Może się komuś wyda, że zbyt słabo zareagowałam na zdradę, jaka spotkała mnie ze strony Gina. Ale ja zawsze, ilekroć mnie ktoś skrzywdził, a zdarzało się to często, bo byłam biedna, łatwowierna i samotna, pragnęłam znaleźć dla niego usprawiedliwienie i jak najszybciej zapomnieć urazę. Jeżeli doznane zło wywoływało we mnie jakieś zmiany, nie odbijały się one na moim zachowaniu czy wyglądzie, lecz znajdowały wyraz dużo głębiej; zamykałam się w sobie, jak zdrowe ciało, które stara się jak najprędzej zasklepić krwawiącą ranę. Ale pozostają blizny, i te prawie nieuchwytne zmiany, zachodzące w duszy, są nieodwracalne.
I tym razem, w sprawie z Ginem, stało się podobnie. Nie miałam do niego żalu ani przez chwile; ale czułam, że we mnie wiele rzeczy rozprysnęło się raz na zawsze: mój szacunek dla niego, moje nadzieje, że stworzę sobie rodzinę, mój upór, żeby nie dać za wygraną matce i Gizeli, moja wiara, a przynajmniej tego rodzaju wiara, jaką miałam dotychczas. Wydałam się sobie podobna do lalki z moich lat dziecinnych, którą ciągałam po podłodze i tarmosiłam przez cały dzień, a chociaż jej wygląd zewnętrzny nie ucierpiał na tym i dalej była różowa i uśmiechnięta, słyszałam, jak wewnątrz kołacze jej coś i zgrzyta. Odkręciłam głowę i przez otwór wypadły skorupki porcelany, sznurki, sprężyny, metalowe płytki; były to szczątki mechanizmu, który poruszał oczami lalki i sprawiał, że mówiła. Były tam też jakieś tajemnicze kawałeczki drzewa i materiału, ale nigdy nie mogłam dojść, do czego miały służyć.
Zupełnie ogłuszona, ale spokojna, poszłam do domu i po południu zabrałam się do zwykłych zajęć, nie mówiąc matce, co się stało, ani też nie wyjawiając jej, jakie z tego wyciągnęłam wnioski. Ale nie potrafiłam dokazać tego, żeby dla utrzymania pozorów szyć dalej wyprawę; zebrałam wszystkie rzeczy — i to, co było gotowe, i to, co pozostało jeszcze do wykończenia — i zamknęłam je na klucz w szafie w moim pokoju. Matka zauważyła mój smutek, co było u mnie rzeczą niecodzienną, bo usposobienie miałam wesołe i beztroskie; ale powiedziałam jej, że jestem zmęczona, co zresztą zgadzało się z prawdą. Pod wieczór, gdy matka szyła na maszynie, przerwałam robotę, poszłam do siebie i położyłam się na łóżku. Zauważyłam, że patrzę na meble — zapłacone już i naprawdę moje dzięki pieniądzom Astarity — innym okiem niż dotychczas, bez przyjemności i bez złudzeń na przyszłość. Wydawało mi się, że nie odczuwam bólu, tylko zmęczenie i zobojętnienie, jak po wielkim wysiłku, który okazał się daremny. Zresztą także fizycznie byłam zmęczona, wszystkie moje członki były jak połamane, ogarnęło mnie silne pragnienie wypoczynku. Leżąc w ubraniu na łóżku, myślałam jeszcze chaotycznie o moich meblach i o tym, że nigdy już nie zrobię z nich tego użytku, o jakim marzyłam, po czym prawie natychmiast zasnęłam. Spałam może cztery godziny, zachłannie, snem, który wydał mi się smutny i ponury; obudziłam się późnym wieczorem i w otaczających mnie ciemnościach zawołałam głośno matkę. Przybiegła szybko i powiedziała, że nie chciała mnie budzić, widząc, iż śpię tak spokojnie i smacznie.
— Kolacja jest gotowa już od godziny — dodała stojąc i patrząc na mnie. — No co… nie przyjdziesz zjeść?
— Nie chce mi się wstawać — odpowiedziałam zasłaniając ramieniem oślepione światłem oczy. — Czy nie mogłabyś przynieść mi tutaj jedzenia?
Wyszła i wróciła za chwilę, niosąc na tacy moją zwykłą porcję. Postawiła mi tacę na brzegu łóżka, a ja uniosłam się nieco i, oparta na łokciu, zabrałam się do jedzenia, ale bez apetytu. Matka stała obok i przyglądała mi się. Po kilku kęsach przestałam jeść i znowu się położyłam.
— Co to? Nie jesz? — zapytała matka.
— Nie jestem głodna.
— Źle się czujesz?
— Czuję się doskonale.
— No to daj tacę — mruknęła. Zabrała tacę z łóżka i postawiła ją na stole pod oknem.
— Nie budź mnie jutro rano — powiedziałam po chwili.
— Dlaczego?
