Выбрать главу

Zaschło mi w ustach. Marzyłem o łyku wina.

– Pompejusz i Cezar mogą się jeszcze pogodzić – powiedziałem ochryple.

– Nie! – Cycero potrząsnął głową i zaczął żywo gestykulować. – Cezar może zapewniać o dobrych intencjach i udawać gotowość do rozmów, ale to tylko pozory, aby potem mógł powiedzieć: „Uczyniłem, co było w mojej mocy, żeby utrzymać pokój”. Z chwilą, kiedy przekroczył Rubikon, wszelkie nadzieje na pokojowe rozwiązanie kryzysu rozwiały się na zawsze. Na przeciwległym brzegu był legalnie mianowanym prokonsulem dowodzącym rzymskimi legionami. Kiedy przeszedł przez most, prowadząc na ziemię italską zbrojne oddziały, stał się wyjętym spod prawa agresorem. Teraz nie ma już innej możliwości, jak tylko przeciwstawić mu swoje wojska.

– Ktoś mógłby powiedzieć, że nadzieja na pokój rozwiała się już parę dni wcześniej, zanim Cezar pomyślał o Rubikonie – odparłem, wolno i starannie wymawiając słowa. – W dniu, kiedy senat uchwalił stan wyjątkowy i wydalił z miasta jego przyjaciela, Marka Antoniusza. Było to równoznaczne z ogłoszeniem Cezara wrogiem państwa. Zrobiłeś to samo z Katyliną, kiedy byłeś konsulem. Wiemy zaś, jak skończył Katylina. Czyż można winić Cezara, że poderwał swe legiony i wykonał pierwszy ruch?

Cycero spojrzał na mnie spode łba. Dawny antagonizm między nami zaczynał się budzić z uśpienia.

– Mówisz jak prawdziwy zwolennik Cezara, Gordianusie. Czy to tę stronę wybrałeś?

Podszedłem do paleniska, by ogrzać dłonie. Czas już pomówić o czymś innym, pomyślałem.

– Przykro mi z powodu choroby Tirona – powiedziałem. – Zdaje się, że wciąż przebywa w Grecji? Miałeś od niego jakieś wieści ostatnio? Lepiej mu już?

Zmiana tematu zbiła go z tropu.

– Tironowi? Skąd… Ależ oczywiście, wy dwaj zawsze byliście przyjaciółmi, nawet gdy stosunki między nami ochłodły. Owszem, myślę, że wraca do zdrowia.

– Na co chorował?

– Na powracającą gorączkę, złe trawienie, ogólną słabość. Nie mógł opuścić łóżka, a cóż dopiero mówić o podróżowaniu.

– To przykre wieści. Musi ci go bardzo brakować, zwłaszcza w tych okolicznościach.

– Nie ma na świecie nikogo, komu ufałbym tak jak Tironowi.

Po tych słowach Cycerona zapadła cisza, którą sam w końcu przerwał.

– Czy to chęć usłyszenia czegoś o nim sprowadza cię dziś do mnie, Gordianusie?

– Nie.

– A więc co? Przecież to nie troska o twego starego przyjaciela i protektora Cycerona wyciągnęła cię z domu w taką noc samego, nawet bez twojego masywnego zięcia do ochrony.

– Tak, przyszedłem bez zięcia – powiedziałem cicho, przypominając sobie wyraz twarzy Diany, kiedy ludzie Wielkiego wyprowadzali Dawusa z domu. – Zdaje się, że odwiedził cię dziś Pompejusz? A wcześniej jego krewniak, Numeriusz.

– Ach, ci przeklęci strażnicy! – Cycero skrzywił się gniewnie. – Za długie mają języki.

– To nie od nich wiem o tym, lecz od samego Pompejusza. Po wizycie u ciebie zaszedł do mnie. Numeriusz zrobił to samo: był najpierw u ciebie, a potem u mnie.

– I co z tego?

– Numeriusz już nie opuścił mojego domu. Został zamordowany w moim ogrodzie.

Cycero wyglądał, jakby zobaczył upiora. Jego reakcja wydała mi się wręcz przesadna; musiałem sobie przypomnieć, że mam do czynienia z zawodowym oratorem, którego mimika musi trafiać nawet do najbardziej oddalonego widza na zatłoczonym placu, nawykł zatem do bardzo ekspresyjnego wyrażania uczuć.

