Выбрать главу

Nagle zatrzymał się. Z zarośli na wzgórzu wynurzył się jakiś młody człowiek i przyglądał się Agilulfowi. Uzbrojony był tylko w miecz, pierś okrywał mu lekki pancerz.

– O, rycerzu! – wykrzyknął. – Nie chciałem wam przeszkodzić. Czy to do bitwy tak się zaprawiacie? Bo będzie przecież bitwa o pierwszym brzasku, prawda? Pozwolicie mi poćwiczyć z wami? Przybyłem do obozu wczoraj… – dodał po krótkiej chwili milczenia – to będzie moja pierwsza bitwa… A wszystko jest tak zupełnie inne, niż się spodziewałem…

Agilulf stał odwrócony ukosem, miecz trzymał przyciśnięty do piersi, ramiona skrzyżowane, cały mieścił się za swoją tarczą.

– Dyspozycje co do ewentualnego starcia zbrojnego, rozważone przez dowództwo, zostaną panom oficerom i żołnierzom zakomunikowane na godzinę przed rozpoczęciem działań – oznajmił.

Młodzieniec zmieszał się, jakby nagle powstrzymany w zapędzie, ale po chwili, jąkając się lekko, podjął równie gorąco:

– Bo właśnie ja… właśnie przybyłem tutaj… żeby pomścić mojego ojca… i byłbym bardzo wdzięczny, gdyby ktoś z was, starszych, powiedział mi, jak to mam zrobić, żeby znaleźć się w bitwie twarzą w twarz z tym psem pogańskim, argalifem Issoarem, tak, właśnie z nim, i wbić mu włócznię między żebra, tak jak on uczynił mojemu bohaterskiemu rodzicowi, którego niech Bóg zachowa na zawsze w chwale, świętej pamięci margrabiemu Gerardowi z Russilionu!

– To bardzo proste, mój chłopcze – rzekł Agilulf i nawet w jego głosie dało się odczuć coś jak gdyby zapał, zapał kogoś, kto znając na wyrywki wszelkie regulaminy i procedury, rad jest zademonstrować własną kompetencję, a może i pognębić cudzą ignorancję – musisz wnieść prośbę do Głównego Urzędu do Spraw Pojedynków, Pomst i Plam na Honorze, przytaczając motywy swojej prośby, a rzecz zostanie rozpatrzona w tym sensie, aby umożliwić ci uzyskanie odpowiedniego zadośćuczynienia.

Młodzieniec, który spodziewał się co najmniej odruchu podziwu i szacunku na dźwięk ojcowskiego imienia, poczuł się dotknięty najpierw tonem, a potem i sensem tej przemowy. Spróbował zastanowić się nad słowami rycerza, ale tylko po to, by im w duszy zaprzeczyć i nie dać przygasnąć swemu zapałowi. – Ależ, rycerzu – rzekł – zechciejcie mnie zrozumieć: nie o żadne urzędy mi chodzi, tylko się zastanawiam… bo choć w bitwie na pewno nie zbraknie mi odwagi, a zaciekłości starczyłoby mi na wyprucie flaków nie jednemu, ale stu niewiernym, co zaś do sprawności we władaniu bronią, to ta na pewno mnie nie zawiedzie, bom dobrze wyćwiczony, możecie mi wierzyć, tylko jeśli, powiadam, w zgiełku bitwy, nim się zorientuję, czy ja wiem… jeżeli, jednym słowem, ten pies mi umknie, to chciałbym wiedzieć, jak wy, rycerz doświadczony w bojach, w takich wypadkach byście postąpili, kiedy w grę wchodzi wasza własna sprawa, najważniejsza dla was i tylko dla was…

Agilulf przerwał mu sucho:

– Trzymam się ściśle dyspozycji. Ty też tak rób, a nie popełnisz błędu.

– Wybaczcie mi – powiedział chłopiec nie ruszając się z miejsca – nie chciałem być natrętny. Ale tak bym pragnął poćwiczyć trochę mieczem z wami, prawdziwym paladynem! Bo, wiecie, ja bronią dobrze władam, ale czasami, z samego rana, mięśnie są jakby zesztywniałe, zimne, nie działają jak należy. Wam też się to zdarza?

