— Coś ty powiedziała?!
— A twoja córka ma na imię Maria… Czy tak?
Chciał zaprzeczyć, ale popatrzył mi w oczy i zrozumiał, że na nic by się to nie zdało. Leżeliśmy na jednej poduszce, policzek przy policzku, i mówiłam prawie z ustami na jego ustach.
— Mój biedny Gino — ciągnęłam dalej — dlaczego naopowiadałeś mi tyle kłamstw?
Odrzekł gwałtownie:
— Bo cię kochałem.
— Jeżeli naprawdę mnie kochałeś, powinieneś był pomyśleć o tym, że kiedy dowiem się prawdy, będę bardzo cierpieć… ale ty o tym nie pomyślałeś, co, Gino?
— Kochałem cię — powiedział. — Straciłem głowę… i…
— Nie mów nic więcej — przerwałam mu — z początku było mi bardzo ciężko… nie mogłam uwierzyć, że byłbyś zdolny… Ale teraz wszystko skończone… nie mówmy już o tym… a teraz idę się wykąpać. — Odrzuciłam kołdrę, wstałam i poszłam do łazienki. Gino nie poruszył się.
Wanna pełna była gorącej wody, ślicznej, niebieskawej, wśród białych, lśniących kafelków i błyszczących kranów. Stanęłam w wannie i powoli, powoli zaczęłam się zanurzać. Kiedy już leżałam na dnie, przymknęłam oczy. W sąsiednim pokoju panowała zupełna cisza, Gino z pewnością przeżuwał moje odkrycie, robiąc na gwałt jakieś plany, żeby mnie nie utracić. Uśmiechnęłam się na myśl, że leży w ogromnym, małżeńskim łożu z tą wiadomością, która spadła na niego jak policzek. Ale uśmiechnęłam się bez złośliwości, po prostu tak, jak gdybym zobaczyła coś zabawnego, bo, jak wspomniałam, nie czułam już do niego najmniejszego żalu, co więcej, teraz, kiedy całkowicie go już przejrzałam, prawie go lubiłam. Potem usłyszałam, że chodzi po pokoju, prawdopodobnie się ubierał. Po chwili ukazał się w drzwiach łazienki i patrzył na mnie jak zbity pies, jak gdyby nie miał odwagi przestąpić progu.
— A więc nie zobaczymy się więcej — powiedział po dłuższym milczeniu pokornym głosem.
Zrozumiałam, że mnie naprawdę kochał, chociaż na swój sposób i nie na tyle, żeby oszczędzić mi kłamstw i zdrady. Przypomniałam sobie Astaritę i pomyślałam, że on także kochał mnie na swój sposób. Namydlając sobie ramię, powiedziałam:
— Dlaczego mielibyśmy nie zobaczyć się więcej? Gdybym nie chciała widzieć się z tobą, nie przyszłabym na dzisiejsze spotkanie… Będziemy się widywali, ale nie tak często jak dawniej.
Wyglądało na to, że słowa te dodały mu otuchy; wszedł do łazienki.
— Czy chcesz, żebym cię namydlił? — zapytał.
Mimo woli pomyślałam o matce; ona także, w miarę jak słabł jej rodzicielski autorytet, stawała się coraz bardziej usłużna i nadskakująca. Odpowiedziałam sucho: — Jeżeli chcesz… plecy, tam gdzie nie mogę dosięgnąć. — Gino wziął mydło i gąbkę, ja wstałam, odwróciłam się, a on namydlił mnie całą. Przeglądałam się w podłużnym lustrze, wiszącym na wprost wanny, i wydawało mi się, że jestem ową panią, do której należą te wszystkie wspaniałości. Ona na pewno także stawała wyprostowana w wannie, a pokojówka, jakaś nieszczęsna istota podobna do mnie, musiała pochylać się, żeby namydlić ją i umyć, uważając przy tym, żeby nie zadrasnąć jej skóry. Pomyślałam sobie, że to zapewne bardzo przyjemne mieć stale kogoś pod ręką, kto usługuje, i nie być zmuszonym robić wszystkiego własnymi rękami: stać sobie sztywno, bez ruchu i patrzeć, jak ktoś drugi krząta się, gotów na każde skinienie. Znowu powróciła myśl, która w mojej prostocie ducha przyszła mi do głowy, kiedy po raz pierwszy znalazłam się w tej willi: naga, bez moich łachmanów, byłam warta tyle samo, co chlebodawczyni Gina. A tymczasem los mój był całkiem odmienny. Zirytowana powiedziałam do Gina:
— Dosyć, dosyć!
