Выбрать главу

– Do Nowego Jorku.

– Do samego Nowego Jorku?

– Aha.

– A niech to diabli. Odezwij się do mnie, jak już tam będziesz. Pokażę ci dobre kluby – powiedział Terry. Już zaczął wypisywać numer swojej komórki na starym rachunku.

– Jak to? Nie mieszkasz w Los Angeles?

– Nie. Nie mam powodu tam być, skoro nie ma „Hothouse", a Los Angeles przy Nowym Jorku to pikuś. Wiesz? Nowy Jork jest… prawdziwszy. – Podał jej swój numer.

Usiadła na ziemi, trzymając karteczkę i unosząc do niego uśmiechniętą twarz. Łokcie oparła na pniu, na twarzy kładły się jej plamki słonecznego światła. Ładna była.

– No tak – powiedziała. – Raczej będziemy mieszkać w różnych dzielnicach.

– Po to Bóg wynalazł taksówki.

– O, to On je wynalazł?

– Nie. Wynaleźli je ludzie, żeby mogli bezpiecznie wrócić do domu po nocy spędzonej na zalewaniu pyska.

– Skoro o tym mowa, najlepsze wynalazki powstały po to, żeby łatwiej było grzeszyć.

– To prawda.

Wstali i żeby spalić te kanapki, poszli krętą trasą wokół odlewni. Kiedy znaleźli się przed drzwiami budynku, Terry znowu przystanął, patrząc na szeroką połać spalonej ziemi. Śmieszne, ale wiatr pchnął ogień w stronę lasu i pożarł tylko jedno drzewo. To drzewo. Nadal stało – wielka, poczerniała, straszliwa korona, mierzące w niebo rogi. Ten widok go uderzył, na chwilę unieruchomił. Zrobiło się chłodniej, jak w październiku w Nowej Anglii. Zadrżał.

– Ty, patrz! – Glenna pochyliła się i podniosła coś ze spalonego poszycia.

Był to złoty krzyżyk na delikatnym łańcuszku. Zakołysała nim w powietrzu; złociste światło musnęło jej ładną twarz.

– Fajny – powiedziała.

– Chcesz?

– Pewnie bym stanęła w ogniu, gdybym to założyła na szyję. Ty weź.

– E, nie. To babskie. – Podszedł do młodego odrostu pod ścianą odlewni, zawiesił krzyżyk na delikatnych gałązkach. – Może właścicielka po niego wróci.

Ruszyli dalej, nie rozmawiając, ciesząc się światłem i dniem, aż dotarli do jej samochodu. Terry nie wiedział, kiedy wzięli się za ręce, ale tak właśnie doszli do saturna. Glenna z wyraźnym ociąganiem wysunęła palce z jego uścisku.

Wiatr powiał mocniej, niosąc zapach popiołu i jesienny chłód. Glenna oplotła się ramionami, zadrżała. Z oddali dobiegł głos trąbki – zawadiackie, zadzierżyste tony. Terry przechylił głowę, nasłuchując, ale to była chyba muzyka z samochodu przejeżdżającego szosą, bo po chwili ucichła.

– Tęsknię za nim okropnie – odezwała się Glenna.

– Ja też. Ale… to śmieszne. Czasami… czasami jest tak blisko mnie, że mógłbym go zobaczyć, gdybym się odwrócił. Zobaczyć, jak się uśmiecha.

– Tak. Ja też tak czuję – powiedziała i uśmiechnęła się: dzielnie, wspaniałomyślnie, szczerze. – Słuchaj, muszę lecieć. Do zobaczenia w Nowym Jorku. Może.

– Nie może. Na pewno.

– Dobra, na pewno. – Wsiadła do samochodu, zatrzasnęła drzwiczki, pomachała ręką na pożegnanie i ruszyła.

Terry został jeszcze. Wiatr szarpał jego płaszczem, a on patrzył na pustą odlewnię, osmalone pole. Wiedział, że powinien czuć coś z powodu Iga, powinien być złamany bólem… ale tylko zastanawiał się, kiedy Glenna do niego zadzwoni i gdzie powinien ją zabrać. Znał parę fajnych klubów.

