Выбрать главу

– Mama nie pozwala mi ruszać pralki! – powiedziała Kaśka szybciutko.

– Widzisz! Wiedziałem od razu, że się nie zgodzisz! A powiem ci prawdę! Uwielbiam wzburzone fale i wiry wodne! Zawsze marzyłem o tym, żeby spróbować takiej kąpieli! Ale cóż, widocznie marzenia biednego, małego diabła nie są warte tego, aby je spełniać!

Napełniając pralkę wodą Kaśka myślała sobie, że teraz już rozumie, co miał na myśli tata, kiedy powtarzał:

„Nie chciałem wcale go przywozić. Nie wiem, jak to się stało, że go przywiozłem”.

– Masz swoją wodę – powiedziała do Rokisia – tu – pokazała na kontakt – włączasz i gasisz. – I pobiegła pakować tornister.

Po chwili w łazience zagrała pralka.

– Ratulbulbul! Bulbulunku! Gluglunku! – usłyszała Kaśka rozpaczliwe krzyki.

Pobiegła do łazienki, lecz zdążyła zaledwie uchylić drzwi, gdy oblał ją i oślepił potok wody.

– Rokisiu, nie chlap tak!

– Gulgulgul!

Rzuciła się więc Kaśka do łazienki, aby sznur od pralki wyciągnąć z kontaktu. Lecz w tej samej chwili kontakt zaskrzeczał, wystrzelił pęczek iskier, a monotonny pomruk pralki i grające w pokoju radio umilkły, jak nożem uciął.

– Już w porządku, dziękuję! – zawołał z łazienki normalny głos Rokisia. – Nie wiem tylko, po co zgasiłaś mi również światło!

– Nic nie gasiłam! To korki się przepaliły!

Z ciemności łazienki wynurzył się ociekający wodą Rokiś. Za każdym krokiem stawiał na zapastowanej podłodze wodnistą pieczęć ze swojej mokrej łapy. Lecz ślady te zacierał natychmiast usłużny ręcznik, który ciągnął się za nim po podłodze jak królewski tren.

– Korki? A po co przypalałaś korki? Znałem jednego aptekarza, który przypalał korki, żeby sobie uczernić wąsy, ale tobie to chyba niepotrzebne!

– Ach, Rokisiu! Korki, czyli bezpieczniki elektryczne! O, tu są! – wskazała ręką na licznik, wiszący w przedpokoju. – Teraz nie mamy prądu i trzeba będzie do wszystkiego przyznać się tacie! Dopiero usłyszymy!

– Nieważne! – oświadczył Rokiś. – Gorzej, że ta pralka ukręciła mi z ogona całkiem dobre powrósło. Myślałem już, że mi go całkiem urwie! Dlatego nie zdążyłem, niestety, się umyć!

Rzeczywiście Rokisiowy ogon, skręcony i zasupłany na wiele węzełków, wcale nie przypominał tego, czym naprawdę był.

– Mogłabyś mi go teraz odkręcić z powrotem? – prosił Rokita. – Najlepiej będzie, jeśli zawisnę na żyrandolu, a ty złapiesz za koniec ogona i będziesz kręciła się tak, jak w „drobnej kaszce”, to wtedy ogon się rozplącze.

Kaśka złapała więc za koniec ogona i ruszyła w taniec:

Tańcuj, Masza, dam ci pieróg,

Tańcuj, Masza, dam ci dwa!

– Szybciej, szybciej! – wołał Rokiś. – Bo mi ręce drętwieją i zaraz spadnę!

Tucu madamcipiega!

Tucumaa damidwa!

– Przekręciłaś, przekręciłaś! Stój! – wołał Rokita. – Teraz trzeba w drugą stronę!

– Kiedy zakręciło mi się w głowie! Oj!!!

Puszczony przez Kaśkę ogon zafurkotał w powietrzu jak bąk i sam wrócił do normalnego wyglądu.

– Jesteś genialna! – zawołał Rokiś, zeskakując z żyrandola. – Chodź, teraz cię odkręcę!

Złapał ją za ręce i zaczęli kołować się w drugą stronę.

– Tańcuj, Masza!

– O rety, całe mieszkanie się kręci! – zatoczyła się Kaśka i z impetem siadła na podłodze.

I zobaczyła, że ze szpary pod drzwiami łazienki wypełza struga brudnej wody i powoli, ostrożnie, zaczyna skradać się w stronę kilimka.

