na Jensena i obejmujących się starców, po czym przeszedł cicho, z piwem i kukurydzą w ręku, do najwyższego rzędu środkowego sektora. Otwór projektora znajdował się tuż nad jego głową. Z prawej strony, trzy rzędy niżej, siedział sędzia. Siwi, przejrzali kochankowie całowali się, szeptali i chichotali, całkowicie pochłonięci sobą. Reszta świata ich nie interesowała.

Nowy widz był ubrany stosownie do miejsca. Miał na sobie obcisłe dżinsy i czarną jedwabną koszulę; w uchu nosił kolczyk. Oczy przesłaniały mu ciemne okulary w szylkretowej oprawie. Obrazu dopełniała idealna fryzura i gęste wąsy. Khamel zamienił się w geja.

Odczekał kilka minut i przeszedł na prawo, gdzie usiadł tuż przy przejściu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nikogo nie obchodziło, gdzie siedzi.