Выбрать главу

Głośno westchnął. Spróbował się uśmiechnąć.

— Ty… Nie zimno ci?

Przecząco pokręciła głową. Arman nie wiedział, co mówić dalej.

Księżniczka odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się. Takiego uśmiechu u niej Arman jeszcze nie widział — uczynił twarz Juty niezwykle pociągającą i miłą.

Nagle odkrył, jaka przemiana zaszła w Jucie na jego oczach. Po prostu księżniczka spokojnie przyjęła wszystko, co się wydarzyło — jako coś oczywistego, nieuniknionego, naturalnego, jako jedyny możliwy rozwój wydarzeń.

— Zapewne chcesz odpocząć? — Zapytała serdecznie. — Przygotuję śniadanie, a ty odpocznij… Zawołam cię. Dobrze?

Jak prosto, pomyślał Arman. Jak naturalnie ta dziewczyna znajduje wyjście z trudnej sytuacji. Szczerze i mądrze, jak… Kobieta.

— Dobrze — powiedział schrypniętym głosem. — Zawołaj.

Uśmiechała się w ślad za nim.

Brnął korytarzami, a w uszach raz za razem odtwarzało się spokojne, życzliwe: „Przygotuję śniadanie… A ty odpocznij”.

Będą żyć długo — do samej starości Juty. Proroctwo w Sali Klinopisów pozwoliło mu na szczęście, nawet nakazało, umieściwszy obok jego imienia słowo „miłość”, słowo, które tak rzadko trafia się w starożytnych tekstach… Będzie nosił ją nad morzem… Nastanie i odejdzie zima, i znowu nastanie i, być może — z czego to gargulce nie żartują — będą mieli… Strach pomyśleć, ale przecież mimo wszystko jest to możliwe?… Będą mieli dziecko…

Arman zawrócił, ale nowy korytarz niespodziewanie okazał się ślepym zaułkiem. Patrzcie no, gdzie go zaniosło, to Północna Wieża, ruina, a wejście do niej zamurowano…

Stał twarzą w twarz z wilgotną ścianą, wymurowaną z wielkich, grubo ociosanych głazów. Ten kamień, który osiedlił się wcześniej w jego duszy, był do nich podobny — tak samo ciężki i zimny.

Zawsze tak jest. Myśli i marzenia, cały szereg planów — póki nie natkniesz się nosem na głuchą kamienną ścianę.

Zamknął oczy, żeby nie widzieć wypolerowanych brył. Nie ma takiego prawa, które by pozwoliło ludzkiej córce wstąpić w związek ze smokiem, chociażby nawet mogącym przybierać ludzką postać. Dwieście pokoleń jego przodków, z którymi pojednały go słowa Proroctwa, dwieście pokoleń zawziętych, nieprzejednanych jaszczurów podniesie się z dna morza, żeby przeszkodzić takiemu związkowi. Trzy królestwa zjednoczą swoje armie przeciwko takiemu związkowi. Przekleństwo przygniecie zamek i pogrzebie pod sobą odstępców, nieposłusznych, wyrodków…

Wyrodków? Wzdrygnął się.

Dobrze, załóżmy, że dwieście przeszłych pokoleń już nie ma władzy nad buntującym się ostatnim potomkiem… Potężne korzenie dawno uschły, ostatni liść zerwał się z drzewa i leci według woli wiatru, którą upodobał sobie uważać za własną… Niechaj trzy królestwa nigdy niczego się nie dowiedzą, niechaj Juta dobrowolnie i na zawsze wyprze się swojej rodziny… Niechaj tak będzie, ale żeby całe życie, całe ludzkie życie spędzić w chłodnym, nieprzytulnym zamku? Nie zobaczyć ani jednej twarzy, oprócz dawno i do znudzenia znanego oblicza Armana? Spędzać niekończące się godziny przed zamglonym magicznym zwierciadłem i po odrobinie wypraszając u niego to, co wszyscy ludzie mają w nadmiarze i nawet tego nie zauważają? I, na koniec, starzeć się obok ziejącego ogniem smoka, który nawet i za sto lat czy tak bardzo się zmieni?… Nie będą mieli dziecka, to oszukiwanie samego siebie… Juta nikogo nie będzie kołysać i uczyć chodzić… Ona uświadomi sobie swoją samotność…

Odwrócił się i jak ślepiec pobiegł z powrotem.

On, smok i mężczyzna. Musi podjąć decyzję. Zdecydować teraz, albo życie stanie się nieznośne…

— Arma-a-nie!

