Выбрать главу

ROZDZIAŁ III

Kiedy Jim przyszedł następnego dnia do szkoły, zastał uczniów swojej klasy specjalnej cichych i przygnębionych, ale nikogo nie brakowało oprócz Amandy Zaparelli, której właśnie zdejmowano aparat ortodontyczny. Nie zdziwił się, że wszyscy przyszli. Chcieli podzielić się swoim żalem i stwierdzić, że stolik Elvina jest pusty i ich kolega naprawdę odszedł na zawsze. Jim wiedział, że w ciągu jednego semestru klasa potrafi zżyć się bardziej niż rodzina i utrata kolegi może być bardziej bolesna niż śmierć wuja czy innego krewnego.

Wszedł do klasy, wpychając do spodni niebieską dżinsową koszulę. Czuł się fatalnie. Przez całą noc śniły mu się czarne postacie w kapeluszach z szerokim rondem, płomienie i głosy szepczące w nieznanych obcych językach. Kilkakrotnie zapalał światło, żeby obejrzeć ślady na swojej dłoni. Zrobił sobie dzbanek gorącej czekolady i patrzył na nią przez pół godziny, a potem wylał nie tkniętą do zlewu.

„Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś zdołał uniknąć swego przeznaczenia – powiedziała mu pani Vaizey. – Ale może tobie się uda, kto wie?”

– To będzie szczególny i bardzo trudny dzień – powiedział. – Wczoraj straciliśmy nie tylko Elvina, ale również Tee Jaya. Policja oskarżyła go o morderstwo pierwszego stopnia i o ile wiem, nie szukają innego sprawcy.

Przeszedł między rzędami stolików na koniec klasy i stanął przy Sue-Robin Caufield.

Dziewczyna włożyła dziś bardzo opięty i wydekoltowany czarny podkoszulek i zawiązał; na szyi cienką czarną wstążkę. Jim ze znużeniem pomyślał, że to dla niej typowe: nawet w żałobie chciała wygiąć seksownie. W przeciwległym rogu sali Greg Lake marszczył brwi i mrugał oczami, jakby jechał pod wiatr na motocyklu. Cierpiał na brak koordynacji ruchowej i jeśli ktoś powiedział jakiś żart, reszta klasy kończyła się śmiać co najmniej minutę przed tym, zanim Greg zdołał przywołać uśmiech na twarz.

Jim powiedział:

– Chcę, żeby wszyscy zapamiętali jedno: chociaż smutne nam z powodu odejścia Elvina i chociaż nas to złości, wedle prawa nikt nie jest winny, dopóki nie dowiedzie mu się winy. Tee Jay został oskarżony, ale nie skazany. Zaczekajmy więc, aż sąd orzeknie, czy Tee Jay naprawdę za to odpowiada

– Och, pewnie – mruknął Ray Vito, odwracając się na krześle. Miał kruczoczarne włosy zaczesane do góry, nalaną trójkątną twarz i wąski orli nos. – Pewnie O. J. Simpson też był niewinny, co?

– Sędzia uznał O. J. Simpsona za niewinnego, i to wystarczy.

– Niech pan da spokój, panie Rook. Wszyscy śledziliśmy ten proces. To niemożliwe.

– Śledziliście proces, lecz nie przedstawiono wam faktów w taki sam sposób, jak sędziom. Kiedy zapoznali się z dowodami, uznali, że budzą uzasadnione wątpliwości, również mam uzasadnione wątpliwości co do tego, czy Tee Jay zabił waszego kolegę.

Widziałem, jak ktoś opuszczał kotłownię tuż przed tym, zanim znalazłem martwego Elvina Nie wiem, kto to był ani co tam robił. I nie mogę pojąć, dlaczego nikt inny go nie zauważył.

Ale to on musiał ostatnią osobą, która widziała Elvina żywego, więc nie przesądzajmy sprawy.

Russell Gloach podniósł rękę. Miał krótko ostrzyżone czarne włosy i szkła tak grube, że musiały być kuloodporne. Ważył przeszło sto kilo i cierpiał na bulimię, która utrudniała mu naukę. Nie mógł wytrzymać czterdziestu pięciu minut bez ciasteczka, batonika czy kanapki.

Jednak mimo swej tuszy miał bardzo bystry umysł i potrafił być bezczelny.

– Nie wierzę, że widział pan tam kogoś – powiedział. – Myślę, że broni pan Tee Jaya… usiłując przekonać wszystkich, że Elvina mógł zabić ktoś inny.

– Dlaczego miałbym to robić? – zdziwił się Jim.

Russell wzruszył ramionami.

– Tee Jay należy do klasy specjalnej, prawda? Cokolwiek zrobił, jest jednym z nas.

Jim przez dłuższą chwilę spoglądał na niego, a potem skinął głową.

– Oczywiście – powiedział w końcu. – Tee Jay jest jednym z was.

