Выбрать главу

– Och, chciałbym umieć czytać i pisać! – wzdychał potem Rokiś, przeciągając się wygodnie na tapczanie. – Pamiętam, podsłuchałem kiedyś w szkole taki fajny wiersz o czytaniu. Dzieci uczyły się go na pamięć, na jakąś akomodę.

– Akomodę? Chyba na akademię? – poprawia go Kaśka.

– Możliwe! Wiem, że było to coś podobnego do komody. Nieważne! Grunt, że wiersz był piękny i kończył się tak…

Rokiś wskoczył na wałek od tapczana i zaczął recytować, wybijając takt ogonem:

Aż tu nagle, moja miła,

Niema książka przemówiła!

I gadała, i śpiewała,

Czego nie opowiadała!

– A przedtem było, jak książka była niemową, bo dzieci nie umiały czytać, jak ja się wtedy wzruszyłem! To ja, biedny analfabeta, myślałem sobie, tak bym chciał umieć czytać, a te głupie cymbały mogą, a nie chcą…

– Jakie znów cymbały?

– No, jak to jakie? Dzieci z tej szkoły!

– Dzieci to dzieci, a nie żadne cymbały – obraziła się Kaśka w imieniu nieznanych koleżanek i kolegów. – Możesz sobie swoich diabłów ale dzieci nie wolno!

– Jak to nie cymbały? Sama pani woźna tak mówiła! A jak przyszedł do niej prezes Gąsior z GS-u i powiedział: „Pani Folfasowa, pani taka schludna, co się pani tu męczy, niech pani idzie sprzątać do nas do GS-u, dostanie pani sto złotych więcej” – to pani woźna na to: „Panie prezesie, kiedy ja kocham te swoje cymbały!” Tak było!

– Wiesz co, Rokisiu? – przerywa Kaśka, czując, że i tak nie przegada diablika. – A ja bym cię może nauczyła liter?

– Kasieńko, cudowna, genialna! Mój ty Lucyperze! Będę za ciebie obierał kartofle do obiadu przez sto pięćdziesiąt lat! Ja już nawet niektóre litery umiem rysować, tylko nie wiem, co one znaczą! Bo wiesz, jeden chłopak z kolonii letniej wyrył na mojej wierzbie pewien tajemniczy napis. Musiał to być wielki sekret albo jakieś straszne zaklęcie, bo się okropnie chował przed wszystkimi, kiedy to pisał, a już najbardziej przed panem wychowawcą! Ale ja i tak zobaczyłem i zapamiętałem te litery, tylko nie wiem, co one znaczą! O, mogę ci je zaraz narysować!

Rokiś schwycił ołówek i nasmarował na papierze koślawo:

GÓPIA JOLKA

– No wiesz! – krzyknęła Kaśka. – Miałeś się czego uczyć na pamięć! Osioł był ten twój chłopak! Ja cię będę uczyła porządnie, z elementarza.

Kaśka wyciąga ze swej szafki postrzępiony trochę elementarz. Jak to było dwa lata temu? Od czego się zaczynało? Zaraz, zaraz… Zostały nawet jeszcze gdzieś kolorowe literki, wycinane z kartonu. Sypią się teraz spomiędzy stronic. O, nie dokończony zeszyt w trzy linie!

Ostatnio Kaśka bawiła się w szkołę z Kabaczkiem. Dostał takie mnóstwo dwój, że chyba w całej klasie przez cały rok nie uzbierałoby się tyle. Nie nauczył się ani jednej litery. Spał bezwstydnie na lekcjach lub uciekał na wagary do Feli.

Pisała mu raz po raz uwagi w dzienniczku, ale widać rodzice tego ucznia coś nie bardzo byli troskliwi, bo nikt nie zaglądał do dzienniczka i nie podpisywał uwag. W końcu Kaśka straciła cierpliwość i skierowała go do poradni specjalistycznej. Opukała go, osłuchała słuchawką.

– Dziecko ma wadę wymowy, proszę pani! – powiedziała do półki z książkami, bo nikt inny w charakterze rodziców się nie zgłosił. – Powinno chodzić na gimnastykę języka. Powiedz, syneczku: „Raczek ma czerwony fraczek”.

– Miau! – krzyknął Kabaczek, zeskoczył z lekarskiego stołka i dał drapaka. Doktor specjalista pokiwał smętnie głową i napisał zaświadczenie:

„Zwolniony z obowiązku szkolnego dożywotnio

dr med. Katarzyna”

Ale to było jeszcze w zeszłym roku.

A zresztą taki uczeń jak Rokiś nie da się porównać z Kabaczkiem pod żadnym względem. Rokiś codziennie ślęczy nad elementarzem, sam pogania Kaśkę, aby pokazywała mu nowe litery. Zmienił się nie do poznania i stał się prawdziwym książkowym molem! I tylko od czasu do czasu przypomina sobie, kim jest naprawdę, ale tylko na chwilę.

