Выбрать главу

– Właśnie! – zaśmiał się gorzko diablik. – O to mi chodzi! Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, Towarzystwo Miłośników Przyrody, Towarzystwo Tego i Owego i Ogona Psiego! Ludziom buduje się nowe domy, samochodom – autostrady, sarnom ustawia się karmniki z sianem, a dla szpaków wiesza się zielone budki na drzewach. Tylko biedny diabeł nie ma się gdzie podziać i nikt się nim nie zajmie! Krasnoludki, wróżki, duszki i inne ciepłe kluski – ach! Nad tymi wszyscy się rozczulają! Dla nich są książeczki, obrazeczki, bajeczki, one rozpierają się na wszystkich ścianach przedszkoli i dziecińców!

Rokita zaniósł się płaczem i załamał ręce z takim przejęciem, jakby występował na scenie teatru w roli sierotki, którą zła macocha wygnała na mróz z domu.

– Tylko… – jęknął słabo przez łzy – tylko… ja… samotny… skrzywdzony… zaszczuty… bezdomny… – tu zabrakło mu dalszych przymiotników.

– I przeziębiony! – krzyknął z triumfem po chwili. – O, słyszysz, jak kaszlę? – zaniósł się gromkim kaszlem, aż zadudniło mu pod kubraczkiem. – Krzywda, niesprawiedliwość! Sam widzisz! – chlipnął. Rzeczywiście to jest niesprawiedliwość – zasępił się tata. – Ale…

– Bez ale! – przerwało mu licho. – Ty mnie rozumiesz, ja wiem! Zawsze powiadam, że dziennikarze to naród serdeczny i na ludzką krzywdę czuły. Ty się zajmiesz tym zagadnieniem i zainteresujesz nim społeczeństwo. Napiszesz w gazecie!

– Hmm… – mruknął tata niezdecydowanie.

Rokita w dalszym ciągu nie dał mu dojść do słowa.

– Towarzystwo Opieki nad Diabłem Specjalnej Troski! Zainicjujesz! Załóżysz! Mianuję cię prezesem natychmiast, zaraz, już!

Wyrwał z kieszeni pomięty kapelusz i ukłonił się nisko tacie, zamiatając źdźbła trawy i słomy sprzed jego nóg.

– Uszanowanie dla Pana Prezesa! – wrzasnął.

– Ciszej! – ofuknął go tata.

– Już jestem ci-chu-sieńko – diablik z szacunkiem przycupnął obok taty, ale oczka błyszczały mu chytrze.

– A na pierwszy ogień – szepnął poufale – mam sprawę. Zaopiekujesz się mną! Na pewno znajdzie się u ciebie w domu jakiś ciepły kąt za piecem dla biednego Rokity, przyjaciela z dziecinnych lat!

– U mnie nie ma pieca – powiedział tata z lekkim niepokojem w głosie, bo zaczynał rozumieć, do czego zmierzała diabelska przemowa, która początkowo, co tu dużo gadać, trochę mu nawet pochlebiała.

– Głupstwo! Nie dbam o wygody! Weźmiesz mnie ze sobą, prawda? A żebyś nie miał ze mną kłopotu w drodze, ulokuję się, o, tutaj! – i Rokita jednym susem wskoczył do otwartej teczki, zwinął się w niej w kłębek i skurczył, starając się zająć jak najmniej miejsca.

– Bezczelny obwiesiu! Ani mi się waż! – rozgniewał się tata i sięgnął po teczkę, aby wytrząsnąć z niej diablika.

Lecz Rokita siedział w teczce jak przyrośnięty, za to z oczu trysnęły mu strumienie najrzewniejszych łez. Pociekły one brudną strugą do wnętrza i zaczęły wsiąkać między kartki dziennikarskiego notatnika.

– Strasznie byś mi napsocił w domu… – powiedział tata głosem trochę bardziej miękkim, bo był strasznie wrażliwy na czyjś płacz i wszyscy znali go z tego, że nikomu jeszcze, co go prosił o pomoc, nie odmówił.

– Przenigdy rozrabiał! – wyjąkał Rokita przez łzy, kuląc się w teczce.- Będę spokojny jak trusia, pracowity jak mrówka i zobaczysz, ile razy ci się przydam – zapewniał gorliwie.

– Ti-ta, ti-ta, ti-ta! – zabrzmiał tuż, niedaleko, wesoły klakson fiata. „Pekaes” wyskoczył zza zakrętu, błyskając wieczornymi światłami.

Tata desperackim gestem zamknął teczkę, chwycił ją pod pachę. Zerwał się i szarpnął za klamkę autobusowych drzwi. Wskoczył do autobusu razem z teczką i Rokitą, sam zdziwiony tym, co robi, do najwyższego stopnia.

