Выбрать главу

— Tak, jesteś zazdrosny… i gdybyś był szczery, przyznałbyś się do tego.

On połknął haczyk i powiedział:

— Każdy inny na moim miejscu byłby zazdrosny.

— Dlaczego?

— Dajże spokój… kto by ci uwierzył?… Taka pilna robota, że nie mogłaś znaleźć nawet pięciu minut, żeby się ze mną zobaczyć!

— A jednak to prawda… miałam bardzo dużo pracy. — I tak było naprawdę, bo czymże jeżeli nie pracą, i to bardzo ciężką, były te wszystkie wieczory spędzane z Giacintim? — I zarobiłam tyle, że wystarczy mi i na zapłacenie wszystkich rat, i na wyprawę — dorzuciłam kpiąc sama z siebie — tak więc będziemy się mogli pobrać nie robiąc żadnych długów.

Nic nie odpowiedział, najwyraźniej zaczynał mi wierzyć, jego podejrzenia rozwiały się; wtedy — jak to zawsze robiłam dawniej — objęłam go i pocałowałam w szyję koło ucha, szepcząc:

— Dlaczego jesteś zazdrosny?… Przecież wiesz, że w moim życiu nie ma nikogo prócz ciebie…

Dojechaliśmy do willi. Gino zaparkował auto w ogrodzie, zamknął bramę i poszliśmy ku drzwiom prowadzącym do pokoi służbowych. Był już zmierzch i w oknach sąsiednich domów zapalały się pierwsze światła, czerwonawe w błękitnej mgle zimowego wieczoru. W korytarzu sutereny panował mrok, było tam duszno i zalatywało wilgocią. Zatrzymałam się i powiedziałam:

— Ale nie pójdę dzisiaj do twojego pokoju.

— Dlaczego?

— Chcę, żebyśmy się kochali w sypialni twojej pani.

— Oszalałaś chyba! — zawołał z oburzeniem. Przesiadywaliśmy często w willi na pierwszym piętrze, ale potem schodziliśmy zawsze do sutereny, do jego pokoju.

— Taką mam zachciankę — odpowiedziałam. — Co ci to szkodzi?

— Szkodzi mi, i to bardzo… Nie daj, Boże, jeszcze zrobimy jakąś szkodę, nigdy nie wiadomo: wszystko się wyda i co wtedy będzie?

— Wielkie rzeczy — zawołałam lekceważąco — najwyżej cię wyrzucą!

— I ty to tak mówisz!

— A jak mam mówić?… Gdybyś mnie naprawdę kochał, nie zastanawiałbyś się nad tym ani przez chwilę.

— Kocham cię przecież, ale co to, to nie, nie mówmy nawet o tym… Nie chcę wpaść w tarapaty.

Byłam bardzo spokojna i z zimną krwią prowadząc swoją grę zawołałam:

— Będziemy uważali… nie połapią się.

— Nie, nie!

— Proszę cię o to ja, twoja narzeczona, a ty ze strachu, żebym nie położyła się tam, gdzie kładzie się twoja pani, i żebym czasem nie oparła głowy o jej poduszkę, odmawiasz mi… Co ty sobie właściwie myślisz? Że ta twoja pani to coś lepszego ode mnie?!

— Nie, ale…

— Tysiące takich jak ona mogą się schować przy mnie — ciągnęłam dalej. — Tym gorzej dla ciebie… Popieść się z prześcieradłami i poduszkami twojej pani… ja się wynoszę!

Jak już od dawna zauważyłam, stosunek Gina do jego chlebodawców był wiernopoddańczy i pełen pokory; był z nich dumny i w swojej tępocie uważał, że ich bogactwa należą w pewnym sensie i do niego; ale kiedy usłyszał moje słowa i zobaczył, że wychodzę, zaskoczyła go moja zdecydowana postawa, będąca dla niego czymś zupełnie nowym; wybiegł za mną wołając:

— Poczekaj… dokąd idziesz?… Nie mówiłem tego na serio… No chodźmy, jeśli ci ma to sprawić przyjemność!

Dałam się prosić jeszcze przez chwilę, udając, że jestem obrażona; na koniec zgodziłam się i, przytuleni do siebie, zatrzymując się na każdym stopniu schodów, całowaliśmy się tak jak za pierwszym razem, tylko — przynajmniej co do mnie — w zupełnie odmiennym nastroju. Weszliśmy na pierwsze piętro. W sypialni od razu podeszłam do łóżka i odwinęłam kołdrę. On, znowu zdjęty lękiem, zaprotestował:

— Przecież chyba nie położysz się pod kołdrą?