Któregoś dnia Kaśka po powrocie ze szkoły otrzymała od Rokisia zeszyt pełen pracowicie nagryzmolonych Al, uli i Asów.

– No, Rokisiu, wspaniale! Szkoda tylko, że tak bazgrolisz! Ale i tak dostaniesz ode mnie prezent za pracowitość! – i Kaśka wyciągnęła z szuflady piękny czerwony długopis, który wygrała na szkolnej loterii fantowej.

– Nieważne, że bazgrolę – oświadczył Rokiś, przyjmując długopis. – W przyszłości i tak będę pisał na maszynie. Zamierzam zostać sławnym pisarzem! Dzięki tobie, bo ty mnie odkryłaś. Nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę!

– Nie wygłupiaj się, Rokisiu! – odpowiada Kaśka. – Ale swoją drogą… że też ci się tak chce pisać i czytać całymi dniami… ja już nieraz nie mogę usiedzieć nad zeszytem!

– Ach – mówi Rokiś skromnie. – Mam mnóstwo pomysłów literackich i nie mogę się doczekać, kiedy już będę umiał utrwalać je na papierze!

– A ja mam mnóstwo pomysłów nieliterackich. Na przykład, żeby iść dzisiaj na telewizję do ciotki Feli. Ale muszę przedtem przynajmniej rachunki dokończyć.

I Kaśka pochyla się nad słupkami.

Wreszcie zamyka zeszyt i biegnie do taty, który pracuje w małym pokoju.

– Tato, pójdę teraz do Feli na telewizję! Zostało mi jeszcze jedno ćwiczenie z gramatyki, ale zrobię je potem!

– Potem – to znaczy kiedy? – tata jest bezlitosny, jeśli chodzi o szkolne sprawy. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że masz zamiar odkładać lekcje na jutro rano?

– Tatusieńku, tylko jedno małe ćwiczonko! Zrobię wieczorem, albo jutro raz-dwa! – błagała Kaśka.

– No, idź, ale wiedz, że mi się to nie podoba! Lekcje powinny być zrobione najpóźniej do ósmej wieczór – dogaduje tata.

Zapowiedziana audycja o życiu kangurów kończy się, ale zaraz potem zaczyna się film o starym miasteczku we Francji, gdzie mieszkają sami zegarmistrze, a po tym filmie znów będzie coś bardzo ciekawego, trzeba tylko poczekać, aż się skończy ta jedna krótka audycja, co jest trochę nudna. Ach, ta telewizja! Można by patrzeć godzinami. Tylko że Fela, zupełnie tak jakby namówili się z tatą, wypędza Kaśkę do domu w samym środku dziennika.

– Wynocha, wynocha – mówi. – Obejdzie się bez Wicherka. Idź dokończyć lekcji!

Kaśka więc rada nierada wraca do swego stolika i otwiera książkę do polskiego.

„Przepisz zdanie i uzupełnij je czasownikami podanymi powyżej”. Aha, to łatwe! Tylko gdzie jest zeszyt?

– Tutaj, tutaj go masz! – podsuwa Rokiś, a Kaśka jest w takim pośpiechu, że nie dostrzega wcale jego tajemniczej i bardzo zadowolonej z siebie miny.

– Otwórz go sobie sama – dodaje jeszcze diablik.

– Oj, Katarzyno, czemu się pogniewałaś? Nie rozumiem! Przecież było umówione, że mam ci we wszystkim pomagać! Przecież obiecałem ci się odwdzięczyć!

W zeszycie do polskiego, czerwonym długopisem w poprzek linijek, paskudnymi drukowanymi literami napisane jest tak:

ĆWICZ. 57

KOTEK WYPRAŁ WAZONIK

BASIA STŁUKŁA BRACISZKA.

MAMA PODEPTAŁA KOSZULE.

JUREK ZABAWIA DYWAN.

A przecież Kaśka właśnie zaczęła nowy zeszyt i tak sobie postanowiła, że ten już na pewno do końca będzie ładny!

Rozdział piąty

Rokiś działa

– Czemu jego wysokość Prezes jest dziś nie w humorze? Może herbatki zaparzyć? – podskakiwał Rokiś wokół taty, który zaraz po powrocie z pracy obudował się, niczym wałem obronnym, olbrzymią stertą papierów. Pomiędzy papiery wstawił maszynę do pisania i walił w klawisze tak wściekle, że lada chwila mogły rozpaść się pod tatowymi palcami na drobne blaszki i śrubki. Z nikim tata nie chciał zamienić ani słowa.