— Popatrzcie tam. Przypatrzcie się dobrze. Tak wyglądają ludzie pojednani. I tylko tak. Prawda? Zwłaszcza jeżeli dzieli ich coś więcej niż na przykład kolor włosów jak myślicie? Otóż nieprawda — ciągnął niezmienionym — Tak się składa, że my na Ziemi wiemy to bardzo dobrze. Nieprawda. Ale tego właśnie — podniósł odrobinę głos — wy musicie się dopiero nauczyć…
Część 5
— Mieliśmy tylko dwa statki — powtórzył Kleen, jakby to było coś, co powinniśmy sobie szczególnie dobrze zapamiętać. Zbudowaliśmy je w instytucie łączności… nikt nie myślał o produkcji na większą skalę. Ale zainteresowali się nimi bionicy. Przeprowadzaliśmy właśnie pewne doświadczenia… — zająknął się.
— Słyszeliśmy coś o waszych doświadczeniach — powiedział Luta. — Zresztą dość przyjrzeć się wam, jak tu jesteście. Chciałbym tylko wiedzieć, czy owi bionicy… a raczej chyba genetycy spreparowali was wyłącznie z myślą o ziemskiej stacji? A może macie jakieś inne globy z podobną atmosferą?
— Nie wyłącznie, w każdym razie nie w tym sensie, w jakim to mówisz… — zaczął z wahaniem Kleen, ale przerwał mu Dary:
— Tak — rzucił krótko. — To w końcu najbliżej położoną planeta i prędzej czy później musiała stać się terenem eksploracji… dla nas albo dla Nowych. Co wy zrobilibyście w tej sytuacji? Przecież Ziemia trzyma stację aż tutaj, żeby, jak mówicie, nie dać się zaskoczyć… jeśli naprawdę o to tylko chodzi… Nasz pogląd na procesy przystosowawcze obchodzi w końcu tylko nas samych. Uważamy, że kryteria etyczne, wszystkie te bariery… w gruncie rzeczy anatomiczne, lansowane przez Nowych, to zwykłe bzdury. Ale mniejsza z tym. Chcę tylko żebyście zrozumieli, że skoro postanowiliśmy zainteresować się Drugą i tym, co się na niej dzieje, najprostszą drogą było dla nas przystosowanie organizmów przyszłych badaczy do panujących tutaj warunków. Wy naturalnie postąpilibyście inaczej… ale naprawdę nie będziemy przecież dyskutować. Próbowaliśmy… początkowo.
— Z nami?… zaprotestował ze szczerym wzburzeniem Fros. — Kiedy?!
— Nie z wami trzema… — ustąpił Dary. — Ale, jak mówię, zostawmy to… w każdym razie zbudowaliśmy te statki, odbyliśmy kilka lotów, dosłownie kilka, bo nie chcieliśmy zdradzić się przed Nowymi, po czym obsadziliśmy je specjalnie przygotowaną załogą…
— Wyhodowaną… — burknąłem.
— Wyhodowaną załogą… — powtórzył, po czym dodał spokojnie: — Dla nas, widzisz, to słowo brzmi inaczej niż dla was…
— Więc wsadziliście ludzi w te pudła — podjął jakby nigdy nic Luta — i urządziliście im pożegnanie z orkiestrą. Oczywiście, znaliście hipotetyczne miejsce lądowania. Więc kiedy wasze radiolatarnie odebrały impuls eksplozji, nie musieliście zbytnio się głowić, aby ją zlokalizować. I co dalej?
— Tak jak mówiłem — powiedział Kleen. — Jedno, co mogliśmy zrobić, żeby ratować czwórkę naszych…
— A więc nie ludzi? — wtrąciłem zjadliwie.
— Czwórkę? — zdziwił się Fros.
— Tak — odparł Kleen. — Kabiny statków były dwuosobowe. Pozostało nam albo machnąć na wszystko ręką i zacząć od nowa, albo próbować ich odnaleźć. Wybraliśmy to drugie. A ponieważ tylko my czterej byliśmy przystosowani…
— Nie macie więcej takich? — podchwyciłem. — To dobrze. Ile będą potrzebować, żeby wyhodować następnych? Ze trzydzieści lat, nie? Przecież nie wyślą niemowlaków.
— Mur, daj spokój… — obruszył się Fros.
— Nie wiem — odpowiedział spokojnie Dary. — Nie liczcie na to za bardzo. Nasza biologia różni się od waszej…
— Mieliśmy uczestniczyć w następnej wyprawie przerwał mu Zara. — Statki będą gotowe za jakieś pięć, sześć lat…
— Ale załogi nie — mruknął Luta. — Chyba że wy zechcecie wybrać się po raz drugi… póki co, nie ma o czym mówić. Kończcie już. Mieliście jakieś sygnały przed katastrofą?
