Выбрать главу

Ostrowski najpierw z lekkim powątpiewaniem ocenił posturę mecenasa Wierzbickiego, potem zahaczył wzrokiem o Magdę, potem westchnął. Piotruś Pan przyjrzał się im obu z wielkim zainteresowaniem. Magda wykazała się szczytowym intelektem prawdziwej kobiety.

– Jestem za Ewą i osobiście wydrę ci tę kasetę dla mecenasa – oznajmiła buntowniczo. – Podstępem, jeśli nie zdołam inaczej. Dziennikarz i adwokat to dwa przeciwne sobie zawody, może przypadkiem ktoś z was to zauważył, jeden musi rozgłaszać, drugi musi ukrywać, chwilowo bardziej podoba mi się ukrywanie.

Doznałam ulgi, nie będą musieli się pobić i żadnemu nie grozi kompromitacja i zdaje się, że nie byłam w tym gronie jedyną osobą zadowoloną z pokojowego rozwiązania sprawy. Ruszyłam ciąg dalszy.

– Psychologicznie mamy całą aferę rozwikłaną i w dodatku ku mojej prywatnej, wielkiej satysfakcji, bo cały czas myślałam podobnie i samej sobie nie chciałam uwierzyć. Pani Wiśniewska… mówiłam wam przecież o sąsiadce Wiśniewskiej…? No, może nie, nie ma znaczenia, teraz mówię, mieszka piętro niżej, pod tatusiem. Otóż pani Wiśniewska dostarcza obfitego materiału, o cechach charakteru ojca Ewy mówi to samo, mściwy, uparty despota i tyran, pomylony na tle władzy nad córką. Był w Busku, potajemnie przyjeżdżał do Warszawy cudzym samochodem…

– Skąd pani wie?

– Widziałam na własne oczy. Wychodzi mi, że szukał tu Poręcza, który był w Krakowie…

– W końcu był i u mojej matki – wtrącił gniewnie Piotruś Pan. – Też go widziała na własne oczy.

– Krzyki na tle Poręcza, łajdaka i oszusta, pani Wiśniewska słyszała na własne uszy. O wyjeździe do Krakowa mówiła jego własna żona, zapewne nie wiedząc, co czyni. Poszlaki nam tu nad stołem szaleją, motyw aż warczy, psychopatia się kłania i co nam z tego? Co z tym fantem zrobić?

– Inspektor Górski potrzebny – zaopiniował Ostrowski, teraz już głośno i stanowczo.

– Słuszna uwaga – powiedział od strony przedpokoju inspektor Górski. – Jestem. Stoję tu już dość długo. Czy nie powinna pani jednak czegoś w domu zamykać, furtki albo drzwi…? Usłyszałem słowo „proszę”, więc wszedłem…

– …I tym razem, aż do jutra, nie mam żadnych obowiązków służbowych ani prywatnych! – oznajmiła Lalka z triumfem i niebotyczną satysfakcją, wkraczając w moje progi. – Nikt nie wie, że tu jestem. Pożyczysz mi jakieś ranne pantofle? Bo przyleciałam jak stałam, a w dodatku pozwolisz, że do jutra zamieszkam u ciebie, mówiłaś, że masz gościnny pokój, stać mnie na hotel, słowo ci daję, ale szkoda czasu, nie mam rezerwacji, a z tym pracoholikiem nie wytrzymam. Z moją rodziną tym bardziej. Szczotkę do zębów mam własną, podróżną, wszędzie ją noszę ze sobą, bo zapominam wyjąć z torebki, i nie mów mi, że coś nie gra, to jedyna okazja na resztę życia, mogę spać na kanapie, a jutro rano ten ognipiór mnie zabierze…

I znów, jak zwykle, narobiło się wszystkiego za dużo. Mój gościnny pokój oczywiście był wolny, jeśli nie brać pod uwagę zapychających go książek, legowisko jednakże tam istniało, także łazienka, także mydło, ręczniki i tym podobne utensylia.

