On mówił bez przerwy; ale nie był aż tak gruboskórny, żeby nie zauważyć mojego przygnębienia.
— No co, laleczko — zapytał nagle — smutno ci?
— Nie, nie — odpowiedziałam szybko, otrząsając się z odrętwienia i, wzruszona tym pierwszym cieplejszym słowem, poczułam prawie ochotę, żeby zacząć mu się zwierzać i opowiedzieć z kolei coś o moich sprawach, skoro pozwoliłam mu tak długo mówić o sobie.
— No, to dobrze — ciągnął dalej — bo smutków nie lubię, a jeżeli nawet jesteś smutna, nie będę się dopytywał, dlaczego; widocznie masz swoje powody, nie wdaję się w dyskusję, ale kiedy spotykasz się ze mną, zostawiaj swoje smutki w domu. Nie chcę nic wiedzieć o twoich sprawach, nie obchodzi mnie, kim jesteś ani jakie jest twoje życie, ani cała reszta. Pewne rzeczy mnie nie interesują. My oboje zawarliśmy kontrakt, chociaż nie na piśmie: ja zobowiązuje się zapłacić ci pewną sumę pieniędzy, a ty w zamian zobowiązujesz się uprzyjemnić mi wieczór; reszta nie ma znaczenia.
Odpowiedziałam mu, nie ujawniając w najmniejszym stopniu tego, co działo się we mnie:
— Ale ja naprawdę nie jestem smutna, tylko tutaj jest tyle dymu i taki hałas! Jestem trochę oszołomiona.
— Pójdziemy już? — zapytał skwapliwie. Przytaknęłam, zawołał więc zaraz kelnera, zapłacił i wyszliśmy. Kiedy znaleźliśmy się na ulicy, spytał mnie:
— Idziemy do hotelu?
— Nie, nie — zaprotestowałam gorączkowo. Przeraziła mnie perspektywa pokazywania dokumentów, a zresztą zdecydowałam już inaczej — Pójdziemy do mnie.
Wsiedliśmy do taksówki, podałam szoferowi adres. Zaledwie taksówka ruszyła, Giacinti rzucił się na mnie, obmacując mnie i raz po raz całując szyję. Po jego oddechu poznałam, że za dużo wypił i po prostu jest pijany. Powtarzał co chwila „laleczko”, jakbym była małą dziewczynką; wyraz ten w jego ustach irytował mnie, wydawał mi się śmieszny i nie na miejscu. Przez chwilę nie stawiałam oporu, po czym wskazując na szofera powiedziałam:
— Może lepiej poczekać, aż będziemy w domu?
Nic nie odpowiedział, tylko opadł ciężko na oparcie samochodu, purpurowy i zmieniony na twarzy, jakby dostał nagle jakiegoś ataku. Po chwili mruknął pogardliwie:
— Płacę mu za to, żeby zawiózł mnie na wskazane miejsce, a nie za to, żeby interesował się tym, co dzieje się w taksówce. — Miał po prostu manię na tym punkcie, że pieniądze muszą każdemu zamknąć usta, a zwłaszcza jego pieniądze. Nic nie odpowiedziałam i przez resztę drogi siedzieliśmy nieruchomo, w pewnej odległości od siebie. Blask latarni miejskich wpadał przez szyby, oświetlając nam przez chwilę twarze i ręce, i potem nikł; wydawało mi się dziwne, że siedzę u boku tego mężczyzny, o którego istnieniu przed godziną nic nie wiedziałam, i jadę z nim do siebie, żeby mu się oddać, jak upragnionemu kochankowi. Na tych rozmyślaniach droga minęła mi szybko. Byłam prawie zdumiona, kiedy taksówka zatrzymała się w znajomej alei przed naszą bramą.
Na schodach, po ciemku, powiedziałam do Giacintiego:
— Proszę cię, żebyś nie robił hałasu wchodząc do mieszkania, mieszkam razem z matką.
— Bądź spokojna, laleczko — odpowiedział.
