Выбрать главу

– To zdrajca, bierzcie go! Wywiązała się zażarta walka. Chłopi dźgali nożami, kobiety i dzieci ciskały kamienie. Nagle zagrał róg. – Odwrót! – W obliczu oporu rycerze rozproszyli się już tu i ówdzie, a teraz jęli spiesznie wycofywać się z wioski.

Cofnęli się i ci, którzy otoczyli Torrismon-da.

– Odejdźmy, bracia! – zawołał starzec – idźmy, dokąd nas powiedzie Graal!

– Chwała Graalowi! – zakrzyknęli chórem, zawracając końmi.

– Niech żyje zbawca! Uratowałeś nas! – cała ludność wioski zbiegła się do Torrismon-da. – Rycerz jesteś, a przecież szlachetny! Nareszcie jeden taki! Zostań z nami! Powiedz, czego chcesz: wszystko ci damy!

– Teraz… teraz sam już nie wiem, czego chcę… – jąkał Torrismond.

– My także nie wiedzieliśmy nic przed tą bitwą, nawet tego, że jesteśmy ludźmi… A teraz wydaje nam się, że możemy… że chcemy… że musimy zrobić wszystko… Choćby było bardzo ciężko… – I odwracali twarze płacząc po swoich zmarłych.

– Nie mogę zostać z wami… Nie wiem, kim jestem… Żegnajcie… – i już odjeżdżał galopem.

– Wracaj! – wołali za nim, ale on był już daleko, coraz dalej od wioski, od lasu Graala, od Kurwaldii.

Podjął znów swoją wędrówkę po świecie. Do tej pory gardził wszelkimi uciechami i zaszczytami, opętany jedynym ideałem Świętego Zakonu Rycerzy Graala. Teraz, kiedy ten ideał rozwiał się, jakiż nowy cel sobie postawić, jaki kres ukazać swoim niepokojom?

Żywił się dzikimi owocami po lasach, zupą z bobu w napotkanych klasztorach, jeżami morskimi, które zbierał na przybrzeżnych płyciznach pośród skał. Aż raz na bretoń-skim wybrzeżu, szukając jeżowców, spostrzegł w grocie skalnej śpiącą kobietę.

Zobaczył ją i poczuł, że to pragnienie, które kazało mu wędrować po świecie w poszukiwaniu cienistych miejsc porośniętych miękkim aksamitem ziół, muskanych łagodnymi podmuchami wiatru, pragnienie przejrzystych, chłodnych dni bez słońca – teraz oto, kiedy patrzył na długie, czarne rzęsy opuszczone na blade, pełne policzki, na łagodne linie ciała śpiącej, na rękę miękko spoczywającą na wypukłej piersi, na bujne rozpuszczone włosy, jej usta, jej palce, jej oddech – pragnienie to doznało nagle ukojenia.

Kiedy stał tak pochylony wpatrując się w nią, Sofronia otworzyła oczy.

– Proszę, nie zrób mi nic złego – powiedziała nieśmiało. – Czego szukasz na tym odludziu, pośród skał?

– Szukam czegoś, czego zawsze mi brakowało, i dopiero teraz, kiedy widzę ciebie, pani, wiem, co to takiego. Skąd się wzięłaś na tym wybrzeżu?

– Zmuszono mnie do małżeństwa, mimo że byłam mniszką, z pewnym wyznawcą Mahometa. Ale małżeństwo nie zostało nigdy dopełnione, gdyż byłam trzysta sześćdziesiątą piątą żoną i dzięki interwencji oręża chrześcijańskiego znalazłam się tutaj, jako ofiara rozbicia okrętu w powrotnej drodze, tak jak przedtem stałam się ofiarą srogich piratów.

– Rozumiem. I jesteś tu sama?

– Mój wybawca udał się do cesarza; miał tam, jeśli dobrze zrozumiałam, jakieś pilne sprawy.

– Rad byłbym ofiarować oi, pani, opiekę mego miecza, lękam się tylko, czy uczucie, jakie we mnie na twój widok zapłonęło, nie podyktuje mi czegoś, co mogłabyś pani uznać za niezbyt przystojne.

– Och, pozbądź się skrupułów, niejedno w życiu widziałam. Choć, co iprawda, ilekroć sprawa zbliża się ku końcowi, wyskakuje skądś wybawca, zawsze ten sam.

– Teraz też się zjawi?

– Och, nigdy nie wiadomo.

– Powiedz mi swoje imię, pani.

– Azira; albo siostra Palmira. Zależy, czy w haremie sułtana, czy w klasztorze.

– Aziro, wydaje mi się, że zawsze cię kochałem… że już dawno owładnęłaś moją duszą…

11.

