Выбрать главу

– Stój, stój!!! – woła tato.

Ale jest już za późno. Trzaska zamek i wieko teczki podrywa się do góry, jak uniesione sprężyną. Chude, czarne, nie znane Kaśce stworzenie wyskakuje na podłogę. Staje na rozkraczonych nogach na wprost Kabaczka. Wywraca wściekle płonącymi jak węgle oczyma.

– Będziesz mi tu ubliżał, ty spasiony pociotku czarownicy?!!

Nastąpiło zwarcie! Czarno-szary kłąb potoczył się po korytarzu, zdzierając z podłogi kilimek. Kilimek owinął się wokół walczących jak bandaż zwijany wprawną ręką pielęgniarki. Tylko stłumione wrzaski, dobiegające spod tkaniny, dowodziły, że wewnątrz dzieją się rzeczy straszne! Cały ten tobołek potoczył się pod regał z książkami i grzmotnął w niego z wielkim impetem.

Regał zadrżał, a z najwyższej półki zsunął się po krótkim namyśle pamiątkowy gliniany lichtarz i roztrzaskał się w kawałki na podłodze.

– Ładnie zaczynasz, diabelcze! – krzyknął tata, szarpiąc kilimek do góry.

Wysypali się z kilimka dwaj zapaśnicy i nie zwlekając ani chwili znów rzucili się na siebie.

Kabaczek był górą!

Rokita wyrwał się z trudem z jego ostrych pazurów i dał nura do kuchni. Jednym susem skoczył na kredens.

Kocur za nim, sprężył się do skoku, lecz niestety! Tłusty brzuch ciążył ku podłodze i Kabaczkowi nie udało się doskoczyć wyżej, niż do połowy kredensu.

– Zyg-zyg-zyg! – zakrzyczał diablik triumfalnie, gdy Kabaczek rozpłaszczył się na ziemi po powtórnym nieudanym skoku.

Do przedpokoju tymczasem wpada rozczochrana, w szlafroku, ciotka Fela. Dzierży w ręku aluminiową rurę od odkurzacza, wzniesioną jak do ciosu.

– Ciągle zostawiacie te drzwi otwarte, mówiłam, że to się skończy złodziejskim napa… – woła, ale widząc nie złodziejaszków, lecz tatę we własnej osobie, przerywa, zdumiona, w pół słowa.

Lecz w tej chwili wypada z kuchni rozpędzony, zjeżony i wzburzony Kabaczek, czepia się, niczym ostatniej deski ratunku, długiego Felinego szlafroka i, jakby nagle stracił cała swoją gigantyczną nadwagę, wdrapuje się po nim chyżo aż na ramię sąsiadki.

– Czy to kocur sfiksował z okazji powrotu szanownego pana? – pyta ciotka głaszcząc uspokajająco Kabaczkowy grzbiet.

– Właśnie… Coś w tym guście… – bąka tata, ukradkiem zatrzaskując plecami kuchenne drzwi. – Zabierz go do siebie, dobrze? Ja ci wszystko wytłumaczę… Jutro.

Fela wzrusza ramionami.

– No to dobranoc, pomyleńcy!

Odwraca się i wychodzi z kotem na ramieniu, zamykając za sobą drzwi cicho i dokładnie.

– Na miłość boską, załóż natychmiast kapcie! – ni w pięć, ni w dziewięć krzyczy zirytowany tata do Kaśki.

Kaśka posłusznie biegnie do pokoju i po chwili wraca, szurając po podłodze obutymi już stopami.

– Csś… – tata kładzie palec na ustach i ostrożnie, pomaleńku, zaczyna uchylać kuchenne drzwi.

– O rety! – woła szeptem i kiwa ręką na Kaśkę.

Bo w kuchni, jak dyplomowany mistrz kucharski, zgrabnie i z wdziękiem uwija się Rokita.

Między nogami plącze mu się mocno za długi fartuszek mamy, ale to nic nie szkodzi.

– Wyparzyć czajniczek wrzącą wodą – mruczy do siebie Rokita – wsypać do czajniczka po jednej łyżeczce suszu herbacianego na szklankę, zalać szybko herbatę niewielką ilością wrzątku, a po pięciu minutach,…

Drugi zalew – oświadcza, dolewając wrzątku do czajniczka z esencją. – Czy wasza wysokość Prezes życzy sobie, aby filiżankę przelać ukropem? Król angielski nieboszczyk zwykł był mawiać, że herbata nigdy nie może być za gorąca! – zwraca się do taty, a jednocześnie puszcza do Kaśki łobuzerskie oko.

– Przelać ukropem – odpowiada bezmyślnie tata, pocierając ręką czoło. – Czy myśmy czasem, Kaśka, nie zwariowali?

Rokiś podsuwa tacie filiżankę, z której wydobywa się aromatyczny zapach.

