Выбрать главу

– Joanna, słuchaj, to cała afera, śmierdzi jak w komunistycznym wychodku! – powiadomiła mnie Magda już od progu. – Nie wiem, czy nie powinnaś się włączyć bezpośrednio, to ty masz kryminalistyczne ciągoty, a nie ja. Ja mam ciągoty innego rodzaju i musiałam się ich wyrzec, okropne! No, jest pewna pociecha, może tylko chwilowo.

Pocieszyłam ją, że z pewnością chwilowo, i spytałam, co pijemy.

– Wino! Specjalnie przyjechałam taksówką. Dopiero, co wróciłam i muszę opić na pociechę rozstanie z moim desperado. Zazwyczaj masz dobre?

– No, raczej mam dobre. Takie łagodne, do popijania. I paszteciki z oliwką na zagrychę.

– Super. Bo już się martwiłam, że nie przywiozłam kiełbasy do upieczenia na kominku. Ale na kominek chyba za ciepło?

– Owszem, to po pierwsze, a po drugie kominek absorbuje, a my tu mamy, jak zrozumiałam, aferę? Kiełbasę załatwimy następnym razem, przy trzecim trupie.

Magda odwróciła się nagle.

– O…! To już wiesz…?

Przystąpiłam do wysiłków z butelką i korkociągiem.

– Wiem. Eugeniusz Drżączek. Prawie byłam przy tym.

– Ale to nie ty…?

– No coś ty! On mnie tylko zniesmaczył, to nie powód. Na motyw za mało.

– Słusznie, niewart starań. Skąd wiesz? Chyba jeszcze nawet wzmianki nie było, debatują nad formą i treścią, zdaje się, że gliny zażądały lekkiego opóźnienia. Jakim sposobem wiesz wcześniej? Przecież to dopiero wczoraj…?

Powiedziałam jej w skrócie i wyjęłam kieliszki. Magda opadła na fotel, zainteresowana bardzo, ale trochę niespokojna.

– A skąd weźmiemy trzeciego trupa? I kto to ma być?

– Nie mam pojęcia, ale żywię nadzieję, że ktoś się postara. Następny z branży. Jak dotąd poszedł wielki balon i mały prymitywek, może teraz będzie coś pośredniego. Ty mnie tak nie trzymaj w niepewności, tylko mów, co z tymi kasetami?

– Zaraz, czekaj, bo to cała sensacja. Naprawdę myślisz, że motyw tkwi w ich twórczości?

– A ty wątpisz? Lubisz klasyków? Czytujesz Thackeraya?

– Z upodobaniem!

– No to wyobraź sobie, że do roli Rebeki Sharp Wajchenmann wybrałby ciebie…

Magda prychnęła pasztecikiem i o mało nie oblała się winem. Jak wiadomo, Rebeka Sharp była drobną, szczupłą blondynką z niebieskimi oczami, z gatunku łasicowatych, Magda zaś prezentowała posągową urodę. Wysoka, czarnowłosa, ciemnooka, stanowiłaby doskonały model dla Fidiasza, Praksytelesa, nawet Michała Anioła, chociaż dla Michała Anioła musiałaby jednak nieco utyć, nawet na początku na baroku była za chuda. Wspaniała, dorodna dziewczyna.

– Ja nie jestem aktorką!

– No to, co? Nie ma znaczenia. Wybrałby, bo mu pasujesz i cześć. Pomijam już fakt, że „Targowisko próżności” zostało sfilmowane, na szczęście nie wiem, kto reżyserował, bo gdyby go ktoś kropnął, znów byłoby na mnie, ale tam u niego ciąża trwa trzy miesiące.

– Nie żartuj! Nie widziałam tego…

– Nie wiem czy powinnaś żałować, chociaż taka osobliwość fizjologiczna może jest warta obejrzenia. Powrót Napoleona trwał, jak powszechnie wiadomo, sto dni, trzy miesiące z drobnymi groszami, ich ciąża też. Gorzej, Amelia w ogóle wychodzi za Jerzego krótko przed bitwą pod Waterloo, Rebeka ostatecznie mogła ruszyć wcześniej, chociaż nie było widać, ale obie rodzą zaraz po zwycięstwie. W zamęcie, można powiedzieć, pobitewnym. Mnie się od tego coś robi.

– Mnie też. Nie do uwierzenia. Jesteś pewna?

