Выбрать главу

Ostatni raz popatrzył na nią z góry i strasznie pożałował, że nie objął jej na pożegnanie.

Niedaleko przeszywająco zarżał rycerski koń. Arman z trudem oderwał oczy od Juty i odwrócił się do Ostina.

Księciu udało się przywołać konia do porządku i bojowe zwierzę, drżąc jak osikowy liść, ale słuchając jeźdźca, wlekło się na spotkanie ze smokiem.

Arman pospieszył w kierunku miejsca, gdzie droga się rozszerzała i gdzie jego przodkowie kruszyli grzbiety poprzednikom Ostina. Pośrodku równego placyku leżały zwalone na stos kości i czaszki — Arman chuchnął, straszne resztki rozniosły się na boki i nie zostało po nich śladu. Nie warto straszyć księcia przed czasem.

Potem usiadł na ogonie i czekał.

Bardzo powoli, potykając się i zatrzymując, rycerski koń wyszedł zza skał — i stanął, nie będąc w stanie przezwyciężyć strachu.

Arman siedział nieruchomo, złożywszy skrzydła, starając się wyglądać jak najbardziej pokojowo i spokojnie. Tym niemniej kopia w ręku księcia drżała widocznie — nawet przyłbica jego hełmu zdawała się blada jak kreda.

Siekiera Ostina miała zresztą skrajnie odstraszający wygląd, a to, co wisiało za plecami księcia, okazało się teraz ogromną kolczastą maczugą. Do siodła była jeszcze przytroczona kusza; dobrze, pomyślał Arman, że książę nie zabrał ze sobą setki łuczników i armaty na lawecie. Jednak przestrzega reguł gry.

Wreszcie Ostin zdecydował się na coś w rodzaju ataku.

— Hej, ty — dał się słyszeć spod hełmu niespodziewanie wysoki, niemal dziecięcy głos — ohydny potworze… Chcesz spróbować rozpalonego bułata?

Pięknie mówi — pomyślał Arman, ale nie podniósł się z miejsca.

— Teraz dostaniesz — obwieścił Ostin i wymierzył kopią w oko smoka.

Arman nie poruszył się.

Książę jęknął coś żałośnie bohaterskiego i rzucił kopią — wszyscy uważali go za świetnego miotacza. Arman uchylił się i złapał kopię opancerzonym ramieniem. Ze smutnym dźwiękiem odpadł grot.

Książę cofnął się. Arman pożałował, że nie może zajrzeć mu pod przyłbicę.

— Ty! — Krzyknął Ostin z rozdrażnieniem. — Ty! Ropucho z ogonem! Teraz skosztujesz!

Koń spłoszył się, lecz księciu udało się ponownie nad nim zapanować.

— Teraz zobaczysz… Zaraz kiszki z ciebie wypruję! Zaraz łeb twój ohydny słomą wypcham! Ja twoją skórą…

Fantazja zawiodła księcia i zamilkł w pół słowa.

Juta się denerwuje, mimochodem pomyślał Arman. Pora kończyć.

Rozłożył skrzydła — koń dziko zarżał, więcej, zakrzyczał nie swoim głosem i stanął dęba, grożąc zrzuceniem niezgrabnego w swoim żelastwie jeźdźca.

Arman lekko wzniósł się nad głową przestraszonego księcia i, ledwie zaczepiwszy go pazurami, strącił z siodła. Poczuwszy swobodę, odważny rycerski koń rzucił się do ucieczki co sił w nogach. Uciekał grzechocząc kolczugą, w którą był przybrany, coraz bardziej wystraszony — zdawało mu się, że skrzydlaty potwór go prześladuje.

Książę podskoczył, ściskając w rękach ogromną siekierę. Możliwe, że otrzymawszy ją z rąk płatnerza, naprawdę uwierzył, że przyniesie do domu odrąbaną smoczą głowę. Jednak teraz szerokie, błyszczące ostrze wydawało mu się tak samo groźne, jak scyzoryk w rękach uczniaka, i żeby ratować swoją ginącą śmiałość, znowu wykrzyknął:

— Jaszczur, śmierdzący jaszczur! Podejdź tu!

Arman przychylił się do jego prośby i trochę się przysunął. Siekiera ze świstem przecięła powietrze… I do połowy wbiła się w kamienne kruszywo zalegające plac. Książę stracił równowagę, ale utrzymał się na nogach. Wyciągnął zza pleców bojową maczugę, kolczastą jak łodyga róży.

