Выбрать главу

Gizela paliła ze znudzoną miną, ja nie powiedziałam ani słowa.

— I kobiety są mi wdzięczne — rozwodził się dalej — bo rozumieją od razu, że nie rozczarują się co do mnie, że znam ich wymagania, ich słabostki i ich kaprysy, tak samo jak ja wdzięczny jestem klientowi, który w lot mnie pojmuje i nie traci czasu na próżną gadaninę, wie, jednym słowem, czego ja chcę i czego on chce. Na moim biurku w Mediolanie stoi popielniczka z napisem: „Boże, błogosław tym, którzy nie marnują naszego czasu”. — Rzucił papierosa i odsłaniając przegub ręki spojrzał na zegarek, po czym dodał: — Wydaje mi się, że już czas, żeby pójść coś zjeść.

— Która godzina?

— Ósma… przepraszam, zaraz wrócę. — Wstał od stolika i poszedł w głąb sali. Był naprawdę wyjątkowo niski, szeroki w ramionach, siwe włosy, gęste i proste, jeżyły mu się na głowie. Gizela zgniotła papierosa na popielniczce i powiedziała:

— Jest strasznie nudny, ciągle mówi o sobie.

— Zauważyłam to.

— Pozwól mu się wygadać i zawsze mu potakuj — ciągnęła dalej. — Zobaczysz, że będzie ci się ze wszystkiego zwierzał. Ma o sobie Bóg wie jakie pojęcie, ale jest hojny i prezenty naprawdę daje.

— Tak, ale potem je wymawia.

Milczała, ale potrząsnęła głową, jak gdyby chciała powiedzieć: „Na to nie ma rady”. Siedziałyśmy przez chwilę, nie odzywając się do siebie, potem wrócił Giacinti, zapłacił i wyszliśmy z cukierni.

— Gizelo — powiedział na ulicy Giacinti — ten wieczór przeznaczyłem dla Adriany, ale jeżeli chcesz zrobić nam ten zaszczyt i zjeść z nami kolację…

— Nie, nie, dziękuję — szybko odpowiedziała Gizela — mam randkę. — Pożegnała się z Giacintim, ze mną i odeszła. Kiedy się oddaliła, powiedziałam do Giacinta:

— Gizela jest bardzo miła.

Skrzywił się i odpowiedział:

— Tak sobie… jest doskonale zbudowana.

— Nie uważa pan, że jest sympatyczna?

— Ja — odrzekł idąc obok i przyciskając mocno moje ramię, wysoko, prawie pod pachą — nigdy od nikogo nie wymagam, żeby był sympatyczny, ale żeby to, co robi, robił dobrze. Na przykład od stenotypistki nie wymagam, żeby była sympatyczna, ale żeby szybko i bezbłędnie pisała na maszynie, tak więc i od kobiety takiej jak Gizela nie wymagam, żeby była sympatyczna, ale żeby znała swój fach, czyli żeby umożliwiła mi przyjemne spędzenie tej godziny czy dwóch, które jej poświęcam, a Gizela kiepsko wywiązuje się ze swego zadania.

— Dlaczego?

— Dlatego, że zawsze myśli o pieniądzach… i zawsze się boi, że ich nie dostanie albo dostanie za mało. Jasne, że nie wymagam od niej, żeby mnie kochała, ale należy do jej profesji, żeby zachowywała się tak, jak gdyby mnie kochała, i dawała mi to złudzenie… za to jej płacę. A tymczasem Gizela zbyt wyraźnie daje do zrozumienia, że nie robi tego bezinteresownie, nie da nawet człowiekowi odsapnąć i już się targuje… Ech, do diabła!

Doszliśmy do restauracji hałaśliwego, przepełnionego lokalu, w którym wszyscy goście, tak mi się przynajmniej wydawało, musieli być z tej samej branży co Giacinti: handlowcy, agenci giełdowi, kupcy, przejezdni przemysłowcy. Giacinti wszedł pierwszy i oddając szatniarzowi płaszcz i kapelusz zapytał:

— Czy mój stolik jest wolny?

— Tak jest, panie Giacinti.

Był to stolik w niszy pod oknem. Giacinti usiadł zacierając ręce i zapytał:

— Lubisz dobrze zjeść?

— Chyba tak — odpowiedziałam zmieszana.

— Dobrze, to mi się podoba, lubię mieć kompana do jedzenia. Gizela na przykład nigdy nie chciała nic jeść. Mówiła, że boi się utyć. Co za głupota! Wszystko trzeba robić w odpowiednim czasie… przy stole się je. — Miał wielką urazę do Gizeli.

— Ale to prawda — odrzekłam nieśmiało — że nie można jeść za dużo, bo się tyje, a niektóre kobiety nie chcą utyć.

— Czy ty także do nich należysz?

— Ja nie… chociaż mówią, że jestem trochę za tęga.

— Nie wierz im: to wszystko przez zazdrość! Masz doskonałą figurę, mówię ci to ja, który znam się na tym. — I jakby chcąc dodać mi otuchy, po ojcowsku poklepał mnie po ręce.

Podszedł kelner i Giacinti zwrócił się do niego:

— Przede wszystkim proszę zabrać te kwiaty, przeszkadzają mi… a potem to samo, co zawsze… tylko szybko. Po czym powiedział do mnie:

— Zna mnie i wie, co lubię; możesz mieć do niego zaufanie, na pewno nie będziesz narzekać.