— Bo postanowiłam, że nie będę już modelką, to ciężka praca i marny zarobek.
— No i co będzie? — zapytała niespokojnie. — Przecież ja nie mogę cię utrzymywać… nie jesteś już dzieckiem, dużo kosztujesz, a przy tym jest tyle wydatków… wyprawa… — już zaczynała narzekać i utyskiwać; nie odejmując ręki od twarzy, powiedziałam powoli i z wysiłkiem:
— Teraz mnie nie nudź i bądź spokojna, pieniędzy nie zabraknie…
Nastąpiło długie milczenie.
— Czy nic ci nie trzeba? — zapytała w końcu usłużnie i z pokorą, jak służąca, skarcona za zbytnią poufałość, która prosi o wybaczenie.
— Tak… Proszę cię, pomóż mi się rozebrać, jestem taka zmęczona i bardzo mi się chce spać.
Usłuchała, usiadła na łóżku i zdjęła mi najpierw pantofle i pończochy, które ułożyła porządnie na krześle w głowach łóżka. Potem ściągnęła ze mnie sukienkę, halkę i pomogła mi włożyć koszulę. Leżałam przez cały czas z zamkniętymi oczyma, a kiedy znalazłam się pod kołdrą, skuliłam się zakrywając głowę prześcieradłem. Słyszałam, jak matka gasi światło i życzy mi od progu dobrej nocy, ale jej nie odpowiedziałam. Zasnęłam od razu i spałam twardo przez całą noc aż do białego dnia.
Rano powinnam była iść jak zazwyczaj na spotkanie z Ginem, ale gdy tylko ocknęłam się ze snu, od razu zdałam sobie sprawę, że nie chcę go widzieć tak długo, dopóki nie minie mój ból i dopóki nie będę mogła osądzić jego zdrady spokojnie i z pewnej odległości czasu, tak jakby to wszystko nie dotyczyło mnie. Już wtedy, jak zresztą i zawsze potem, bałam się robić i mówić cokolwiek pod wpływem pierwszego odruchu, zwłaszcza jeżeli w grę wchodziły rzeczy przykre, jak właśnie w tym wypadku. Oczywiście nie kochałam już Gina, niemniej jednak nie chciałam go nienawidzić, bo uważałam, że gdybym dała się opanować złym, niegodnym mnie uczuciom, sama wyrządziłabym sobie krzywdę o wiele większą od tej, jaka spotkała mnie z jego strony.
A poza tym tego ranka czułam się wyjątkowo rozleniwiona, leżenie sprawiało mi prawie zmysłową rozkosz i nie byłam już taka smutna jak poprzedniego wieczora. Matka dawno wyszła z domu i wiedziałam, że wróci dopiero koło południa. Wylegiwałam się więc pod kołdrą i była to pierwsza przyjemność, jakiej doznałam na początku nowego okresu w moim życiu, a chciałam, żeby odtąd dostarczało mi ono samych tylko miłych chwil. Dla mnie, która, odkąd sięgnę pamięcią, musiałam wstawać o świcie, owo próżniaczenie w łóżku bez troski o to, że marnotrawię cenny czas, było doprawdy luksusem. Ale odmawiałam sobie tego tak długo, że postanowiłam teraz pozwalać sobie na ten zbytek, ilekroć przyjdzie mi na to ochota, i decyzja ta dotyczyła także wszystkich innych spraw, których moje ubóstwo i moje marzenia o normalnym, rodzinnym życiu kazały mi się dotąd wyrzekać. Myślałam o tym, że lubię miłość, lubię pieniądze i lubię to, co można mieć za pieniądze; powiedziałam sobie, że od dzisiaj, gdy tylko nadarzy się okazja, nie odtrącę już ani miłości, ani pieniędzy, ani tego, co dają pieniądze. Nie należy jednak sądzić, że myśli te dyktowała złość, rozżalenie czy chęć zemsty. Nie, po prostu upajałam się nimi i z góry już cieszyłam się na wszystko. Każda sytuacja, choćby i najprzykrzejsza ma swoje dobre strony. Straciłam, przynajmniej na razie, okazję wyjścia za mąż i wszelkie wiążące się z tym nadzieje, ale za to odzyskałam wolność. Co prawda, moje główne dążenia na razie się nie zmieniły, ale łatwe życie bardzo mnie pociągało i błyskotliwe pozory tych nowych możliwości tak mnie omamiły, że nie uświadamiałam sobie, ile smutku i rezygnacji kryło się w tych nowych postanowieniach. Słowa matki i Gizeli zaczynały teraz wydawać owoce. Przez cały ten czas, chociaż prowadziłam się cnotliwie, wiedziałam, że gdybym tylko chciała, uroda moja mogłaby dać mi wszystko, czego bym zapragnęła, i po raz pierwszy tego ranka zaczęłam uważać moje ciało za bardzo dogodny środek do zdobycia tego, czego praca i poważny stosunek do życia nie pozwoliły mi osiągnąć.