Zmieniając obuwie, Lalka zażądała szczegółowej relacji o wydarzeniach. Należała się jej, to jasne, ale zaintrygował mnie ognipiór.

– Zleceniodawca – wyjaśniła krótko. – Ognisty ptak i wszystko inne, skróciłam trochę, musiał tu przylecieć na chwilę, sam zaproponował, żeby zlecenie omówić po drodze, więc niech też lecę, inaczej nie ma, kiedy, a robota jest pilna. No to skorzystałam, w życiu nie latałam prywatnymi samolotami, niech raz wreszcie mam. Tylko do ciebie i nigdzie więcej.

– Omówiliście? – zatroskałam się.

– A jak? Wszystko proste, na kolorystyce się opiera, w razie wątpliwości wyjaśnimy je w drodze powrotnej. Rano, jadąc po mnie, zadzwoni, znaczy nie sam będzie jechał, tylko człowieka wyśle, solidny jest, można mu wierzyć, już ci mówię wszystko, żeby mieć z głowy i dajmy sobie z nim spokój. Po żer przyleciałam!

Żer spowodował, że jakoś tam marginesowo zastanowiłam się, co mam w domu do jedzenia i problem od razu przysechł. Kaszanka, wątróbki drobiowe, korniszonki, jajka… O, bez przesady, wystarczy, Lalka nie wołoduch, a jeden posiłek bez witamin nikogo nie dobije.

– Tylko żadnego żarcia! – zastrzegła się gwałtownie na schodkach salonu. – W samolocie było, nie marnujmy czasu, pić możemy cokolwiek i mów, znaczy nie ty, tylko ja, bo moje krótsze…

W rezultacie na przyjęcie złożyły się plasterki kaszanki, kawałki różnych serów i czerwone wino. Skórki od kaszanki starannie odkładałyśmy dla kotów.

– …ona się trzęsła – mówiła Lalka gniewnie. – Nie, żeby podejrzewała, ale coś jej w środku trzeszczało, a głupio jednak mieć ojca psychopatę, bo że świr, to pewne. Na końcu to wyszło na jaw, wcześniej myślałam, że się boi o chłopa, tego Henryka, i myślałam, że słusznie…

– Ja też – przyznałam ze skruchą. – Aż do chwili, kiedy go poznałam.

– Bo jaki on?

– Inny. Nie pasuje. Coś ma w sobie, to nie ta grupa krwi, przed sądem zarąbie, to tak, ale nie własnoręcznie.

– Ona to wiedziała. I bała się, teraz rozumiem, ojciec to ojciec, nawet prawo nie pozwala ci się odciąć, bała się go jak cholera pod każdym względem. I tak rozpaczliwie miała nadzieję, że może jednak nie, może to ten Barier, nie, Poręcz, może ktokolwiek. Tyle czasu żyła w nerwach! To teraz mów, czy to pewne…?

Już od rana miałam w domu dwie kasety. Ściśle biorąc, kopie dwóch kaset, jedną dostałam od Ostrowskiego, drugą dostarczył mi Górski z suchym komunikatem, że to na pamiątkę. Nie musiałam nic mówić, Lalka w skupieniu słuchała wyjątkowo dobrego nagrania.

– …Jak państwo sobie to właściwie wyobrażają? – brzmiał głos Górskiego bardzo wyraźnie, acz nieco zgryźliwie. – Wali nam się na głowę seria zabójstw ludzi znanych, można powiedzieć na świeczniku, połączonych tysiącem węzłów z rozmaitymi czynnikami, wszystko ze świata telewizji i niech będzie, że kultury, a ja lecę do prokuratora i żądam nakazu przeszukania domu faceta, który nie ma z tym kompletnie nic wspólnego. On jest sprawcą, powiadam, a skąd ja to wiem, pyta prokurator, a bo pani Chmielewska miała takie przeczucie. Nawet mnie nie wywalą z roboty, pójdę na urlop zdrowotny i spędzę go w Tworkach.

