Выбрать главу

Dwadzieścia minut po północy starcom odechciało się figli. Wstali i trzymając się za ręce wyszli na paluszkach, wciąż chichocząc i szepcząc. Jensen nie zwrócił na nich uwagi. Pochłaniał go film: potężna orgia na jachcie podczas huraganu. Khamel niczym kot prześlizgnął się na drugą stronę przejścia i usiadł trzy rzędy nad Jensenem. Sączył piwo. Byli sami. Upłynęła jeszcze jedna minuta i Khamel przesiadł się o jeden rząd bliżej. Od sędziego dzieliło go tylko osiem stóp.

Na ekranie rozszalał się tajfun, a orgia osiągnęła apogeum. Ryk wiatru i wrzaski podnieconych mężczyzn zagłuszały wszelkie odgłosy w małym kinie. Khamel odstawił piwo i kukurydzę na podłogę. Spod koszuli wyciągnął trzy stopy żółtej nylonowej linki alpinistycznej, którą był przepasany. Szybko owinął końce wokół dłoni i przeskoczył do następnego rzędu. Jensen dyszał ciężko. Torba z kukurydzą drżała w jego ręku.

Khamel błyskawicznie zacisnął linkę tuż pod krtanią sędziego, szarpnął gwałtownie i pociągnął w dół. Głowa Glenna Jensena opadła na oparcie fotela. Morderca zawiązał linkę na szyi ofiary. W pętlę wsunął sześciocalowy stalowy pręt i obrócił nim kilka razy. Skóra pękła i trysnęła krew. Cała akcja trwała nie dłużej niż dziesięć sekund.

Na ekranie morze uspokoiło się, a na jachcie rozpoczęto przygotowania do kolejnej orgii. Jensen osunął się w fotelu. Kukurydza rozsypała się u jego stóp. Khamel nie miał zwyczaju podziwiać artyzmu uprawianego przez siebie rzemiosła. Opuścił balkon, przemknął niezauważenie między rzędami stojaków z pismami i konfekcją dla gejów, po czym zniknął w ulicznym tłumie.

Pojechał nie rzucającym się w oczy białym fordem z tablicami rejestracyjnymi Connecticut na lotnisko Dullesa, przebrał się w toalecie i usiadł w poczekalni. Czekał na samolot odlatujący do Paryża.

ROZDZIAŁ 4

Pierwsza Dama bawiła na Zachodnim Wybrzeżu, gdzie uczestniczyła w jednym z licznych przedpołudniowych przyjęć, na które zaproszenie kosztowało pięć tysięcy dolarów. Bogaci snobi chętnie szastali pieniędzmi, za które częstowano ich zimnymi jajkami i tanim szampanem, jeśli w zamian nadarzyła się okazja pokazania się, a może nawet sfotografowania z królową, jak nazywano żonę prezydenta.

Kiedy zadzwonił telefon, prezydent spał samotnie w małżeńskim łożu. W minionych latach przemyśliwał nad wzięciem sobie kochanki – zgodnie z Wielką Tradycją Amerykańskiej Prezydentury. W końcu doszedł jednak do wniosku, że nie byłoby to zgodne z obowiązującą etyką republikańską. Poza tym był stary i zmęczony. Często sypiał sam, nawet jeśli królowa była obecna w Białym Domu.

Miał ciężki sen. Dzwonek telefonu odezwał się dwanaście razy, zanim prezydent go usłyszał. Podniósł słuchawkę i spojrzał na zegar. Wpół do piątej. Po wysłuchaniu rozmówcy zerwał się na równe nogi i po ośmiu minutach był już w Gabinecie Owalnym. Nie wziął nawet prysznica i nie zdążył założyć krawata. Wbił wzrok w szefa gabinetu, Fletchera Coala, i usiadł – jak przystało prezydentowi – za biurkiem.

Coal uśmiechał się, błyskając idealnie białymi zębami. Miał dopiero trzydzieści siedem lat i był cudownym dzieckiem. Cztery lata temu uratował kulejącą kampanię republikańskiego kandydata na prezydenta i wprowadził go do Białego Domu. Był przebiegłym manipulatorem i podstępnym jastrzębiem, który pazurami utorował sobie drogę do bezpośredniego otoczenia prezydenta, stając się drugą osobą w państwie. Wielu uważało go za mózg prezydenta. Ci, którym przyszło z nim pracować, drżeli na sam dźwięk jego nazwiska.

– Co się stało? – spytał prezydent, wolno wymawiając słowa.

– Nie wiem za wiele – powiedział Coal, przechadzając się przed biurkiem zwierzchnika. – Dwóch agentów FBI znalazło Rosenberga koło pierwszej. Leżał martwy w łóżku. Zamordowano także jego pielęgniarza i policjanta Sądu Najwyższego. FBI i policja dystryktu wszczęły śledztwo. Mniej więcej w tym samym czasie nadeszła informacja o znalezieniu zwłok Jensena w kinie dla pedałów. Znaleźli go dwie godziny temu. O czwartej zadzwonił do mnie Voyles, a ja pozwoliłem sobie obudzić pana, panie prezydencie. Voyles i Gminski powinni tu być lada chwila.

