— Mówię ci, że nie!
Westchnął, pochylił się nad łóżkiem i pozwoliłam mu się pocałować.
— Ale zadzwonisz do mnie? — upewnił się jeszcze przy drzwiach.
— Bądź spokojny.
W taki sposób Gino dowiedział się, jakie prowadzę teraz życie. Ale w dniu, kiedyśmy się potem spotkali, nie rozmawialiśmy już ani o puderniczce, ani o mojej profesji, jak gdyby były to rzeczy już uzgodnione i nieciekawe, mające znaczenie tylko o tyle, że były pewną nowością. Jednym słowem, Gino zachował się mniej więcej tak samo jak matka; tyle tylko, że ani przez chwilę nie okazywał tego przerażenia, które ją ogarnęło, kiedy przyprowadziłam do domu Giacintiego, i które, jak wydawało mi się, dostrzegłam i teraz pod maską zadowolenia. Natomiast podstawową cechą charakteru Gina było tępe i krótkowzroczne wyrachowanie. Przypuszczam, że kiedy dowiedział się o zmianach, jakie zaszły w moim życiu od czasu, kiedy powiedziano mi o jego zdradzie, wzruszył ramionami i pomyślał sobie: „Ba, upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu. I nie będzie mogła robić mi żadnych wymówek, i nadal będę jej kochankiem”. Są mężczyźni, którzy pragną zachować to, co posiadają: kobietę, pieniądze, a nawet życie, za wszelką cenę, choćby za cenę własnej godności: i Gino był właśnie jednym z nich.
Widywałam się z nim w dalszym ciągu, bo, jak już powiedziałam, nadal pomimo wszystko mi się podobał i nikt nie podobał mi się bardziej od niego. A poza tym, chociaż wiedziałam, że pomiędzy nami wszystko skończone, nie chciałam, żeby koniec ten był przykry i nieprzyjemny. Nie uznawałam ani gwałtownego przecinania jakichkolwiek więzów, ani nagłych zerwań. Uważam, że w życiu każde uczucie obumiera samo — tak jak się rodzi — z nudy, obojętności czy przyzwyczajania, które jest formą wiernej nudy, i powinno zanikać stopniowo, bez niczyjej winy, wyrugowane przez inne przeżycia. A poza tym nie istnieją w życiu zmiany definitywne i zdecydowane; kto chce dokonać ich zbyt szybko, zawsze naraża się na to, że nagle, w momencie zupełnie nieoczekiwanym, powracają pełne żywotności i siły dawne nawyki, które zdawały się być wyrwane z korzeniami i raz na zawsze wyplenione. Chciałam, żeby pieszczoty Gina zobojętniały mi tak samo jak i jego słowa; bałam się, że gdybym nie pozostawiła tego czasowi, pojawiałby się on stale w moim życiu, co zmusiłoby mnie nawet wbrew woli do zacieśniania dawnych więzów.
Kto wrócił znów do mego życia w owym okresie, to Astarita; i z nim sprawy poszły jeszcze prościej niż z Ginem. Gizela widywała go w sekrecie przede mną i przypuszczam, że on żył z nią tylko dlatego, żeby mieć okazję porozmawiać o mnie. Gizela w każdym razie wyczekiwała tylko odpowiedniego momentu, aby mi go podsunąć; i kiedy odniosła wrażenie, że dość już czasu minęło, żebym zdążyła oswoić się z nową sytuacją, wzięła mnie na bok i z zachowaniem wszelkich ostrożności oznajmiła, że spotkała Astaritę i że on pytał o mnie.
— Nie powiedział nic konkretnego — mówiła — ale widać, że nadal jest w tobie zakochany… I powiedziawszy prawdę, żal mi się go zrobiło, wygląda na bardzo nieszczęśliwego. Powtarzam ci: nic mi nie mówił, ale mimo to odgadłam, że bardzo chciałby zobaczyć się z tobą… Przecież teraz…
Przerwałam jej:
— Zupełnie niepotrzebnie mówisz to wszystko w taki sposób.
— W jaki sposób?
— No, owijasz słowa w bawełnę… Powiedz szczerze, że on cię przysłał, że chce się ze mną spotkać i ty masz mu przekazać moją odpowiedź.
— Przypuśćmy, że tak jest naprawdę — odrzekła zmieszana — no więc?
— No wiec — odpowiedziałam spokojnie — możesz mu powiedzieć, że nie mam nic przeciwko temu, aby się z nim zobaczyć, ale tak jak widuję się z innymi, bez żadnych zobowiązań i tylko od czasu do czasu.
Gizela zdumiona była moim spokojem; wyobrażała sobie, że nienawidzę Astarity i nigdy nie zgodzę się na spotkanie z nim. Nie rozumiała, że miłość i nienawiść przestały dla mnie istnieć, powzięła więc podejrzenie, że na pewno coś przed nią ukrywam.
