Выбрать главу

– Ale niech mi pan…

Górski najwyraźniej w świecie miał przypływ jakichś tajemniczych mocy wewnętrznych. I pamięć prezentował wzorcową, i zgadł teraz w jasnowidzeniu, co mam na myśli, wskoczył mi w zdanie.

– …przysięgnie, że dyplomatycznie, z umiarem i taktem, nie na chama i co tam jeszcze?

– Żeby się tatuś nie połapał. Jestem przekonana, że ona uciekła głównie przed nim, dużo człowiek może wytrzymać, a jakaś ostatnia kropla go dobije. Ten cały tatuś, to mało, że kropla, to ostatnie wiadro, wodospad zgoła, w tym miejscu pani Wiśniewska wydaje mi się wiarygodna. I z Poręczem trzymał sztamę, zewsząd tak słyszę, a nic temu nie przeczy. Klęska córki ucieszyłaby go niebotycznie, nawet nie wiem, czy sam nie był źródłem nagonki!

– I upiera się pani, żeby to zbadać subtelnie, bezszmerowo, niezauważalnie i podstępnie…

– A jak?! To delikatna sprawa, a nie żadne walenie młotem z odciskami palców, oplutym i obsmarkanym przez mordercę, żeby łatwiej zbadać jego DNA, a jeszcze może się skaleczy i zakrwawi narzędzie dla uniknięcia wszelkich wątpliwości! Tu psychiatra potrzebny, najlepiej perfidna pompa ssąca w atłasowych rękawiczkach…!

– Dziękuję pani bardzo za tak atrakcyjną rolę…

– O, niech mi pan nie mówi, że pan nie potrafi! Tylko nie wiem jak, bo co innego dla pani Wiśniewskiej zwykła baba, taka jak ja, a co innego gliniarz. Odżałować nie mogę, że nie miałam i nie mam szpiegowskiej pluskwy, czy jak to tam nazwać, no, ukrytego mikrofoniku w guziku, w zegarku, w czymkolwiek. Teraz byśmy to mogli porozważać wspólnymi siłami.

Górski się zamyślił, ale widać było, że jakieś chęci się w nim lęgną. Moje propozycje nie wydały mu się odrażające, najwyżej głupie, możliwe, że pasowały do wywęszonych wcześniej odorów, w każdym razie postarał się je sobie uporządkować.

– Zatem z Dyszyńskim, z Peterem i z Ostrowskim mogę rozmawiać jak człowiek, tak? Jako ja? Z prawnikiem Wierzbickim też? W charakterze pompy ssącej mam wystąpić tylko w obliczu pani Wiśniewskiej? Czy jeszcze kogoś?

– Ewentualnie tatusia Ewy…

– Pana Wystrzyka? A co z panią Wystrzykową? Istnieje?

– Istnieje, ale przyduszona małżonkiem, tak słyszałam. Nie ma nic do gadania i chyba jest to prawda, bo gdyby miała charakter, nie pozwoliłaby zdołować córki. Co do tatusia, mam szalone wątpliwości, nie wyobrażam sobie sposobu pogadania z nim podstępnie. Chyba, że pan będzie udawał dziennikarza.

– To nie jest zła myśl. Gdybym jeszcze wiedział, co właściwie chcę z niego wydusić, byłoby świetnie.

– Jak to? – oburzyłam się. – Nie wie pan? Poręcza!

Górskiemu w oku błysnęło, nie musiał się kryć przede mną, mógł sobie pozwolić na tę drobną iskierkę. Bez wątpienia dotychczasowe rezultaty dochodzeń miał w małym palcu i nagle bystrzej ocenił sytuację. Równocześnie daliśmy wyraz odkryciu.

– Rzeczywiście, on przecież z nikim nie był tak naprawdę zaprzyjaźniony…

– Jedna zauroczona dziewczyna i bardzo niepewny Jaworczyk, to niezbyt liczne grono…

– Wszyscy poza tym z wielkim zapałem odkopywali go od piersi…

Przerzuciwszy na Górskiego swój własny mętlik, doznałam ogromnej ulgi, tak wielkiej, że zdołałam przypomnieć sobie przeoczony fakt główny.