– Miałam to nagrane, ale chyba już skasowałam. To, co z filmami Ewy Marsz? Skąd afera?

Magda usadowiła się wygodniej i wypiła trochę wina.

– Nie będę ci truła początkiem, bo sama przez chwilę nie mogłam tego zrozumieć, na pierwsze słowo o kasetach blady strach padł na osoby wmieszane, ale ma się te trochę znajomości i doszłam. Wyciągnęłam wnioski. Otóż dwie książki Ewy Marsz zostały udostępnione ekranizacji nielegalnie!

– Achchch…! – wydobyło się ze mnie ze świstem.

– Ona wcale nie chciała sprzedawać ich telewizji, nie ma żadnej umowy z nią bezpośrednio, nie ma jej zgody…

– Wydawca…!

– Skąd wiesz? Owszem, sprzedało wydawnictwo, zaraz, jak ono się…

– „Gratis”!

– Zgadza się, „Gratis”. Gdyby wytoczyła sprawę, na zachodzie miliony odszkodowania, u nas upierdol jak stąd dookoła księżyca. Pani dyrektor od akceptacji programu, która podpisała to do produkcji, już nie pracuje, odeszła trzy lata temu, a była to wyjątkowo głupia kurwa, porąbana na tle facetów i każdy chłop poniżej dziewięćdziesiątki mógł w nią wmówić wszystko. Parę numerów wywinęła takich, że oko bieleje. Ty znasz to wydawnictwo?

Z wielką satysfakcją i kieliszkiem wina w ręku rozsiadłam się na kanapie. Uczuciami mogłam zająć ją całą, opakowania nie starczało, bo była trzyosobowa.

– No pewnie. Dwóch chłopców w kwiecie wieku i urody, każdy w innym typie, obaj, uczciwie mówiąc, całkiem przystojni. Teraz rozumiem, dlaczego na tle Ewy Marsz tak zdrętwieli i dlaczego już nie mają z nią umowy!

– Zerwała? – ucieszyła się Magda. – Dobrze zrobiła. Sprawy, o ile wiem, nie wytoczyła, ale ciągle się boją, bo jeszcze parę osób tam zostało z tych, co podpisywali za namową pani dyrektor…

– A pani dyrektor gdzie się podziała? Uciekła do burdelu w Argentynie?

– Nie wzięliby jej, wiek nie ten. Przeszła do Ministerstwa Kultury. Oni tam i tak nic nie robią, więc wielkiej szkody nie przyczyni. W każdym razie nawet najmniejszej wzmianki o ekranizacjach Ewy Marsz boją się jak diabeł święconej wody i kasety ukryli w tajnym sejfie, pod łóżkiem, pod podłogą w magazynie albo w jakimś grobowcu na cmentarzu. Ale ja się dokopię, chociażby im na złość! Wrogom na złość, bo oprócz przyjaciół, mam tam także i wrogów.

Pochwaliłam ją z całego serca. W żaden sposób nie mogłam sobie przypomnieć twórców paskudztwa, w które przeistoczono książki Ewy Marsz i mogłam to sprawdzić wyłącznie na czołówce filmu. Wątpiłam, czy Lalka jeszcze posiada te arcydzieła, może nagrała na nich coś innego albo w zdenerwowaniu wyrzuciła je do śmietnika, stwierdziwszy pomyłkę z instrukcją obsługi kosiarki. Magda również nie pamiętała żadnych nazwisk.

– Martusia mogłaby to wiedzieć – podsunęła. – Ona ma więcej kontaktów z poronionymi geniuszami, ja się obracam w innej grupie złoczyńców.

– Ale powinnaś wiedzieć – przypomniałam sobie nagle – na przykład, co to za facet, ten Krzycki? Pytali mnie o niego, mam na myśli gliny, a ja nic nie wiem. Podobno asystent Wajchenmanna.

– Walduś Krzycki? – zdziwiła się Magda. – Oczywiście, że znam Waldusia. Asystent od niedawna, a może raczej taki uczeń czarnoksiężnika, sama byłam zaskoczona, że poszedł w jarzmo, bo to przyzwoity chłopak. Sympatyczny i niegłupi. Do Wajchenmanna pasuje jak frak do sianokosów…

– Pasował…

– Słusznie, pasował. Dobrze, że to już przeszłość.

– A po co on właściwie do niego przystał?