Wziął prześcieradło kąpielowe i, kiedy wyszłam z wanny, zarzucił mi je na ramiona, a ja szczelnie się w nie owinęłam. Objął mnie, może dlatego, żeby zobaczyć, czy go nie odepchnę; stałam wyprostowana, otulona białym prześcieradłem i pozwoliłam się pocałować w szyję. Potem, w milczeniu, zaczął mnie wycierać, zaczynając od stóp, a potem coraz wyżej aż do piersi, tak zręcznie i starannie, jak gdyby nic innego nie robił przez całe życie. Przymknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że jestem panią, a on pokojówką. Gino uznał moją bierność za przyzwolenie i poczułam nagle, że nie wyciera mnie już, ale pieści. Odepchnęłam go, rzuciłam na ziemię prześcieradło i stąpając na palcach przeszłam do sypialni. Gino został w łazience i wypuszczał wodę z wanny.
Ubrałam się szybko, a potem przeszłam się po pokoju, oglądając różne ładne drobiazgi. Zatrzymałam się przed konsolką, na której leżały przybory toaletowe z szylkretu i ze złota. W rogu, między szczotkami i flakonami perfum, zauważyłam złotą puderniczkę. Wzięłam ją do ręki i przyjrzałam się jej dokładnie. Wydała mi się bardzo ciężka, musiała być zrobiona z kutego złota. Miała kształt kwadratowy, cała była w paseczki, a w zameczek wprawiony był duży rubin. I nagle przyszła mi nie tyle pokusa, ile olśnienie: teraz mogę już robić wszystko, nawet kraść. Otworzyłam torebkę i włożyłam do niej puderniczkę, która spadła na dno między drobne monety i klucze do mieszkania. Biorąc ją poczułam podniecenie zmysłowe, bardzo zbliżone do tego, jakie budziły we mnie pieniądze otrzymywane od moich kochanków. Powiedziawszy prawdę, sama nie wiedziałam, co zrobię z tak kosztowną puderniczką, nie pasującą ani do mego ubrania, ani do życia, jakie prowadziłam, i byłam pewna, że nie będę jej używała. Ale ta kradzież wydała mi się logicznym potwierdzeniem tego, czym stało się moje życie. Wmawiałam sobie, że jak powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B.
Gino wszedł do pokoju i ze służalczą gorliwością wziął się do słania łóżka i przesuwania wszystkich przedmiotów, które, jak mu się wydawało, nie stały na swoim miejscu.
— Dosyć już, wystarczy — powiedziałam pogardliwie, widząc, jak rozgląda się po pokoju, pełen niepewności, czy nie należałoby jeszcze czegoś przestawić. — Dosyć… twoja pani nic nie zauważy… jeszcze tym razem nie pokażą ci drzwi. — Gino zmienił się na twarzy, więc pożałowałam tych słów, bo były złośliwe i nieszczere.
Nie rozmawialiśmy ani na schodach, ani w ogrodzie wsiadając do samochodu. Była już późna godzina i gdy tylko wjechaliśmy w kręte ulice eleganckiej dzielnicy — jak gdybym tylko na to czekała — zaczęłam cicho płakać. Sama nie wiedziałam, dlaczego płaczę, ale przepełniała mnie gorycz. Odgrywanie roli osoby złej i rozgoryczonej nie leżało zupełnie w moim usposobieniu, a jednak przez całe popołudnie, pomimo że wysilałam się, jak mogłam, żeby wyglądać pogodnie, prawie wszystko, co mówiłam i robiłam, podyktowane było złością i rozczarowaniem. I płacząc poczułam po raz pierwszy prawdziwy żal do Gina, że przez swoją zdradę obudził we mnie uczucia, których się brzydziłam i które były mi obce. Pomyślałam, że byłam zawsze dobra i łagodna i że może od tej pory nie będę już taka, i to wprawiło mnie w rozpacz. Miałam ochotę ze smutkiem zapytać Gina: „Dlaczegoś to wszystko zrobił? Jakże ja będę mogła zapomnieć, nie myśleć o tym więcej?” Ale milczałam powstrzymując łkanie i od czasu do czasu potrząsając głową, żeby łzy spłynęły mi z oczu, tak jak potrząsa się gałęzią, żeby spadły z niej dojrzałe owoce. Wcale nie zauważyłam, że przez ten czas zdążyliśmy już przejechać prawie całe miasto. Potem samochód zatrzymał się, wysiadłam i wyciągnęłam rękę do Gina, mówiąc: — Zadzwonię do ciebie. — Spojrzał na mnie pełen nadziei, która zmieniła się w zdumienie, kiedy zobaczył moją twarz skąpaną we łzach. Ale nie miał czasu powiedzieć ani słowa, bo szybko, z wymuszonym uśmiechem odeszłam machając ręką na pożegnanie.