– Mnie nie – odparł Agilulf krótko i odwróciwszy się ruszył przed siebie.

Młodzieniec zawrócił do obozu. Była właśnie niezdecydowana pora poprzedzająca świt. Pośród namiotów wszczynał się poranny ruch. Oficerowie ze sztabu jeszcze przed pobudką byli na nogach. Przy namiotach dowódców zapalały się pochodnie, światło ich kłóciło się ze słabym brzaskiem płynącym z nieba. Czy ten rozpoczynający się dzień miał być naprawdę dniem bitwy, jak o tym chodziły słuchy? Nowo przybyły czuł wielkie podniecenie, ale jakże odmienne od tego, którego się spodziewał, i tego, które go tam przywiodło; zapragnął poczuć znów ziemię pod nogami, bo nagle doznał wrażenia, ze wszystko, czego się tknie, wydaje pusty dźwięk. Spotykał po drodze paladynów, zakutych już w swoje błyszczące zbroje, w kulistych, powiewających piórami szyszakach, z twarzami ukrytymi pod przyłbicą. Chłopiec oglądał się za nimi i brała go ochota, by naśladować ich postawę, wspaniałą wyniosłość ruchów; patrzył z podziwem, jak obracali się w biodrach, jak gdyby pancerz, szyszak i naramienniki wykute były z jednej bryły. Był oto pośród tych niezwyciężonych paladynów, gotów współzawodniczyć z nimi w boju, z bronią w ręku, i stać się takim jak oni! Ale dwaj, za którymi szedł pełen podziwu, zamiast siadać na koń, usadowili się za stołem zarzuconym papierami: musieli to być dwaj wielcy wodzowie. Młody człowiek pospieszył się im przedstawić:

– Jestem kawaler Rambald z Russilionu, syn świętej pamięci margrabiego Gerarda! Przybyłem zaciągnąć się, by pomścić mego ojca, który poległ bohatersko pod murami Sewilli!

Tamci dwaj podnieśli ręce do zdobnych w pióropusze hełmów, ściągnęli je odczepiwszy nabrodzia od naszyjników i położyli na stół. I oto spod hełmów wyjrzały dwie żółtawe, łyse czaszki, dwie twarze o zwiotczałej, workowatej skórze, dwie pary siwych wąsów: jednym słowem twarze starych urzędników-gryzipiórków.

– Russilion, Russilion – zamamrotali szeleszcząc papierami i sunąc po nich poślinionym palcem. – Przecież wciągnęliśmy cię do spisów już wczoraj! Czego jeszcze chcesz? Czemu nie jesteś przy swoim oddziale?

– Ach, nic, sam nie wiem, w nocy nie mogłem zasnąć, myślałem o bitwie, bo ja muszę pomścić mojego ojca, rozumiecie, muszę zabić argalifa Issoara, i dlatego… Otóż to: Główny Urząd do Spraw Pojedynków, Pomst i Plam na Honorze, gdzie to jest?

– Patrzcie go, ledwie przyszedł, a czego to mu się zachciewa! A skąd ty w ogóle wiesz o Głównym Urzędzie?

– Powiedział mi jeden rycerz, nie wiem, jak się nazywa, ten w białej zbroi…

– Ufff! Tego jeszcze brakowało! Wszędzie musi wetknąć ten swój nos, którego nie ma!

– Jak to? Nie ma nosa?

– Zważywszy, że jego na pewno nic nie swędzi – odezwał się drugi z siedzących za stołem – nie ma nic lepszego do roboty niż drapać tam, gdzie swędzi innych.

– A jego dlaczego nic nie swędzi?

– A co go ma swędzić, skoro nic nie ma? To jest rycerz, którego w ogóle nie ma…

– Jak to nie ma? Przecież go widziałem! Był!

– Coś widział? Żelastwo… To jest taki jeden, co jest, choć go nie ma, rozumiesz, żółtodziobie?

Nigdy w życiu młody Rambald nie wyobrażał sobie, że pozory mogą być tak zwodnicze: od chwili przybycia do obozu wszystko okazywało się czymś innym, niż się wydawało…

– A więc w wojsku Karola Wielkiego można być znamienitym rycerzem, nosić przeróżne tytuły, być mężnym w boju i gorliwym oficerem, wcale nie istniejąc?