Juta starannie się uczesała i przewiązała włosy sznurkiem, opasała własnej roboty fartuchem — gospodyni jak się patrzy:

— A ja ciebie wszędzie szukam…

Odwrócił się, żeby nie widzieć jej jaśniejących oczu. Zdecydować — teraz. Jeśli pociągnie to dalej może nie starczyć mu sił.

Powiedział do ściany:

— Wybacz. Muszę lecieć. Zapewne na długo.

Rozdział ósmy

Я силился жажду песком утолить, И море пыталсяподжечь. Мечтал я тебя позабыть.[11]
Арм-Анн

Król Kontestar Trzydziesty Dziewiąty, wysoki, ale przedwcześnie przygarbiony dolegliwościami starzec, znalazł w sobie siłę, aby przybyć na posiedzenie sądowe. Ciężko opierając się na ramieniu księcia Ostina — swojego jedynego syna i następcy — powolnym krokiem przeszedł po wyścielonym dywanami pomoście i z trudem zasiadł w głębokim fotelu.

W dawnych czasach król Kontestar pojawiał się tutaj jako sędzia; od czasu do czasu przychodziło mu publicznie rozpatrywać pozwy i ogłaszać wyroki. Jednak dla nikogo nie było sekretem, że Kontestar Trzydziesty Dziewiąty nie ma już siły radzić sobie z tym obowiązkiem i chce przekazać go synowi.

Tygodnie życia króla na ziemi były już policzone. Choroba gryzła go od środka, mając zamiar porzucić ciało tylko razem z życiem; umysł został, na szczęście, tak samo jasny, jak wcześniej i twarz zniekształcona cierpieniem wciąż miała szlachetne rysy. Król odchylił się na oparcie fotela i otoczył wzrokiem przycichły plac.

Narodu zebrało się co niemiara — nie tyle z powodu wyznaczonej rozprawy sądowej, ile w nadziei zobaczenia starego króla — możliwe, że po raz ostatni. Ojcowie podnosili dzieci wysoko, żeby te mogły opowiadać swoim dzieciom: „Widziałem króla Kontestara niedługo przed jego śmiercią!”

Ostin, wysoki, szczupły, zmężniały przez te kilka miesięcy, uklęknął przed fotelem na jedno kolano. Król wyciągnął drżącą rękę i położył na ramieniu syna wstęgę suchej żmijowej skóry — symbol sprawiedliwości. Tym gestem wyznaczył Ostina na prowadzącego dzisiejsze posiedzenie sądu.

Ostin podniósł się. Żmijowa skóra opadała na jego pierś dwiema szmaragdowymi smugami. Obdarowany władzą sądzenia, stanął za oparciem fotela i w tym momencie plac rozbrzmiał powitalnymi okrzykami. Ludzie cieszyli się, że miejsce starego, mądrego Kontestara zajmie dostojny zmiennik — młody, silny i odważny. Mieszczanki, i młode, i dojrzałe, zalewały się dodatkowo zalotnym rumieńcem — bo do tego jeszcze taki piękny!

Strażnicy zadźwięczeli halabardami — rozpoczęła się rozprawa sądowa. Z pierwszą sprawą przybyło sześciu, poważnych z wyglądu chłopów. Tłum zdziwił się — co mogli nawyczyniać tacy dostojni starcy? Okazało się wkrótce, że starcy przyszli z pisemną prośbą, w której prosili o zniesienie ogromnych podatków ściąganych z wiejskich wspólnot. Niczego dziwnego w tym wniosku nie było — bez próśb o obniżenie podatków nie obyło się zazwyczaj ani jedno sądowe posiedzenie, chociaż bardzo niewielu proszących osiągało sukces. Straż, czekająca na komendę, przygotowała się odsunąć rolników na bok — ale zanim do tego doszło odezwał się książę Ostin.

Mówił, nie podnosząc głosu, jednak cały plac doskonale słyszał każde jego słowo. Przypominał, że nie tak dawno leśne drogi były praktycznie nieprzejezdne — tylu rozbójników pojawiło się w okręgu. Wyliczył po nazwach wszystkie statki handlowe, które stały się łupem piratów w minionym roku. Pytał — dlaczego leśne drogi są teraz bezpieczne? Dlaczego piraci odeszli daleko od kontestarskich brzegów? Czy nie dlatego, że uzbrojone patrole dniem i nocą strzegą spokojnego snu obywateli? Czy nie dlatego, że straż przybrzeżna ujęła i powiesiła trzech najstraszliwszych pirackich hersztów?

вернуться

11

Próbowałem pragnienie piaskiem ugasić, I morze starałem się spalić. Pragnąłem o tobie zapomnieć.