Выбрать главу

8. Pozostało jeszcze kilka minut do końca gry. Ojcowie denerwowali się, jakie przyjęcie zgotują im synowie, jeśli przegrają mecz. Gra, która dotąd była zła, stalą się rozpaczliwie zła. Ojcowie z tamtej szkoły byli w defensywie. Niektórzy przytrzymywali puszkę obiema nogami i nie dopuszczali do niej innych. Nagle ojciec Rufusa, który w cywilu jest policjantem, wymknął się z puszką. „Kiwając” dwóch ojców - przeciwników, znalazł się sam przed bramką, zamierzył się i strzelił puszkę w bramkę. Ojcowie Mikołaja i jego przyjaciół wygrali mecz 4 do 3.

9. Na zdjęciu zwycięskiej drużyny zrobionym po meczu, stoją od lewej: ojcowie Maksencjusza, Rufusa (bohater meczu), Euzebiusza (kontuzjowany w lewo oko), Gotfryda, Alcesta. Siedzą: ojcowie Joachima, Kleofasa, Mikołaja (kontuzjowany w lewe oko podczas zderzenia z ojcem Euzebiusza) i Ananiasza.

GALERIA OBRAZÓW

Jestem dzisiaj bardzo zadowolony, bo pani zaprowadziła całą klasę do muzeum, żeby nam pokazać obrazy. To jest okropnie zabawne, kiedy tak wszyscy wychodzimy razem.

Szkoda, że nasza pani, chociaż taka miła, nie chce tego robić częściej. Ze szkoły do muzeum mieliśmy jechać autokarem. Autokar nie mógł stać przed szkołą, więc musieliśmy przejść przez jezdnię. Pani powiedziała:

- Ustawcie się w szeregu parami, trzymajcie się za ręce i uważajcie!

To mi się nie bardzo podobało, bo stałem obok Alcesta, który jest bardzo gruby i do tego bez przerwy je, więc nieprzyjemnie trzymać go za rękę. Lubię Alcesta, ale on ma zawsze tłuste albo lepkie ręce - to zależy od tego, co je. Dziś miałem szczęście, bo ręce miał suche.

- Alcest, co jesz? - zapytałem go.

- Kruche ciasteczka - odpowiedział i parsknął mi okruchami prosto w twarz.

Na przedzie, obok pani, stał Ananiasz - pierwszy uczeń i pieszczoszek naszej pani. Nie lubimy go za bardzo, ale rzadko go bijemy, bo nosi okulary.

- Naprzód marsz! - krzyknął Ananiasz i zaczęliśmy przechodzić na drugą stronę ulicy, a policjant zatrzymał samochody, żebyśmy mogli przejść.

Nagle Alcest puścił moją rękę i powiedział, że wraca, bo zapomniał karmelków w klasie. Alcest zaczął iść w odwrotnym kierunku przez środek szeregu i zrobiło się zamieszanie.

- Alcest, dokąd? - zawołała pani. - Wróć natychmiast!

- Tak, dokąd to, Alcest? - powtórzył Ananiasz. - Wróć natychmiast!

To, co powiedział Ananiasz, nie podobało się Euzebiuszowi. On jest bardzo silny i lubi ludziom dawać fangi w nos.

- Te, pieszczoszek, czego się wtrącasz? Zaraz dostaniesz fangę w nos - powiedział

Euzebiusz i podszedł do Ananiasza.

Ananiasz schował się za panią i powiedział, że jego nie można bić, bo ma okulary.

Wtedy Euzebiusz, który stał na końcu, bo jest bardzo duży, roztrącił szereg - chciał złapać Ananiasza, zdjąć mu okulary i dać fangę w nos.

- Euzebiusz, proszę wrócić na miejsce! - krzyknęła pani.

- Właśnie, Euzebiusz, proszę wrócić na miejsce - powtórzył Ananiasz.

- Nie chciałbym pani przeszkadzać - powiedział policjant - ale już dość długo zatrzymuję ruch, jeżeli więc ma pani zamiar prowadzić lekcję na jezdni, to niech mi pani powie. Skieruję samochody przez klasy szkolne!

Bardzo chcieliśmy to zobaczyć, ale pani zrobiła się czerwona i takim tonem kazała nam wejść do autokaru, że zrozumieliśmy, że nie ma żartów. Posłuchaliśmy raz-dwa.

Autokar ruszył, za nami policjant dał znak samochodom, że mogą jechać, gdy nagle usłyszeliśmy zgrzyt hamulców i krzyki. To był Alcest, który z paczką karmelków w ręku przebiegł przez jezdnię. W końcu Alcest znalazł się w autokarze i mogliśmy nareszcie ruszyć.