Jest śmiały, pomyślał Arman, niemal z żalem. On naprawdę jest śmiały i waleczny. Dziewięciu z dziesięciu rycerzy już dawno by uciekło, nie oglądając się za siebie.

Ostin tymczasem zmagał się z hełmem — przy uderzeniu bowiem zjechał mu na bok i widocznie księciu było jeszcze bardziej niewygodnie. Przyłbica odwróciła się do ucha, a na miejscu twarzy pojawiła się jednolita żelazna ścianka — ani odetchnąć, ani spojrzeć na przeciwnika. Książę podobny był teraz do chłopczyka, który dla żartu nałożył na głowę garnek, nie umiał go zdjąć i strasznie się przestraszył.

Arman cierpliwie czekał.

Wreszcie Ostin przerzucił maczugę do lewej ręki, a prawą odpiął rzemień. Ściągnął hełm z głowy, odetchnął z ulgą i rzucił go między kamienie.

Jasne włosy, mokre od potu, pasmami oblepiły głowę. Wściekłe błękitne oczy. Mimo to był piękny — nawet piękniejszy, niż wtedy na placu, przed zachwyconym tłumem.

Bądź szczęśliwa, Juto.

Arman opuścił głowę i ruszył do przodu. Ostin gwałtownie się zamachnął i uderzył smoka prosto w głowę — aż z jego oczu posypały się iskry.

Arman zachwiał się i runął na ziemię. Ostin zamachnął się jeszcze raz i znowu uderzył w kościany grzebień. Smok żałośnie jęknął i przeturlał się na bok, tylko kamienie chrzęściły pod łuską. Ostin pospieszył za nim, ale jaszczur uchylił się, podniósł się ciężko, znowu zajęczał — już w powietrzu. Przez chwilę sprawiał wrażenie, że pada — i w ostatniej chwili podniósł się do lotu. Nierówno, zygzakami, odleciał w dal.

Ostin wykrzykiwał w ślad za nim jeszcze coś obelżywego, bojowego; podskakiwał w miejscu i wymachiwał maczugą, nie mogąc jeszcze uwierzyć, że pokonał potwora. Przywoływał Armana do powrotu, głośno żałując, że nie zdążył odrąbać ohydnej głowy potwora… A przez kamienie i szczeliny ku wyzwolicielowi biegła Juta.

Cały pojedynek spędziła na szczycie skały. Widziała, jak Arman strącił Ostina z siodła i pogryzła palce prawie do krwi, bojąc się o życie księcia. W chwilę później siedziała już przykucnięta, zaciskając oczy i zakrywając dłońmi uszy, a kiedy w końcu zdecydowała się spojrzeć, zobaczyła księcia opuszczającego kolczastą maczugę na głowę rozłożonego smoka… I wtedy podrapała policzki ze strachu o Armana.

Kiedy Arman wzleciał, Jucie zrobiło się lżej na sercu, jednak od razu zaczęła bać się o księcia. Arman kamieniem runął w dół — księżniczka, myśląc że się rozbije, krzyknęła ze strachu. Dragon utrzymał się w powietrzu — i Juta odetchnęła z ulgą.

Teraz Arman odlatywał. Juta nie do końca rozumiała, co zaszło, ale Ostin żył, machając swoim orężem i wiatr donosił jego bojowe okrzyki… I smok żył, lata. Kto kogo pokonał?

Skakała przez kamienie, co i raz tracąc Ostina z oczu, a w oddali machał skrzydłami Arman…

Wielkim wysiłkiem woli Arman powstrzymał się i nie obniżył lotu, żeby ostatni raz spojrzeć na nią. Zrobił swoje, teraz trzeba szybko zniknąć, odlecieć, schować się… Tym dwojgu nie można przeszkadzać, nie można ich podglądać, nie można…

Oni jeszcze muszą dostać się do ludzkich osiedli, a koń uciekł, i Juta zapewne jest głodna. Ona jest przecież bosa, a tam ostre kamienie. I żeby nie wpadli w kamienne trzęsawisko, z którego ją kiedyś wyratował… Ale oni już się spotkali i ani pomóc, ani zaszkodzić nie jest już w stanie.

Rozwinąwszy skrzydła na tle bladego księżyca, marniejącego na błękitnym niebie, poleciał w dal.

Rozdział dziewiąty

Через сотни ночей к последнему утру тянусь. Не зови меня. Я и без зова явлюсь.[12]
вернуться

12

Przez setki nocy do ostatniego ranka szedłem. Nie wołaj mnie. Ja bez wezwania się zjawię.