– Zdaje się, że Wajchenmann sam mu zaproponował współpracę. Potrzebował świeżej krwi, a Walduś się zgodził. Pytali cię o niego? Czy to znaczy, że jest podejrzany?

– Wygląda na to. Myślisz, że mógł go rąbnąć? Z zawiści na przykład albo ze zdenerwowania, od pomysłów arcymistrza ciemno w oczach mu się robiło… Nie wiem, jaki on miał stosunek do tego niewyżytego twórcy…

Magda zastanowiła się i pokręciła głową.

– Negatywny, to wiem. Ale Walduś jest pozbawiony zbrodniczych skłonności, w ciągu kilku miesięcy nie pozwoliłby się do tego stopnia wyprowadzić z równowagi. Jeśli już, to raczej dopiero na planie, ewentualnie przy doborze aktorów. Ja na Waldusia nie stawiam.

Ja również nie musiałam. W zapasie miałam następnego.

– Słuchaj, jeszcze drugi. Czy ty może przypadkiem słyszałaś takie nazwisko, Florian Poręcz?

– No jak to? – zdumiała się Magda. – Ty chyba też słyszałaś? Grzmotem się rozlegało, podobno pluskwa, ale to nie do mnie te numery, Brunner. Martusia pluła nim na prawo i na lewo, trudno było nie słyszeć, zdaje się, że jej życie spaskudził. Spytaj ją, będzie wiedziała.

Zgadzało się, jasne, że Martusię zamierzałam spytać w pierwszej kolejności, tylko zwyczajnie nie zdążyłam, Magda pojawiła się, ledwo wróciłam z miasta. Wszystko następowało zbyt szybko, czwarty dzień znajdowałam się w kraju, a już wydarzenia waliły Niagarą. Nie mieściłam się w dobie, nie miałam, kiedy uporządkować myśli.

– I każdy się dziwi, że ja usiłuję ukrywać swoje powroty z wakacji – powiedziałam z lekkim rozgoryczeniem. – Nie wiem, co w tym jest, ale nogi na progu nie zdążę postawić i już rusza kołomyja. Czyste wariactwo, czy nie jest mi przeznaczone pożyć spokojnie? I pomyśleć, że istnieją ludzie, którzy się nudzą na emeryturze!

– Tylko mi nie mów, że ci przeszkadzam i niepotrzebnie przyszłam – poprosiła Magda gorąco. – I nie dawaj mi do zrozumienia, że mam się stlenić.

– No coś ty…? Broń Boże! Stanowisz samą przyjemność! Gdyby to były tylko takie rozrywki, świeciłabym własnym światłem z radości. Nigdzie nie pójdziesz, mamy więcej wina.

Magda sięgnęła po torbę.

– Czekaj, pozwól, że pokażę ci zdjęcie tego mojego, mam parę sztuk. Rozumiesz sama, że w połowie jestem zajęta tematami uczuciowymi. On tu będzie w Warszawie w przyszłym tygodniu, a ja próbuję załatwić sobie reportaż w Trójmieście, konkurencja szalona, ale może mi się uda, to też historyczne, bursztyn, szesnasty, siedemnasty wiek…

– Deotyma się kłania?

– No? Ekranizacja dla dorosłych, uczciwa, zebrałabym materiał…

– Czekaj – powstrzymałam ją. – Czy już ktoś tego kiedyś nie spieprzył? Coś mi majaczy w pamięci…

– To może było przed wojną – zawyrokowała Magda z niesmakiem. – Bo nic takiego sobie nie przypominam. A mój desperado mexicano już tam jest zafiksowany, co najmniej na trzy miesiące, będę robiła tak wolno, jak tylko potrafię. O, popatrz! To ten.

O, do licha. Rzeczywiście, chłopak jak brzytwa. Razem z Magdą na zdjęciu, piękna para, miała rację, Teksas, Meksyk, nawet sombrero mu niepotrzebne, najprawdziwszy desperado w pełni ucywilizowany, Europa! Rzadki okaz.

– Tylko mu konia i lasso – pochwaliłam. – I taką spluwę przy boku…

– Dwie!

– Mogą być dwie. Nie w moim typie, ale nie dziwię ci się. Bardzo dobrze, rób ten bursztyn, ale przedtem wydłub mi kasety z telewizji, żebym ci mogła dobrze życzyć!