– Pycha! – dziwuje się tata po pierwszym łyku i widać, jak wraca mu normalny spokój ducha.

– A nie mówiłem, że będzie ze mnie pożytek? – chwali się Rokiś. Wskakuje na lodówkę, wdzięcząc się to do taty, to do Kaśki i podrygując, z rąbkiem fartuszka w łapie, śpiewa:

Czarna chmura ustąpiła, deszcz leje!

A gdzież ja się, biedniuteńki, podzieję?

A pójdą ja do Marysi – wyżenie!* [Wyżenie – wypędzi, wygna.]

A pójdę ja do Kasieńki – przyjmie mnie!

Kaśka zaś sadowi się na stołku naprzeciwko taty.

– No to teraz – mówi starając się, aby jej głos brzmiał tak jak głos pani Stawskiej, szkolnej wychowawczyni, kiedy rozprawia się z. jakimiś klasowymi winowajcami – opowiedzcie mi wszystko spokojnie i po kolei…

Rozdział trzeci

Zapaska i kubrak, czyli o tym, jak Rokiś słucha Kaśki

Jest już dzień, ale Kaśka kuli się pod kołdrą i chowa głowę w Jasiek, żeby nie uciekły jej resztki wspaniałego snu, który właśnie staje się coraz bledszy i bledszy, a przecież wcale się jeszcze nie skończył.

Leciała na grzbiecie wielkiego białego gąsiora, tak jak pastuszek Nils Holgerson z „Cudownej podróży”* [„Cudowna podróż” – książka sławnej pisarki szwedzkiej, Selmy Lagerlöff.]. I nagle okazało się, że ma własne skrzydła, zeskoczyła z ptasiego grzbietu i poszybowała nad ciemniejącym w dole lasem.

– Hej! – zawołała do białego gąsiora. – Ścigamy się!

A gąsior uderzył kilka razy skrzydłami i wysunął się przed Kaśkę, Kaśczyne skrzydła większe, ale nie mają wprawy w lataniu. Lewe nie zgadza się z prawym.

– Hi-hi-hi! – zaśmiewa się gąsior Marcin. – Widzieliście ptaka-wiatraka?

Dopuszcza Kaśkę do siebie, tuż-tuż, bliziutko i czubeczkiem lewego skrzydła łechce ją pod nosem. Kaśka tego nie znosi.

– Ty wariacie! – woła, chwyta ręką za koniec gęsiego skrzydła i nagle widzi, że już wcale nie śpi!

Trzyma w palcach zmierzwiony czarny pomponik, a nie gęsie pióra. A tuż przed sobą widzi małe, chuderlawe i kosmate licho, pociesznie wykrzywione i usiłujące wyszarpnąć jej z ręki koniuszek własnego ogona.

– Ach, to ty! – Kaśka przypomina sobie wczorajsze wieczorne zdarzenia, nocną rozmowę z tatą i z Rokitą, podczas której diablik przyrzekł, ze będzie spokojny jak anioł i nie da się wciągnąć w żadną awanturę, że będzie słuchał Kaśki i pomagał jej we wszystkim. Tak, że w końcu oboje z tatą postanowili, że na razie może zostać u nich, no bo rzeczywiście, gdzie się podzieje?

Kaśka zerka na czarny pomponik i szybko wypuszcza go z ręki. Ale na poduszce i tak się już odbił brudny ślad, przysypany drobinkami ziemi, próchna i trawy.

– Czemu mnie łaskoczesz swoim brudnym ogonem?

W odpowiedzi Rokiś wyśpiewuje szurpatym dyszkancikiem:

Wstawajcie, lube dzia-a,

Kukułka zakuka-a,

Zagląda dzień do cha-a!

W promieniach ziemia ca-a!

– Dziaa, chaa, zakukaa? – Kaśka aż siada na łóżku. – Nie słyszałam jeszcze takiej dziwnej piosenki. Ale już wstaję i wiesz co? Zaraz ci przygotuję wodę na kąpiel, bo jesteś przeraźliwie brudny!

– Ho-ho! – odpowiada Rokiś. – Ode mnie możesz usłyszeć niejedną dziwną rzecz, jakiej jeszcze nie słyszałaś. Chętnie ci coś opowiem, jak już się wykąpiesz!

– Ależ, Rokisiu, przesłyszałeś się – tłumaczy Kaśka. – To przecież ty masz się wykąpać!

– Ja? W mojej rodzinie kąpią się tylko utopce i płanetniki! – oburza się Rokita.

– Ale teraz jesteś w mojej rodzinie, a w mojej kąpią się wszyscy, więc i ty musisz!

– No, jeśli mówisz, że muszę, a wczoraj umówiliśmy się, że mam ciebie słuchać, to widocznie muszę! – godzi się potulnie diablik.