– Ależ to straszne! Zamordowany? W jaki sposób?

– Został uduszony.

– Przez kogo?

– Tego właśnie chciałby się dowiedzieć Pompejusz.

Cycero odchylił głowę i uniósł brwi.

– Rozumiem. Starego psa znów więc puszczono za tropem.

– I pierwszym miejscem, do którego on wiedzie, jest twój dom.

– Jeśli sądzisz, że istnieje jakikolwiek związek między wizytą Numeriusza u mnie a… tym, co mu się przydarzyło potem, to jest to absurd.

– Niemniej byłeś jedną z ostatnich osób, z którymi rozmawiał, i być może ostatnią… oprócz mnie… która widziała go żywego. Dobrze go znałeś?

– Numeriusza? Dość dobrze.

– Z twojego tonu wnioskuję, że nie darzyłeś go sympatią.

Cycero wzruszył ramionami. Znów miałem wrażenie, że jego gest jest nader teatralny. Co on naprawdę myśli?

– Numeriusz dał się lubić. Większość ludzi nazwałaby go czarującym młodzieńcem. Był oczkiem w głowie Pompejusza.

– Po co zaszedł dziś do ciebie?

– Przyniósł mi od niego wiadomość. Brzmiała ona dosłownie tak: „Wielki opuszcza Rzym i udaje się na południe. Każdy prawdziwy zwolennik republiki uczyni to samo”.

– Wygląda to niemal na groźbę – powiedziałem. – Coś w rodzaju ultimatum.

Cycero popatrzył na mnie podejrzliwie i nie odpowiedział.

– I zaraz potem wyszedł? – spytałem.

– Nie od razu. Trochę… rozmawialiśmy, o tym, co dzieje się w mieście i podobnych sprawach. Pompejusz nie wezwał wszystkich swoich sojuszników do natychmiastowego wyjazdu. Konsulowie i część urzędników zostają jako szkieletowy rząd, aby zapobiec ostatecznemu rozprzężeniu. Skarbiec jednak będzie zamknięty, bankierzy uciekną, wszystko stanie w miejscu… – Pokręcił głową. – Tak sobie rozmawialiśmy, a potem Numeriusz odszedł.

– Był sam czy z kimś?

– Przyszedł do mnie i wyszedł sam.

– To dziwne, że tak wędrował po całym mieście w sprawach Pompejusza i nie miał z sobą choćby jednego ochroniarza – zauważyłem.

– Ty sam tak właśnie zrobiłeś, Gordianusie, i to po zmroku. Przypuszczam, że Numeriusz chciał się poruszać jak najszybciej i najsprawniej. Na pewno musiał odwiedzić wielu senatorów w całym mieście.

– Pewnie tak było – zgodziłem się. – Nie padły więc między wami żadne ostre słowa?

Cycero wbił we mnie gniewne spojrzenie.

– Może i podniosłem głos. Ci przeklęci strażnicy! Powiedzieli ci, że krzyczałem?

– Nie. A robiłeś to aż tak donośnie? O co wam poszło?

Przełknął ślinę, aż grdyka mu podskoczyła.

– A niby jak miałem się czuć, kiedy Numeriusz polecił mi opuścić miasto jeszcze przed świtem? Nie było mnie w Rzymie półtora roku, siedziałem jako namiestnik w beznadziejnej prowincji, a kiedy wreszcie wróciłem, ledwo złapałem oddech, znów każą mi się pakować i zmykać jak zając. Może podniosłem głos i trochę pokrzyczałem… Co z tego?

– Teraz też podnosisz głos, Cyceronie.

Przycisnął dłoń do piersi i parę razy głęboko odetchnął. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego; zaniepokoiło mnie to. Mimo wszystkich wad Pompejusz i Cycero, geniusz wojskowy i geniusz polityczny, reprezentowali modelowe rzymskie cechy: pewność siebie i samodyscyplinę. Obu nieobce były porażki, ale w ostatecznym rozrachunku zawsze triumfowali. Teraz jednak coś było inaczej i obaj, zdaje się, dobrze to wyczuwali. Byli ode mnie młodsi o kilka lat, ale mimo to czułem się jak dziecko, które widzi panikę rodziców. Jeśli oni stracili kontrolę, to rzeczywiście chaos musi być całkowity.