— Słusznie robisz — powiedziała po chwili namysłu, z przebiegłym wyrazem twarzy — ja zrobiłabym to samo na twoim miejscu… W pewnych wypadkach trzeba umieć przezwyciężyć niechęć… Astarita kocha cię naprawdę i byłby zdolny nawet unieważnić swoje małżeństwo i ożenić się z tobą… Ale z ciebie spryciara, a ja brałam cię za niewiniątko!
Gizela nigdy mnie nie rozumiała, ale wiedziałam z doświadczenia, że wszelkie próby przekonania jej byłyby tylko stratą czasu. Przytaknęłam więc z udaną swobodą: — Tak, masz rację — i odeszłam pozostawiając ją pełną zawiści, a zarazem podziwu, niezbyt pochlebnego dla mnie.
Powtórzyła moją odpowiedź Astaricie i spotkaliśmy się jeszcze tego samego wieczora w cukierni, w której poznałam Giacintiego. Gizela miała rację: wciąż zakochany był we mnie do szaleństwa; na mój widok zbladł jak trup, stracił pewność siebie i milczał jak zaklęty. Uczucie to musiało przerastać jego siły; i przypuszczam, że mają rację proste kobiety z ludu, jak na przykład moja matka, kiedy przytaczając różne historie miłosne powiadają, że niektórzy mężczyźni są zaczarowani przez swoje kochanki; i ja też, ani chcąc, ani o tym wiedząc, rzuciłam jakiś czar na Astaritę, a on mimo wszelkich wysiłków nie mógł się spod niego wyzwolić. Stał się raz na zawsze moim niewolnikiem i podwładnym, raz na zawsze rozbroiłam go, sparaliżowałam i uczyniłam zależnym od mojej łaski. Tłumaczył mi potem, że w samotności wprawiał się, aby zachować się wobec mnie zimno i pogardliwie, że uczył się na pamięć każdego słowa swojej roli. Ale na mój widok krew uciekała mu z twarzy, brakło mu tchu w piersi, w głowie wytwarzała się pustka, język odmawiał posłuszeństwa. Wydawało mu się, że nie wytrzyma mojego spojrzenia, tracił głowę i ogarniała go nieprzeparta ochota, żeby rzucić się przede mną na kolana i całować moje stopy.
Istotnie nie był on taki jak inni mężczyźni; mam na myśli to, że zachowywał się jak człowiek opętany przez złego ducha. Owego wieczoru, kiedy się z nim spotkałam, zjedliśmy kolację w restauracji w grobowym i pełnym napięcia milczeniu, a skoro tylko znaleźliśmy się u mnie, błagał, żebym opowiedziała mu, nie pomijając żadnego szczegółu, wszystko, poczynając od dnia wycieczki do Viterbo aż do zerwania z Ginem.
— Dlaczego tak cię to interesuje? — zapytałam zdumiona.
— Tak sobie — odpowiedział — bez powodu… ale co ci to szkodzi?… Nie myśl o mnie, opowiadaj. — A więc drobiazgowo, tak jak prosił, opowiedziałam mu, co zaszło po wycieczce: jak wyjaśniłam sprawę z Ginem, jak usłuchałam rady Gizeli, jak spotkałam się z Giacintim. Przemilczałam tylko historię z puderniczką, sama nie wiem, dlaczego, może dlatego, żeby nie wprawiać go w zakłopotanie, bo przecież pracował w policji. Wypytywał o wiele rzeczy, a przede wszystkim o spotkanie z Giacintim. Wszystkie szczegóły były dla niego za mało wyczerpujące, jak gdyby chciał nie tylko usłyszeć o tych wydarzeniach, ale widzieć je, brać w nich udział. Sama już nie pamiętam, ile razy przerywał mi pytaniami: — A ty co zrobiłaś? — Albo: — A co on zrobił? — Kiedy skończyłam, objął mnie bełkocząc: — To wszystko moja wina!
— Ależ skąd — odpowiedziałam, nieco znudzona. — To niczyja wina.
— Tak, to moja wina… to ja zrujnowałem ci życie… Gdybym nie był się tak zachował w Viterbo, wszystko byłoby inaczej.
— Tym razem mylisz się — zaprotestowałam żywo — jeżeli w ogóle ktoś zawinił, to Gino… ty nie masz z tym nic wspólnego… ty, mój drogi, w Viterbo zdobyłeś mnie siłą, a to, co zdobywa się siłą, nie liczy się. Gdyby Gino nie oszukał mnie, wyszłabym za niego, potem przyznałabym mu się do wszystkiego i byłoby tak, jak gdybym cię nigdy nie znała.