Znowu powiał wiatr, nie chłodny, autentycznie zimny. Terry przechylił głowę. Usłyszał dalekie dźwięki trąbki, chrapliwe pozdrowienie. Wspaniale zagrany kawałek. Po raz pierwszy od wielu tygodni zapragnął znowu grać. Potem tony ucichły, odpłynęły z wiatrem. Na niego też przyszła pora.

– Smutne jak diabli – powiedział, wsiadł do wynajętego samochodu i odjechał.

PODZIĘKOWANIA, UWAGI, WYZNANIA

Znawcy spierają się co do słów hitu Romantics z roku 1980 „What I Like About You". Ig przytacza je w wersji „szepczesz mi do ucha", ale wielu innych słuchaczy twierdzi, że Jim Marinos ryczał „ciepło szepcze mi do ucha" albo nawet „telefon szepcze mi do ucha". Uznałem, że mogę pozwolić Iggy'emu na własną interpretację, ale przepraszam wszystkich rockowych purystów, którzy będą mi to mieli za złe.

Redaktor zwrócił mi słusznie uwagę, że cykady umierają w lipcu, lecz postanowiłem udawać, że jest inaczej, ze względu na te sławne artystyczne powody, o których tak wiele słyszymy.

Dziękuję doktorowi Andy'emu Singhowi za dostarczenie mi ogólnego opisu BRCA1, odmiany raka, która zabiła siostrę Merrin i zabiłaby także ją, gdyby akcja książki potoczyła się inaczej. Wszelkie błędy dotyczące faktów medycznych wynikają jedynie z winy autora. Dziękuję także Kerri Singh i reszcie klanu Singhów za cierpliwe znoszenie moich histerii w związku z tą powieścią podczas wielu wspólnych wieczorów.

Jestem również wdzięczny Danielle i doktorowi Alanowi Adesowi. Kiedy potrzebowałem miejsca do pracy, w którym nikt by mi nie przeszkadzał, znajdowali mi je. Dziękuję też ekipie z Lee Mac's za karmienie mnie przez cztery miesiące. Dziękuję moim przyjaciołom Jasonowi Ciaramelli i Shane'owi Leonardowi, którzy przeczytali tę książkę w wersji roboczej i służyli mi licznymi i pomocnymi radami.

Dziękuję Rayowi Slymanowi, który opowiedział mi o krzyżu Don Orione, mojej siostrze, pastor Naomi King, która wskazała mi parę użytecznych ustępów Biblii. Książka Barta Ehrmana „God's Problem: How The Bible Fails to Answer Our Most Important Question – Why We Suffer" także stanowiła pomocne źródło informacji. Zapoznałem się z nią, pogrążony po uszy w piątej wersji powieści. Podejrzewam, że gdybym przeczytał ją wcześniej, moja książka wyglądałaby zupełnie inaczej. Może nie lepiej ani gorzej, po prostu – inaczej.

Nad „Rogami" pracował z oddaniem zespół z William Morrow/ HarperCollins: Mary Schuck, Ben Bruton, Tavia Kowalchuk, Lynn Grady, Liate Stehlik, Lorie Young, Nyamekye Waliyaya i redaktor Maureen Sugden. Dziękuję całej ekipie za to, że zrobili tak wiele, żebym mógł się dobrze prezentować.

Należy również docenić Jody Hotchkiss i Seana Dily'ego za ich oddanie książkom (oraz filmom) i występowanie w roli żarliwych i radosnych zwolenników tej powieści.

Na pewnym etapie pracy diabłem zaczęła mi się wydawać własna książka. Jestem wdzięczny moim redaktorom, Jedowi Brehlowi, Jo Fletcher i Pete'owi Crowtherowi, oraz mojemu agentowi Mickeyowi Choate'owi za cierpliwość, z jaką znosili moje zmagania z tekstem, i za pomoc, dzięki której przedarłem się przez bezdroża własnej opowieści. I wreszcie – wyrazy miłości dla moich bliskich, Leanory i chłopców. Bez nich za diabła bym „Rogów" nie skończył.

sierpień 2009 r.

J.H.

Joe Hill

***