Kiedy doszliśmy do drzwi, otworzyłam je kluczem; Giacinti stał za mną; wzięłam go za rękę i nie zapalając światła zaprowadziłam przez przedpokój do drzwi mojego pokoju, które znajdowały się po lewej stronie od wejścia. Przepuściłam go przodem, zapaliłam lampę przy łóżku i obrzuciłam moje meble takim spojrzeniem, jakbym się z nimi żegnała. Giacinti, który bał się zapewne, że wprowadzę go do jakiejś niechlujnej, zastawionej gratami nory, westchnął z ulgą na widok świeżo umeblowanego, czystego pokoju i zdjął płaszcz rzucając go na krzesło. Powiedziałam mu, żeby zaczekał chwilę, i wyszłam.
Poszłam prosto do jadalni, gdzie zastałam matkę szyjącą przy stole. Na mój widok odłożyła natychmiast robotę, chcąc wstać i jak zazwyczaj podać mi kolację. Ale ja powiedziałam:
— Nie, nie wstawaj, bo ja już jadłam, a zresztą u mnie w pokoju jest ktoś… Nie wchodź tam pod żadnym pozorem.
— Ktoś? — zapytała z ogłupiałym wyrazem twarzy.
— Tak, ktoś — odrzekłam szybko. — Ale nie Gino… pewien pan. — I wyszłam nie czekając na dalsze pytania.
Wróciłam do siebie i zamknęłam drzwi na klucz. Giacinti, zniecierpliwiony i czerwony na twarzy, podszedł do mnie i objął mnie wpół. Był znacznie niższy ode mnie i żeby dosięgnąć ustami mojej twarzy, przegiął mnie do tyłu przez poręcz łóżka.
Starałam się uniknąć pocałunków w usta i odwracając twarz, niby ze wstydu, to znów odpychając go niby w porywie namiętności, udało mi się to zrobić. Giacinti traktował miłość tak samo jak jedzenie: zachłannie, bezwzględnie, bez odrobiny delikatności, spiesznie i po omacku, jak gdyby w obawie, że mógłby czegoś nie wykorzystać, urzeczony moim ciałem, jak przedtem w restauracji jedzeniem. Kiedy mnie objął, zdawało się, że chce mnie rozebrać od razu, na stojąco. Obnażył mi ręce i ramiona, a potem oszołomiony moją nagością, znowu zaczął mnie całować. Bałam się, żeby tymi brutalnymi ruchami nie podarł mi sukienki, ale nie odepchnęłam go, tylko powiedziałam:
— No, rozbieraj się!
Puścił mnie od razu, usiadł na łóżku i zaczął się rozbierać, ja w drugim kącie pokoju zrobiłam to samo.
— Ale twoja matka wie o tym? — zapytał po chwili.
— Tak.
— I co na to mówi?
— Nic.
— I nie potępia cię za to?
Nie ulegało wątpliwości, że te informacje miały stanowić jeszcze jedną pikantną przyprawę do podniecającej przygody. Jest to rys charakteryzujący prawie wszystkich mężczyzn; i nieliczni tylko umieją oprzeć się pokusie, żeby nie łączyć przyjemności cielesnej z zainteresowaniami nie mającymi z tym nic wspólnego, czy też po prostu z litością.
— Ani mnie potępia, ani pochwala — odpowiedziałam sucho, wstając i ściągając spódnicę przez głowę — jestem niezależna i wolno mi robić, co mi się podoba. — Kiedy rozebrałam się do naga, ułożyłam porządnie rzeczy na krzesełku, po czym wyciągnęłam się na łóżku, podkładając jedną rękę pod głowę, a drugą zasłaniając łono. Sama nie wiem, czemu pomyślałam sobie, że leżę w takiej samej pozie jak pogańska bogini na kolorowej reprodukcji, którą gruby malarz pokazywał matce i która była do mnie podobna; i poczułam nagle dotkliwy ból na myśl, jaka zmiana zaszła od tego czasu w moim życiu. Giacinti musiał być zdumiony widokiem posągowych kształtów mojego ciała, których, jak już wspominałam, trudno się było domyślić, kiedy byłam w sukience; przestał się rozbierać i zdumiony wpatrywał się we mnie z na wpół otwartymi ustami, wybałuszonymi oczyma.