– Gminski?

– W tej sytuacji CIA musi się w to włączyć.

– Rosenberg nie żyje. – Prezydent splótł dłonie z tyłu głowy i przeciągnął się.

– Tak. Wreszcie. Proponuję, żeby wygłosił pan orędzie do narodu. Mabry już pracuje nad pierwszą wersją. Osobiście dokonam poprawek. Poczekamy do świtu. Orędzie powinno zostać odczytane koło siódmej, w przeciwnym razie stracimy sporą część widzów.

– Prasa…

– Już wiedzą. Jakaś ekipa telewizyjna sfilmowała nawet ciało Jensena w kostnicy.

– Nie wiedziałem, że był pedałem.

– Teraz to już nie ulega kwestii. Mamy kryzys, panie prezydencie. Proszę o tym pomyśleć. Nie maczaliśmy w tym palców i za nic nie bierzemy odpowiedzialności. Nikt nie może się do nas przyczepić. Naród przeżyje wstrząs i skupi się, przynajmniej w części, wokół głowy państwa. Nadszedł czas, by wykazać się naszymi zdolnościami przywódczymi. Przyszłość rysuje się wspaniale. Nie ma mowy o żadnych potknięciach.

– Będę mógł zrestrukturyzować Sąd Najwyższy. – Prezydent upił łyk kawy i spojrzał na dokumenty leżące na biurku.

– To właśnie jest najlepsze. W pańskich rękach spoczywają losy narodowej jurysdykcji. Dzwoniłem już do Duvalla z Departamentu Sprawiedliwości i poleciłem mu, by razem z Hortonem przygotowali listę kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego. Horton przemawiał wczoraj w Omaha, ale już wraca samolotem. Proponuję przyjąć go dziś przed południem.

Prezydent kiwnął głową. Jak zwykle zgadzał się z sugestiami Coala. Pozwalał mu zajmować się szczegółami. Sam nigdy nie miał do nich cierpliwości.

– Są jacyś podejrzani?

– Na razie nie ma. W każdym razie ja nic jeszcze nie wiem. Powiedziałem Voylesowi, że spodziewa się pan raportu.

– Ktoś mi mówił, że FBI ochrania Sąd Najwyższy.

– Zgadza się. – Coal wyszczerzył zęby i zachichotał. – Trafili Voylesa między oczy. Ciekawe, jak się będzie wykręcał.

– Rzeczywiście. Chcę, żeby mu dokopali. Zajmij się prasą. Niech go zgniotą na miazgę. A wtedy dobierzemy mu się do dupy.

Coal nie pragnął niczego innego. Zapisał coś w notatniku.

Strażnik ochrony zapukał do drzwi, a potem je otworzył. Do gabinetu weszli razem dyrektorzy Voyles i Gminski. Mężczyźni wymienili uściski rąk i z grobowymi minami zajęli miejsca przed biurkiem prezydenta; Coal stanął jak zwykle pod oknem. Szef gabinetu nienawidził Voylesa i Gminskiego, a oni odpłacali mu tym samym. Nienawiść stanowiła siłę napędową Coala, mimo to prezydent chętnie go słuchał, i tylko to było ważne. Teraz przez kilka minut musi powstrzymać się od udziału w rozmowie. W obecności innych należało pozwolić prezydentowi przejąć ster.

– Jest mi niezmiernie przykro spotykać się z panami w tych okolicznościach, ale dziękuję za przybycie – zaczął prezydent. Voyles i Gminski kiwnęli ponuro głowami, przyjmując do wiadomości oczywiste kłamstwo. – Co się stało?

Voyles referował szybko i treściwie. Opisał miejsce zbrodni w domu Rosenberga w chwili znalezienia ciał. Co noc o pierwszej sierżant Ferguson składał meldunek dwóm agentom siedzącym w samochodzie na ulicy. Kiedy się nie pojawił, agenci postanowili sprawdzić, co się dzieje. Zabójstwa dokonano sprawnie i fachowo. Następnie Voyles przeszedł do sprawy Jensena. Morderca zmiażdżył sędziemu kręgi szyjne, zaciskając wokół jego szyi linkę ratowniczą. Ciało znalazł jakiś mężczyzna, który przyszedł do kina. Oczywiście nikt niczego nie widział. Voyles położył uszy po sobie. Zniknęła gdzieś jego mrukliwość i buta. Nad Biurem gromadziły się czarne chmury i dyrektor przewidywał nieuchronną burzę. Przetrwał jednak pięć prezydentur, a więc z pewnością poradzi sobie i z tym idiotą.