– Zaraz! Przecież ja ciągle nie mówię panu najważniejszego, no, nie wiem czy to rzeczywiście najważniejsze, ale przynajmniej sprawdzalne. On tu był, ten cały Wystrzyk, równocześnie siedząc w Busku!

– Zdawało mi się, że już pani o tym powiedziała? – zdziwił się Górski.

– Nie. Nie wszystko. Pięć dni temu złożył wizytę matce Piotra Petera, towarzysko albo rodzinnie, nie wiem, to w końcu chrzestny ojciec jej syna. Chyba rzadko bywa, bo ona go nie lubi, w każdym razie był. Niech pan teraz coś z tym zrobi, a jeśli pan nie chce, ja spróbuję…

Tym razem Górski do działania mnie nie zachęcał…

Pod wieczór Ostrowski przywiózł Magdę.

– Ty nawet nie zauważyłaś, że mój samochód dwa dni pod twoim domem stoi? – zdziwiła się z lekkim wyrzutem.

– Nie zwróciłam uwagi – usprawiedliwiłam się czym prędzej. – To zielsko na ogrodzeniu zasłania, nie miałam, kiedy spojrzeć. Teraz też wiszę na słuchawce. Gdzie jest, do diabła, Piotruś Pan?! Dlaczego ja się do niego nie mogę dodzwonić?

– Okupuje studio bez chwili przerwy, dowalili mu roboty. Za pieniądze, nie myśl sobie. Do jutra rana musi skończyć.

– No dobrze, do jutra wytrzymam…

– Za to mnie złapała policja – wtrącił smętnie Ostrowski. – Inspektor Górski, zdaje się, że doskonale pani znany. Wyeksponowała pani jednak Ewę Marsz?

– Ma alibi – powiadomiłam go z triumfem i znów wyciągnęłam spod stołu mój podwójny dokument. – O, tu, Lalka mi podyktowała, wiem, że nic nie widać, ale ja już to umiem na pamięć i mogę wam przeczytać. Co pijemy?

– Nic – westchnęła Magda. – Muszę zabrać samochód, bo mi potrzebny, a Adam swojego zostawić nie może, bo też mu potrzebny.

– Ale kawa…?

Na kawę zgodzili się bardzo chętnie, przyrządzenie nie trwało długo. Gdzieś na skraju umysłu mignęło mi, że coś jej mało, tej kawy, była o tym mowa, Witek chyba miał kupić, zahaczyłam wzrokiem o półeczkę, owszem, stał tam słoik, uspokoiłam się i wróciłam do salonu. Obejrzałam gości z uwagą, chociaż starałam się nieznacznie, robili niezłe wrażenie, najwidoczniej udało im się dojść do jakiegoś porozumienia. Widmo diabolicznego desperado przestało mi koło Magdy majaczyć.

Ostrowski nie krył zainteresowania dochodzeniem ogólnie, a Ewą Marsz w szczególności.

– W jakiś przedziwny sposób wszystko wydaje się z nią wiązać. Niewyraźnie, przyznaję, przy tym nie policji, a tylko ludziom z branży, bardzo ogólnie…

– I w dodatku bezpodstawnie – wtrąciła Magda. – Wajchenmann jeszcze się jej nie czepiał, Drżączek też nie…

– Drżączek miał zamiar. Czaił się, pertraktował ze scenarzystami, ten sponsor, z którym się umówił, miał finansować właśnie ekranizację Ewy Marsz. Nie żadną Rodziewiczównę, chociaż ten cały „Dewajtis” też tu gdzieś wyskakiwał, ale bardziej Ewę…

– Skąd wiesz? – zaciekawiła się Magda.

Słuchałam z wielkim zaciekawieniem i jeszcze większym oburzeniem, bo znów okazywało się, że czegoś nie wiem, ta cholerna dziennikarska mafia ukrywa najważniejsze rzeczy akurat przede mną! Ostrowski ujawnił zakłopotanie.

– Dziennikarz ma obowiązek wiedzieć, co najmniej dziesięć razy więcej niż się do tego przyznaje…

– I od tego nieprzyznawania głupka z siebie robi – wytknęłam gniewnie. – Wszystko mi jedno, skąd pan wie, ale czy na pewno?