Rozdział drugi

Kabaczek spotyka wroga

– Zaśnij, zaśnij, ty biedna sierotko. Mama studiuje zaocznie i włóczy się po świecie, ojciec – łazęga, miejsca w domu nie zagrzeje, a dziecko samo w domu siedzi, jak ten święty Barnaba pustelnik.

Kaśka upycha tłustemu Kabaczkowi kołdrę pod brodą i przemawia do niego tak samo, jak pani sąsiadka, Fela-Majewska, przemawiała przed chwilą do niej.

Ale Kabaczek nie jest taki uprzejmy wobec Kaśki jak Kaśka wobec ciotki Feli. Bo Kaśka poczekała, aż za Felą zatrzasnęły się drzwi, i dopiero wtedy wyskoczyła z łóżka, a Kabaczek wykręca na wszystkie strony swoim pękatym brzuchem, wbija pazurki i zęby w Kasine palce i pomiaukuje cienkim, złym głosikiem, Wreszcie wygrzebuje się z lalczynej pościeli, skacze na podłogę i odchodzi do łazienki obrażony, z ogonem na sztorc.

Lecz Kabaczek, kot dobrosąsiedzki, nie zna pana nad sobą. Posiedzi w jednym mieszkaniu z tydzień, a jak mu się uprzykrzy, przenosi się do którychś sąsiadów i tam znowu wszyscy go karmią i dogadzają mu. Dlatego jest taki tłusty i dlatego obraża się bezustannie, a samą Kaśkę to już zupełnie ma za nic.

A Kaśka za nic nie zrobiłaby przykrości ciotce Feli, choć Fela nie ma zielonego pojęcia o układaniu dzieci do snu i o mało nie udusiła Kaśki jej własną kołdrą.

Dzieci z podwórka boją się Feli, bo jest gruba prawie jak kot Kabaczek, okropnie głośno mówi, a na twarzy ma straszną wojenną bliznę.

Tylko jedna Kaśka Felę dobrze zna. No i tata zna Felę od stu lat. Kiedy tata był młodym chłopcem, a Kaśki nie było jeszcze w ogóle, ciotka Fela już wtedy pracowała w redakcji. Tata do tej redakcji napisał kiedyś list, coś tam o skupie mleka, tego Kaśka dobrze nie pamięta. Fela z tego listu domyśliła się, że tata ma talent dziennikarski, ściągnęła go do miasta, kazała mu się uczyć, a także sama uczyła go, jak być dziennikarzem. I, jak mówi tata, „nieraz go jeszcze wyciągała spod wozu”.

Teraz Fela już sama w teren nie jeździ, artykułów też nie pisze. Jest na emeryturze. Ale mimo to pracuje. Bierze z redakcji sterty listów, w których ludzie piszą do gazety o swoich różnych kłopotach, i odpisuje na te listy.

A od czasu kiedy mama zapisała się na studia bibliotekarskie i dwa razy w miesiącu wyjeżdża do Wrocławia, więc Kaśka częściej niż dawniej siedzi sama w domu, Fela specjalnie ustawiła swoje biurko przy tej samej ścianie, gdzie po drugiej stronie stoi Kasine łóżko. Wystarczy, żeby Kaśka stuknęła w ścianę choć jeden raz, a ciotka Fela wstaje od swoich listów, nad którymi siedzi do późna w noc, i biegnie na pomoc.

Co do Kabaczka, Kaśka wie, że gdy tylko ona sama ułoży się na dobre w łóżku, stary tłuścioch wpakuje się na kołdrę i włączy swój motorek: rrr – rrr, rrr – rrr… Więc nie ma się co przejmować jego dąsami.

Budzik wskazuje godzinę jedenastą.

– Tata na pewno wróci dopiero jutro… – mówi sobie Kaśka, obejmuje ramieniem Jasiek w kolorowe, ale chude Kabaczki i zamyka oczy.

Ale na klatce schodowej właśnie postękuje winda. Trzeszczą zamykane drzwi, słychać brzękanie kluczy. Kaśka wyskakuje z łóżka i biegnie co tchu do kuchni. Szybko zapala gaz pod czajnikiem, zawraca, też pędem, na korytarz i tu zderza się z tatą. Tata chwyta Kaśkę pod pachę jak tobołek.

– To tak? – gderze jej do ucha. – Boso? Co?

Lecz powitanie przerywa nagle groźny, bojowy odgłos, który wydobywa się z gardła tak zawsze flegmatycznego Kabaczka.

Kto by przypuszczał, że Kabaczek, leniuch i pieszczoch, grubas i piecuch, potrafi przybrać tak straszliwy wygląd? Ze zjeżoną sierścią, przypłaszczonymi uszami, bijąc ogonem po bokach, skrada się na sprężynujących nogach w stronę teczki, którą tata postawił na podłodze pod wieszakiem. Wygląda jak szykujący się do śmiertelnej walki jaguar.

– O rety, tato, co przywiozłeś? – Kaśka zsuwa się na podłogę i pochyla nad teczką.