– Chodzi o to, że ostatnio Tee Jay zachowywał się naprawdę dziwnie – wtrąciła Muffy.

Była drobniutka i bardzo ładna, i miała najbardziej wymyślną fryzurę, jaką Jim widział w życiu. Zakręcone i pracowicie poupinane włosy ozdobiła wstążkami i paciorkami. Chyba musi wstawać o piątej rano, żeby uczesać się tak przed wyjściem do szkoły, pomyślał. Tee Jay i Muffy chodzili ze sobą przez dwa lub trzy tygodnie, ale nie bardzo do siebie pasowali. Tee Jay był milczący i lakoniczny, podczas gdy Muffy była jak eksplozja w wytwórni sztucznych ogni.

Przynajmniej do wczoraj, kiedy Tee Jay również eksplodował.

– Co rozumiesz pod słowem „dziwnie”? – zapytał ją Jim.

– No cóż, zawsze był bardzo spokojny, no nie? – oświadczyła Muffy. – Nic nigdy go nie ruszało. Ale przez ostatnie dwa tygodnie zupełnie zamknął się w sobie. Prawie z nikim nie rozmawiał. Musiał pan to zauważyć.

– Nie, nie zauważyłem – odparł Jim. – Jednak teraz, kiedy o tym mówisz, uświadomiłem sobie, że chyba rzeczywiście tak było.

Pomyślał o obrazach, które pokazała mu Ellie: o nabitych na pal ludziach idących przez dżunglę, o kobiecie zjadającej własne nowo narodzone dziecko.

– Myślę, że miał jakieś kłopoty w domu – stwierdziła Muffy. – Nie chciał o tym mówić, ale wiem, że kiedyś spał w samochodzie, a innym razem zadzwonił o drugiej w nocy i zapytał, czy mógłby u mnie przenocować. Powiedziałam, że nie. Moi rodzice dostaliby szału.

Jim powoli przeszedł na środek klasy.

– Czy jeszcze ktoś zauważył coś dziwnego w zachowaniu Tee Jaya?

– Zaczął mi dokuczać za to, że jestem Żydówką – powiedziała Sherma Feldstein, śniada, pulchna dziewczyna z pieprzykiem na twarzy i gęstymi czarnymi brwiami. Powtarzał, że jest tylko jedna religia: ta, którą on wyznaje. Mówił, że wszyscy Żydzi to… no, użył brzydkiego słowa.

– Czy powiedział ci, jaka to religia?

Sherma potrząsnęła głową.

– Mówił coś o krukach, lustrach i świecach. A także o proszku. O wdychaniu proszku.

– Czy zrozumiałaś coś z tego?

– Nie – odparła Sherma. – Kiedy mu to powiedziałam, oświadczył, że jeśli nie zrozumiałam od razu, to nigdy nie zrozumiem.

– Ja też coś zauważyłam – wtrąciła Beattie McCordic. – Grał w tę grę, w której przerzuca się jedną z tych okrągłych rzeczy przez siatkę. Było gorąco, więc zdjął górę tego, co miał na sobie, i wtedy zobaczyłam na jego plecach mnóstwo znaków.

– Mówisz o tatuażu? – zapytał Jim.

– Nie, nie. Te znaki były takie jak wtedy, kiedy się skaleczysz. Jak one się nazywają…?

– Mówisz o bliznach?

– Właśnie, blizny. Wszystkie wyglądały jak kółka.

– No cóż, jeśli ktoś chce mieć kółka na plecach, to dlaczego mielibyśmy mu tego zabraniać? Pewnie miał je od lat.

– Nie, nie od lat. Były całkiem nowe. Jakby zupełnie świeże, czerwone i w ogóle.

Sharon Mitchełl również podniosła rękę. Z równym zaangażowaniem podchodziła do praw czarnych obywateli, jak Beattie do praw kobiet. Była bardzo ładna i bardzo wysoka – miała prawie metr osiemdziesiąt i przez całe życie cierpiała z powodu swojego wzrostu, koloru skóry i płci. Zawsze podpisywała swoje wypracowania „Sharon X” na cześć Czarnych Muzułmanów, i Jim nigdy nie nazywał jej inaczej. Wiedział, kiedy należało ich traktować poważnie, obojętnie jak buntowniczo czy irracjonalnie postępowali. I tak byli wystarczająco nieszczęśliwi.

– Tak robią niektóre szczepy w Afryce – powiedziała Sharon. – To próba męskości.

Ma dowieść, czy chłopiec potrafi znieść ból, a także określić, do jakiego należy ducha.

– Nie rozumiem…

– Niektóre plemiona mają takie opiekuńcze duchy, które strzegą ich przez całe życie. No wie pan, tak jak rodzice chrzestni. Kiedy chłopiec osiąga wiek męski, starszyzna wybiera dla niego ducha, który ma go ochraniać, dawać mu dobre rady i zabijać jego wrogów.