Zanim skręciliśmy za róg, zobaczyłem, że policjant rzucił swoją białą pałeczkę na ziemię, a dokoła niego samochody stłoczyły się jedne na drugich.

Weszliśmy do muzeum grzecznie, w szeregu, bo lubimy przecież naszą panią, a zauważyliśmy, że jest czegoś bardzo zdenerwowana, zupełnie jak mama, kiedy tata strąca popiół z papierosa na dywan. Weszliśmy do wielkiej sali, a tam pełno było obrazów.

- Zobaczycie tu obrazy wykonane przez mistrzów szkoły flamandzkiej - wyjaśniła pani.

Nie mówiła długo, bo nadbiegł strażnik krzycząc, że Alcest maże palcem po obrazie, żeby zobaczyć, czy farba jest jeszcze świeża.

Strażnik powiedział Alcestowi, że nie można niczego dotykać, i zaczął się z nim sprzeczać, bo Alcest upierał się, że można, bo obrazy są suche i nie brudzą. Pani kazała Alcestowi, żeby zamilkł, i przyrzekła strażnikowi, że będzie na nas uważać.

Strażnik odszedł, ale kręcił głową.

Pani tłumaczyła dalej, a my tymczasem urządziliśmy sobie bardzo fajną ślizgawkę, bo podłoga była z gładkich płytek, pierwszorzędna do ślizgania. Bawiliśmy się wszyscy z wyjątkiem pani, która odwróciła się do nas plecami i tłumaczyła, co jest na obrazie, i Ananiasza, który stał obok niej, słuchał i robił notatki. Alcest także się nie ślizgał. Zatrzymał

się przed małym obrazkiem, na którym były namalowane ryby, befsztyk i owoce, patrzył na to i oblizywał się. Bawiliśmy się świetnie. Euzebiusz był wspaniały: za jednym zamachem sunął przez całą prawie salę. Po ślizgawce zaczęliśmy skakać jeden przez drugiego, ale musieliśmy przestać, bo Ananiasz odwrócił się i poskarżył:

- Proszę pani, oni się bawią!

Euzebiusz zgniewał się, podszedł do Ananiasza, który właśnie zdjął okulary, żeby je przetrzeć, i nie widział, że Euzebiusz się zbliża. Ananiasz nie miał szczęścia: gdyby nie zdjął

okularów, nie oberwałby fangi w nos.

Strażnik podszedł i zapytał pani, czy nie uważa, że byłoby lepiej, gdybyśmy sobie poszli. Pani powiedziała, że dobrze, że też ma tego dosyć.

Wychodziliśmy już z galerii, kiedy Alcest podszedł do strażnika. Pod pachą trzymał

ten obrazek, który mu się tak podobał, z rybami, befsztykiem i owocami; chciał go kupić i zapytał, ile strażnik za niego chce.

Gdy wyszliśmy z muzeum, Gotfryd powiedział pani, że jego tata i mama mają fajną kolekcję obrazów, że wszyscy o niej mówią, i że jeśli pani tak lubi obrazy, to - proszę bardzo

- może do nich przyjść. Pani przetarła ręką czoło i powiedziała, że ma dosyć obrazów na całe życie i nawet nie chce już o nich słyszeć. Wtedy zrozumiałem, dlaczego nie wyglądała na zadowoloną z tego dnia spędzonego z nami w galerii. Właściwie to nasza pani wcale nie lubi obrazów.

DEFILADA

W tej dzielnicy, gdzie jest nasza szkoła, mają odsłaniać pomnik, a my będziemy defilować.

Powiedział nam o tym dyrektor, kiedy wszedł dziś rano do klasy i wszyscyśmy wstali oprócz Kleofasa, który spał i za to został ukarany. Kleofas był okropnie zdziwiony, kiedy go obudzono i powiedziano mu, że będzie miał odsiadkę w czwartek. Zaczął tak głośno ryczeć, że moim zdaniem lepiej by zrobili, gdyby mu dali spać.

- Moje dzieci - powiedział dyrektor - na tej uroczystości będą obecni przedstawiciele rządu, kompania piechoty odda honory, a uczniowie naszej szkoły dostąpią wielkiego zaszczytu defilowania przed pomnikiem i złożą wiązankę. Liczę na was i mam nadzieję, że zachowacie się jak prawdziwi mali mężczyźni.

Potem dyrektor wytłumaczył nam, że starsze klasy zrobią zaraz próbę defilady, a my po nich, gdzieś koło południa. Ponieważ wtedy jest lekcja gramatyki, uważaliśmy wszyscy, że defilada to fajny pomysł, i byliśmy okropnie zadowoleni. Jak tylko dyrektor wyszedł, zaczęliśmy mówić wszyscy naraz i pani uderzyła linijką w stół, i potem była arytmetyka.