— A dlaczego by nie? — odpowiedziałam spokojnie. — Nie mam ochoty się zaziębić.

Zamilkł z wyraźnym niezadowoleniem; posłałam łóżko i przeszłam do łazienki; zapaliłam piecyk gazowy, puściłam gorącą wodę, ale wąskim strumieniem, tak żeby wanna powoli się napełniała. Gino patrzył na mnie z niechęcią i niepokojem i znowu zaczął protestować:

— Co, jeszcze i kąpiel?

— Oni chyba także najpierw się kochają, a potem się kąpią?

— A skądże ja mogą wiedzieć, co oni robią — odpowiedział wzruszając ramionami. Ale widziałam wyraźnie, że podoba mu się w gruncie rzeczy moja śmiałość, tylko trudno mu się z tym pogodzić. Był raczej tchórzliwy i lubił zawsze być w porządku. Ale odstępstwo od tej reguły tym więcej go nęciło, im bardziej było niezwykłe. — Właściwie to masz rację — rzekł po chwili z uśmiechem nieco żałosnym i wymuszonym, dotykając ręką materaca — tu jest przecież o wiele wygodniej… wygodniej niż w moim pokoju.

— A nie mówiłam ci?

Usiedliśmy obydwoje na krawędzi łóżka.

— Gino — powiedzialam zarzucając mu ręce na szyję — pomyśl, jak to będzie cudownie, kiedy będziemy mieli nasz własny dom… nie będzie taki jak ten… ale za to nasz.

Sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Zapewne dlatego, że teraz wiedziałam z całą pewnością, iż jest to niemożliwe, i z przyjemnością rozdrapywałam najboleśniejsze rany.

— Tak… tak… — powiedział i pocałował mnie.

— O, jak dobrze wiem, czego chcę od życia — ciągnęłam dalej z okrutnym pragnieniem mówienia o rzeczach straconych na zawsze — nie potrzebuję takiego pięknego domu jak ten… Wystarczą mi dwa pokoiki z kuchnią czyściutką jak lustro… I żyć sobie tam w spokoju, w niedzielę chodzić na spacer, jeść razem, spać razem… Pomyśl, Gino, jak to będzie przyjemnie!

Nic nie odpowiedział. Właściwie, mówiąc to wszystko, bynajmniej nie byłam wzruszona. Wydawało mi się, że po prostu gram rolę, jak aktorka na scenie. Ale tym większe ogarnęło mnie rozgoryczenie, że to, co wypowiadam teraz tak chłodno i obojętnie, co nie potrąca żadnej struny w mojej duszy, nie dalej jak dziesięć dni temu było całym moim życiem. Podczas gdy mówiłam, Gino z niecierpliwością zaczął mnie rozbierać i stwierdziłam znowu, tak jak w chwili kiedy wsiadałam do samochodu, że on bardzo mi się podoba. I z pewnym smutkiem i pogardą pomyślałam, że może to nie moje serce, dalekie już od Gina, ale moje ciało, zawsze pożądające rozkoszy, było przyczyną, że byłam tak łagodna i skora do przebaczania. Gino całował mnie i pieścił, jego pocałunki i pieszczoty mąciły mi myśli i zmysły brały górę nad wszelkimi postanowieniami. — Umrę w twoich ramionach — westchnęłam już szczerze i upadłam na łóżko.

Później wsunęłam się pod luksusową pikowaną kołdrę, to samo zrobił i on i leżeliśmy oboje, przykryci aż po brodę. Nad naszymi głowami wznosił się baldachim, z którego spływała dookoła biała, przejrzysta jak mgła tiulowa zasłona. Biały był cały pokój i lekkie, długie firanki na oknach, piękne meble, stojące pod ścianami, rżnięte zwierciadła, błyszczące przedmioty ze szkła, marmuru i metalu. Cienkie, wykwintne prześcieradła pieściły moje ciało, materac miękko uginał się przy każdym ruchu, wzbudzając we mnie nieprzeparte pragnienie snu i wypoczynku. Poprzez otwarte drzwi dochodził z łazienki żałosny, monotonny odgłos spływającej do wanny wody. Ogarnęło mnie uczucie błogości i nie miałam już najmniejszego żalu do Gina. Wydało mi się, że przyszedł właściwy moment, aby mu powiedzieć, że wiem wszystko, ponieważ byłam pewna, iż powiem mu to spokojnie, bez cienia wyrzutu.

— A więc, Gino — rzekłam po długim milczeniu, z ciepłą nutą w głosie — twoja żona nazywa się Antonietta Partini.

On widocznie drzemał, bo rzucił się na łóżku, jak gdyby ktoś nagle szarpnął go za ramię.