Rozdział czwarty

Sposób na Rokisia

– No-no-no! – powiedziała na lekcji polskiego pani wychowawczyni, gdy Kaśka skończyła czytać kawałek opowiadania. – No-no-no! – powtórzyła jeszcze raz, rysując w dzienniku czerwoną, brzuchatą piątkę. – Jak tak dalej pójdzie, Kaśka gotowa jeszcze doścignąć Dobrochnę w pięknym czytaniu!

A Dobrochna jest wielkim asem. Zawdzięcza to swojemu czteroletniemu bratu. Ten jej Maciek – nuda nad nudami i piła nad piłami – bardzo dawałby we znaki całej rodzinie, gdyby nie to, że Dobrochna, jedyna w domu, zawsze umie „przerobić go na anioła”, i to właśnie czytaniem. Wszystkie zupki i kaszki znikają z talerza, gdy przy jedzeniu towarzyszy Maćkowi spokojny głos Dobrochny. Stłuczone kolano i guz na czole również leczy się czytaniem i tak dalej.

I dlatego pani mówi, że Dobrochna jest asem. Ale Kaśka i inne dziewczynki z trzeciej klasy uważają, że Dobrochna jest męczennicą.

– Czemu się tak ciągle z nim cackasz? On nigdy nie daje ci się spokojnie pobawić! Mogłabyś mu czasem wlać! – mówią do Dobrochny koledzy z podwórka.

Ale ci, którzy znają Dobrochnę lepiej i dawniej, nigdy nie mówią takich rzeczy. Wiedzą, że mały Maciek urodził się z wywichniętą nóżką i cały pierwszy rok życia spędził w obrzydliwym żelaznym aparacie. A potem też ciągle chorował i leżał w łóżku, a nawet – taki jeszcze całkiem mały – był w szpitalu na operacji. – On też miał za swoje – broni zawsze Maćka Dobrochna – nic dziwnego, że jest kapryśny i marudny. Ty byś może był jeszcze gorszy, gdybyś tyle chorował!

Z tych właśnie sposobów Dobrochny powstał Kaśczyny sposób na Rokisia i przy okazji – sposób na piątkę z czytania. Dzięki niemu Kaśka – aż wstyd powiedzieć – żyje sobie teraz jak hrabina.

Kaśka bowiem i normalnie, gdy w domu gospodaruje mama, ma swój przydział obowiązków. Wyciera kurze, podlewa kwiaty, obiera ziemniaki na obiad. A kiedy mama wyjeżdża, dochodzi jeszcze robienie surówki i drobne zakupy (a także i inne rzeczy, ale to już do spółki z tatą). A w tej chwili…

– Obiorę za ciebie ziemniaki i pościeram kurze! – naprzykrza się Rokiś

Wydziera jej z rąk każdą robotę i w mig się z nią uwija. A kiedy kartofle pływają już spokojnie w garnuszku, a obierzyny, cienkie jak papierek, zostają wyrzucone do wiadra, gdy utarta marchewka czeka spokojnie w salaterce na powrót taty – Rokiś rzuca się do półki z książkami i wyciąga tom możliwie najgrubszy. Najpierw, śliniąc pazury (tego nie można go oduczyć), ogląda wszystkie obrazki. Potem wybiera ten, który jego zdaniem jest najciekawszy, i podtyka go Kaśce pod oczy.

– Tu czytaj! – błaga.

Przeczytali najpierw wszystkie opowiadania z czytanki, lecz te nie za bardzo przypadły do gustu Rokicie. Dopiero gdy Kaśka wyciągnęła książkę z bajkami, gdzie roiło się od strachów, smoków i wiedźm, gdzie czarodziejska makata pozwalała widzieć ludzi i rzeczy odległe o dziesiątki kilometrów i rozumieć mowę zwierząt – Rokiś zasłuchiwał się bez pamięci i głośnymi okrzykami podziwu lub złości wyrażał swoje uczucia dla bohaterów.

– Dziś mi przeczytaj taką smutną, smutną bajkę o diable! – woła Rokiś, rzucając się z rozmachem na tapczan.

– Smutną o diable? Nie znam takiej!

– Nie możesz nie znać! To jest bardzo sławna bajka wierszem. Jest w niej o tym, jak ludzie jedzą, piją i lulki palą, a jeden taki chytrus oszukuje diabła ile wlezie! W końcu każe mu się ożenić z własną żoną, straszną sekutnicą! Ale ja wiem, co się z nim potem stało za to, chociaż w tej bajce nie jest to opisane! Siedzi teraz na księżycu w jednym kapciu, w drugim bucie! Założę się, że ta bajka musi być u ciebie w domu!

Kaśka wyciąga więc z tatusiowej półki gruby tom z wierszami Mickiewicza i czyta Rokisiowi balladę o pani Twardowskiej.