– Zamiar miał na pewno, rozmawiałem ze scenarzystami, gdyby nie był idiotą, niektórzy poszliby na współpracę, ale jego dotychczasowe arcydzieła zdobyły już sobie opinię. W rezultacie zaczynał sam, konspekt u niego znaleziono, dwa nawet, bo wahał się w wyborze utworu. Jej ostatnia książka albo przedostatnia.

– Łaska boska, że ktoś go kropnął…

– Natomiast Zamorski i Poręcz – ciągnął Ostrowski – narobili jej tyle złego, że motyw pcha się przemocą. W ogóle ten zestaw ofiar nie ma żadnego sensu, bo gdyby Ewa Marsz maczała w tym palce, gdzie miejsce dla Wajchenmanna?

– Trzech ją nadgryzało, a czwarty nie tykał…

– I od czwartego zaczęła. Nie do pojęcia. Jakaś pomyłka…?

– A nie było gadania, że i Wajchenmann ma ją w planach?

– Jak to, przecież było – przypomniała sobie nagle Magda. – Rozumiem, że dlatego szukasz Piotrusia Pana? Od Jaworczyka słyszał o tym popieraniu Ewy Marsz za pomocą kręconych z niej knotów, Wajchenmann też siedział w tym gronie, a sama zgadłaś, że wszystko wymyślał Poręcz.

– I za same imaginacje został zarżnięty…?

– A może…? – zastanowił się Ostrowski. – Ktoś miał dosyć…? A nawet i pani…

Nawet i ja… Czy ja wiem, gdybym się przejmowała głupotami, gdybym była młodsza, u progu kariery, gdybym miała subtelniejszy charakter, więcej sił fizycznych i zapału… Kto wie…?

– Niebiosom dziękować, że jej tu nie było! – powiedziałam nabożnie.

Imaginacje jako motyw… Ciekawa rzecz!

* * *

– …Jak wyglądał? – zastanowił się Dyszyński. – Nie przyglądałem mu się specjalnie. Gruby, tego jestem pewien, zaskoczyło mnie trochę, że taki piwożerca w dyskusje literackie i filmotwórcze się wdaje, raczej pasowałaby do niego piłka nożna. I brwi miał grube, rzucały się w oczy.

– I nic poza tym? – zmartwił się Górski.

– No, mojego wzrostu mniej więcej… Ale za to wiem, jak się nazywał. Skancerowane historyczne nazwisko, Jaźgiełło.

– Przedstawił się?

– Pisałem mu dedykację. Wie pan, takie oddzielne, pojedyncze autografy w denerwujących okolicznościach, w dodatku przy dziwacznym nazwisku… chyba swoje podał? Przynajmniej takie miałem wrażenie…… to się czasem na jakiś czas zapamiętuje. Później oczywiście ulatuje z pamięci. Temat mnie zirytował… A, właśnie! Możliwe, że w jakiś sposób ujawniłem zaskoczenie, bo powiedział, że chodzi o zakład. Założył się z kimś tam o te wszystkie bzdety i postanowił wyjaśnić sprawę z fachowcem, dlatego drążył i drążył. Fachowiec to ja. Litość mnie w końcu wzięła i dlatego tak z nim gadałem…

Treść gadania została już Górskiemu przekazana wyczerpująco, teraz zaś pociechę stanowiła myśl, że nazwisko nie jest przesadnie popularne i rozmówcę Dyszyńskiego da się odnaleźć. Podobno mieszkał w Busku, na szczęście Busko – Zdrój nie zbliża się rozmiarami do Nowego Jorku.

Włodzimierza Jaźgiełłę policja w Busku odnalazła równie szybko, jak dyskretnie. Koleżeńska prośba z Warszawy została spełniona, aczkolwiek nikt nie wiedział, po co to, komu i co też takiego ów Jaźgiełło wywinął. Nie był dotychczas karany, pracował sobie spokojnie jako dyspozytor w przedsiębiorstwie remontowym instalacji elektrycznych, łapówek nie brał, bo nie miał, za co, pieniędzmi nie rządził, więc ich nie kradł, w politykę się nie wdawał, piwo lubił, ale to nie było karalne, miał żonę i dorosłe dzieci, z których żadne nie zeszło na złą drogę, i powód zainteresowania nim był nieodgadniony.