Istotnie nie mogłam narzekać. Wszystkie podane nam potrawy nie były może wykwintne, ale znakomite i bardzo różnorodne. Giacinti miał nadzwyczajny apetyt i jadł zachłannie, ze spuszczoną głową, nie wypuszczając ani na chwilę z ręki noża i widelca; nie patrzał na mnie, nie odzywał się ani słowem, jak gdyby znajdował się sam w restauracji. Był istotnie bez reszty pochłonięty jedzeniem i w swoim zapamiętaniu zatracił nawet pełne opanowania maniery, którymi tak się szczycił; wykonywał po kilka czynności na raz, jak gdyby się obawiał, że nie zdąży najeść się do syta. Pakował do ust kawał mięsa, zagryzał je chlebem, który łamał lewą ręką, jednocześnie prawą ręką dolewał sobie wina i wypijał je szybko, nim jeszcze zdążył połknąć to, co miał już w ustach. Mlaskał przy tym wargami, przewracał oczami i od czasu do czasu potrząsał głową, jak dławiący się kot. Ja natomiast, co rzadko mi się zdarzało, nie miałam apetytu. Po raz pierwszy w życiu zdecydowałam się na stosunek z mężczyzną, którego nie kochałam, a nawet wcale nie znałam, i przyglądałam mu się uważnie, badając własne uczucia i starając się wyobrazić sobie, jak wybrnę z tej sytuacji. Później nie zwracałam już uwagi na powierzchowność mężczyzn, z którymi się umawiałam; może dlatego, że z konieczności nauczyłam się bardzo szybko oceniać na pierwszy rzut oka, czy jest w ich wyglądzie coś miłego lub pociągającego, co by wystarczało, żeby intymność uczynić znośną. Ale tego wieczoru owa spostrzegawczość, właściwa mojej profesji, a polegająca na tym, żeby natychmiast znaleźć w partnerze jakąś dodatnią cechę, która może uczynić sprzedajną miłość mniej odpychającą, była jeszcze dla mnie czymś nie znanym i szukałam jej instynktownie i podświadomie. Było to już bardzo wiele, bo ostatecznie, miłość jest przede wszystkim zespoleniem czysto fizycznym; ale mnie to nie wystarczało, bo nigdy nie umiałam, nie mówię już kochać, ale tolerować mężczyzny tylko za jego cielesne zalety. Kolacja dobiegła końca; Giacinti nasycił swój wilczy apetyt, po jedzeniu odbiło mu się kilka razy. Zaczął znowu ze mną rozmawiać. Stwierdziłam, że nie było w nim nic takiego, a przynajmniej ja nie umiałam znaleźć nic, co mogłoby go uczynić nieco sympatyczniejszym w moich oczach. Nie tylko, że mówił stale o sobie, o czym wspomniała mi Gizela, ale mówił to w sposób bardzo nieprzyjemny, pyszałkowaty i nudny, opowiadając przeważnie rzeczy, które bynajmniej nie przedstawiały go w dobrym świetle i potwierdzały w pełni mój pierwszy odruch wstrętu. Nie było w nim nic, nic, co by mi się mogło podobać; i wszystkie cechy, które on przedstawiał jako swoje zalety, chwaląc się nimi i wynosząc je pod niebiosa, mnie wydawały się obrzydliwymi przywarami. Później także, co prawda dość rzadko, spotykałam mężczyzn bez żadnej wartości, którzy nie mieli w sobie nic, co mogłoby wzbudzić choćby cień sympatii; i zawsze zdumiewałam się, że takie typy w ogóle istnieją; zadawałam sobie pytanie, czy to czasem nie moja wina, że nie potrafię od razu odkryć w nich jakichś zalet, które przecież muszą posiadać. Z czasem oswoiłam się z takim przykrym towarzystwem; nauczyłam się udawać, że bawię się doskonale, żartować, jednym słowem, być taką, jaką kompani moi mnie chcieli widzieć i za jaką mnie uważali. Ale owego wieczoru to pierwsze odkrycie wzbudziło we mnie smutne refleksje. Giacinti dłubał wykałaczką w zębach, a ja mówiłam sobie w duchu, że zawód, który wybrałam, jest bardzo ciężki, że trudno mi będzie udawać miłosne uniesienie w stosunku do mężczyzn, którzy wzbudzają we mnie, jak właśnie Giacinti, wręcz przeciwne uczucia; myślałam o tym, że nie ma takiej sumy pieniędzy, która byłaby tego warta; że w takich wypadkach niemożliwością jest zachować się inaczej niż Gizela, że musi się myśleć tylko o pieniądzach, wcale tego nie ukrywając. Przyszło mi także do głowy, że dziś wieczór zaprowadzę tego antypatycznego Giacintiego do mego biednego pokoju, którego przeznaczenie miało być tak odmienne. Mówiłam sobie, że nie mam szczęścia i że widocznie los chciał, żebym już za pierwszym razem pozbyła się wszelkich złudzeń, bo zesłał mi Giacintiego, a nie jakiegoś młodego chłopca poszukującego przygód albo przyzwoitego bezpretensjonalnego mężczyznę, których tylu jest na świecie. Słowem, obecność Giacintiego w tym umeblowanym z takim pietyzmem pokoju przypieczętować miała moje wyrzeczenie się marzeń o uczciwym normalnym życiu.