— Żadnych.
— Jeśli to prawda — burknąłem.
— Prawda — powiedział z przekonaniem Dary. — Wiemy tyle co wy. Straciliśmy łączność, a jakiś miesiąc później zamilkła także wasza stacja. To wszystko.
— I wtedy polecieliście? — spytał Luta, jakby się chciał upewnić.
— Wtedy polecieliśmy — potwierdził Kleen. — Widzieliście rakietę. Wiecie, co było dalej. Nie mieliśmy energii d…
— Dobra — Luta wstał nagle i wyprostował się. — Na razie to wystarczy — rzucił tonem zamykającym sprawę.
Przeszedł pod przeciwległą ścianę kabiny i zatrzymał się przed ekranem łączności. Chwilę przyglądał się w milczeniu ciemnej, matowej tarczy, po czym westchnął. Wiedziałem, o czym myśli. Wciąż jeszcze nie nawiązaliśmy kontaktu z Ziemią. Ale nie mogliśmy inaczej. Uruchomienie chociażby nadajnika namiarowego równało się ogłoszeniu całemu tutejszemu światu, że ludzie wrócili. Do tego nie wolno było dopuścić, zwłaszcza po tym, co usłyszeliśmy przed chwilą. Zdaniem tych tutaj „Nowi”, jak ich nazywają, nie mają bladego pojęcia, że ktoś na ich planecie interesuje się lotami planetarnymi. Ale rzeczywistość może być daleko mniej piękna. Niech im się zdaje, jednym i drugim, że Druga jest nadal martwa i pusta. Dowiedzą się o wszystkim we właściwym czasie. Ani dnia wcześniej.
— Przemyślimy sobie tę nową wersję — Luta oderwał się wreszcie od ekranu i zrobił kilka kroków w stronę stołu. — A przede wszystkim poczekamy. Może znowu będziecie musieli coś wymyślić? Tak czy owak, pora spać. Prosimy na dół.
Pierwszy wstał Dary. Odsunął fotel i postąpił w stronę Luty wyciągając przed siebie ręce, jakby mu coś podawał.
— Zapomniałeś o pasach — w jego głosie zadrgała ledwo uchwytna nutka przekory. Luta uniósł brwi.
— Spijcie spokojnie — mruknął. — Tam na dole jesteście bezpieczni…
— I my także — bąknąłem. — Tu na górze…
Dary postał chwilę bez ruchu, po czym opuścił ramiona. Odwrócił się i bez słowa ruszył w ślad za pozostałymi, którzy znikali już w ciasnym korytarzu prowadzącym do dolnych kondygnacji.
— Naprawdę chce wam się spać? — spytał Fros, kiedy zostaliśmy sami. — Co do mnie, chętnie bym dokądś poszedł. W miarę możliwości daleko…
— Nic nie stoi na przeszkodzie — wzruszyłem ramionami. — Ja także nie jestem śpiący. Ale spacerów mam na dziś dosyć. Tym bardziej, że, jak mi się zdaje, czeka nas wcale nielicha przejażdżka. Bo nie wiem, co moglibyśmy zrobić innego…
Fros zebrał puste naczynia i wrzucił je do otwartego pojemnika automatu kuchennego, skąd po chwili dobiegły stłumione dźwięki, przypominające dzwonienie owiec na hali.
— Co właściwie wiemy? — powiedział z troską w głosie, wracając do stołu. — Wylądowały dwa statki z Trzeciej. Jeden natychmiast eksplodował…
— Nie natychmiast — przerwałem — bo nasi przecież tam na nich nie czekali. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim znaleźli się na miejscu…
— Chyba że akurat byli na płaskowyżu i… — Wszyscy trzej? — parsknąłem. — Nonsens.
— Jeżeli odrzucimy wszystkie hipotezy mało prawdopodobne, to co nam zostanie? — mruknął Luta, ciągnąc zza stołu jeden z foteli. Ustawił go niedaleko naszych i przygotował do spania. Następnie ułożył się na wznak, wsunął ręce pod głowę i zamknął oczy. Ale wyraz jego twarzy świadczył, że daleko mu do snu.
— Jak inaczej wytłumaczysz — zaperzył się Fros — to, co tam zaszło? Dlaczego jechali zwykłym, nieopancerzonym łazikiem? Bo niczego się nie spodziewali. Nagle ujrzeli lądujące statki. Zbliżyli się… może zresztą wcześniej przechwycili jakieś sygnały…