Karol Wielki podążał konno w stronę bretońskiego wybrzeża. – Wnet się przekonamy, wnet się okaże, Agilulfie z Guildiverny, bądźcie spokojny. Jeżeli to, co mi powiadacie, jest prawdą, jeżeli ta kobieta zachowała swoje dziewictwo sprzed lat piętnastu – nie ma co mówić, wasze prawa pasowanego rycerza pozostają w mocy, a ów młokos nas okłamał. Dla większej pewności kazałem zabrać się z nami pewnej babinie biegłej w tych niewieścich sprawach; bo my, żołnierze, cóż, nie znamy się na tym tak dalece…

Starowina, przycupnięta na koniu Gurdulu, mamrotała:

– A jakże, a jakże, Wasza Cesarska Mość, wszystko się zrobi jak należy, choćby się okazały bliźnięta… – Była głucha i nie zrozumiała jeszcze, czego od niej chcą.

Do groty wchodzi najpierw dwóch oficerów z pochodniami. Wracają bardzo zmieszani:

– Sire, dziewica leży spleciona uściskiem z młodym żołnierzem.

Prowadzą kochanków przed oblicze cesarza.

– Ty, Sofronio?! – wykrzykuje z boleścią Agilulf.

Karol Wielki kazał młodzieńcowi unieść głowę.

– Tionrismond!

Torrismond gwałtownie rzuca się ku So-fronii.

– Ty jesteś Sofronia! Ach, matko moja!

– Znacie tego młodzieńca, Sofronio? – pyta cesarz.

Kobieta skłania głowę, nagle pobladła.

– Jeżeli to jest Torrismond, sama go wychowałam – mówi ledwie dosłyszalnym głosem.

Torrismond skacze na konia.

– Dopuściłem się ohydnego kazirodztwa! Nie ujrzycie mnie więcej! – Spina konia, kieruje go w prawo, pędzi, znika w lesie.

Teraz i Agilulf spina konia.

– Nie ujrzycie i mnie także! – mówi. – Nie mam już imienia! Żegnajcie! – I znika w lesie, na lewo.

Wszyscy milczą skonsternowani. Sofronia stoi z twarzą ukrytą w dłoniach.

Słychać tętent konia z prawej strony. To Torrismond wraca z lasu w wielkim pędzie. Krzyczy:

– Ale jakże to? Skoro dopiero co była dziewicą? Jakże mogłem nie pomyśleć o tym od razu? Była przecież dziewicą! Nie może być moją matką!

– Możecie nam to wyjaśnić? – mówi Karol Wielki.

– Prawdę mówiąc, Torrismond nie jest moim synem, lecz bratem, a raczej bratem przyrodnim – tłumaczy Sofronia – Królowa Szkocji, nasza matka, kiedy król, mój ojciec, od roku przebywał na wojnie, wydała go na świat na skutek przypadkowego, jak się zdaje, zetknięcia z Zakonem Rycerzy Świętego Graala. Gdy król oznajmił swój rychły powrót, ta przewrotna istota (bo tak niestety zmuszona jestem osądzić naszą matkę), pod pozorem przechadzki po lesie z maleństwem, postarała się, żebyśmy się oboje zgubili. Ohydnie okłamała męża po jego powrocie. Powiedziała mu, że ja, trzynastoletnia dzieweczka, uciekłam, żeby gdzieś w ukryciu wydać na świat nieprawe dziecko. A ja, słuchając nakazu fałszywie pojętej czci względem rodziców, nigdy nie zdradziłam przed nikim tej tajemnicy naszej matki. Żyłam wśród wrzosowisk razem z maleńkim przyrodnim braciszkiem i były to dla mnie szczęśliwe, swobodne lata w porównaniu z klasztorem, w którym siłą zamknęli mnie książę i księżna Kornwalii. Aż do dzisiejszego ranka, do trzydziestego trzeciego roku życia, nie znałam mężczyzny. I pierwsze z nim zetknięcie okazało się, niestety, kazirodztwem!

– Rozważmy wszystko spokojnie – mówi cesarz pojednawczo. – Pewnie, kazirodztwo to jest, ale między przyrodnim rodzeństwem nie jest ono z tych najcięższych…

– Nie ma żadnego kazirodztwa, Wasza Cesarska Mość! Raduj się, Sofronio! – woła Torrismond rozpromieniony. – Kiedy szukałem po świecie rozwiązania zagadki mego pochodzenia, odkryłem pewną tajemnicę, której nigdy nie zamierzałem wyjawić: ta, o której sądziłem, że jest moją matką, czyli ty Sofronio, nie jest zrodzona z królowej Szkocji, lecz jest córką naturalną króla, zrodzoną z żony pewnego dzierżawcy. Król uznał cię i kazał swojej żonie uznać cię również za córkę. A więc ta, która, jak się teraz dowiedziałem, była moją matką, dla ciebie była tylko macochą. Teraz rozumiem: zmuszona przez króla udawać wbrew woli twoją matkę, chciała się ciebie pozbyć w jaki bądź sposób; dopięła tego, przypisując tobie owoc własnej przelotnej zdrady, czyli mnie. Skoro więc ty jesteś córką króla Szkocji i wieśniaczki, a ja synem królowej i Świętego Zakonu, nie istnieją między nami żadne węzły krwi, jest tylko więź miłości, którą nawiązaliśmy dobrowolnie i którą, wierzę w to gorąco, zechcesz utrzymać na zawsze.