– Wcale nie miałam takiego przeczucia! – to był mój wtręt, pełen urazy.

Górski kontynuował.

– Bo gość pasuje charakterem, wyjaśniam, a prokurator znów pyta, skąd ja to wiem. A bo niejaka Wiśniewska, wścibska baba, tak powiedziała. Gorzej, mamy jedno z narzędzi zbrodni, gdzież znalezione? U starszej pani, niezbyt sprawnej fizycznie, aktualnie z ropnym zapaleniem wyrostka robaczkowego, która to pani, o ile wiem, nigdy w życiu nie przekroczyła progu budynku telewizji…

– Raz przekroczyła – to Peter.

I znów Górski, wyraźnie lekceważący uwagi słuchaczy.

– …ale w telewizji pracuje jej syn. A podejrzany jest jego chrzestnym ojcem. I co z tego do cholery, pyta mnie prokurator, i zwraca mi uwagę, że każdy chrześcijanin ma jakiegoś chrzestnego ojca…

– Podobno czasem chrzczą z wody…? Wtedy chyba nie ma…?

– Bo od razu umarło. A Peter żyje…

Te przeszkody Górski przeczekiwał. Dalej brzmiał mocno jadowicie.

– Prokurator, jeśli jeszcze wytrzymuje i nie wyrzuca mnie za drzwi, pyta, gdzie był podejrzany w chwilach popełniania zabójstw, może go widziano na miejscu przestępstwa? A skąd, odpowiadam, był w ogóle poza Warszawą…

– Przecież przyjechał!

W tym miejscu Górski uwzględnił moje oburzenie.

– Czego dowodzi fakt, że pani Chmielewska widziała jakiegoś chorego w bandażach i całkowicie obcy samochód, do podejrzanego nie należący. Na tej podstawie mam dostać nakaz zatrzymania obywatela tego kraju, osobnika praworządnego, niekaranego, na którego nigdy nie wpłynęła żadna skarga. Nawet mandatów nie płacił!

To ostatnie zabrzmiało jak okrzyk rozpaczy.

– No, wiesz – pokręciła głową Lalka. – To wszystko racja, on chyba rzeczywiście miał niezłą zgryzotę. Jakim cudem w końcu trafił?

– Zaraz będzie – zapewniłam ją. – Słuchasz taśmy Ostrowskiego, nikt nawet nie zauważył, kiedy zamieniał jedną na drugą, jedna by nie wystarczyła.

– A pewnie. Dawaj dalej!

– Świadkowie? – tu wskoczył Wierzbicki badawczo i z naciskiem.

Górski Wierzbickiego potraktował poważnie.

– Świadkowie…! Trzeba zobaczyć ich zeznania na oficjalnych protokółach! Absolutne zero, rozmazane w dodatku, istna sieczka, konglomerat niepewności, imponujące zaniki pamięci. Świadek Wiśniewska ma w ogóle przytępiony słuch, żaden dźwięk do niej nie dociera, nic nie widzi, nic nie słyszy, a sąsiadów prawie nie zna. Czy to koniak na tym stole? Mogę się umizgnąć? Radiowozem przyjechałem i radiowozem odjadę…

Mieszane dźwięki nie dawały jasnego obrazu sytuacji. Rzuciłam się wtedy po kieliszek, prawie wpadając Wierzbickiemu na głowę. Ostrowski coś mamrotał, ale Górski mu przerwał.

– I gdyby nie to wszystko, co od państwa usłyszałem, cała sprawa poszłaby ad acta. Nie od razu, ale taki byłby skutek. Dwie rzeczy… – niewątpliwie zwrócił się do mnie. – To chyba czysty przypadek, że pani mi napomknęła o jakimś chłopaku z przeciwka, przypomniałem go sobie, ten vis – a – vis Wystrzyków…

– Ale on tam krótko mieszka. I nie spodobałam mu się!

– Nie szkodzi. Dziękuję bardzo… Ja też mu się nie spodobałem, dzięki czemu okazał się bezcenny.

– No…! – to była Magda.