— A więc za chwilę mamy się kochać?
— No tak.
— A gdybym nie miał ochoty?
— No to nic by z tego nie było — zawołałam wesoło, bo myślałam, że żartuje.
— W porządku! — zawołał. — A więc nie mam ochoty, po prostu nie mam ochoty.
— No dobrze — odpowiedziałam, ale jego odmowa była dla mnie czymś tak niespodziewanym, że nie bardzo jeszcze rozumiałam, o co chodzi.
— Nie obraziłaś się? Kobieta nie lubi być wzgardzona.
Zrozumiałam wreszcie i nie mogąc wykrztusić ani słowa, potrząsnęłam przecząco głową. A więc nie chciał mnie! Byłam po prostu zrozpaczona, zbierało mi się na płacz.
— Wcale się nie obraziłam — wyjąkałam. — Nie chcesz, to trudno… zaczekasz na swego przyjaciela i pójdziecie.
— Sam nie wiem — odrzekł — stracisz przeze mnie ten wieczór, ktoś inny dałby ci zarobić.
Pomyślałam, że może ma ochotę, ale go na to nie stać i powiedziałam pełna nadziei:
— Jeżeli nie masz pieniędzy, to nic nie szkodzi… Zapłacisz mi następnym razem.
— Dobra z ciebie dziewczyna — odpowiedział — ale ja mam pieniądze… i wiesz, co zrobimy? Zapłacę ci i tak, żebyś nie straciła tego wieczoru. — Wsunął rękę do kieszeni marynarki, wyciągnął zwitek banknotów, które widocznie miał już przygotowane, podszedł do stołu i położył je tam ruchem niezgrabnym, ale zarazem dziwnie eleganckim i pogardliwym.
— Nie, nie — zaprotestowałam — po co… nie mówmy nawet o tym!
Ale powiedziałam to dość miękko, bo w gruncie rzeczy nie byłam niezadowolona z otrzymania tych pieniędzy: bądź co bądź stanowiły one jakąś więź między nami i zaciągając dług mogłam mieć nadzieję, że kiedyś go spłacę. On wytłumaczył sobie mój nieśmiały protest jako zgodę, i tak też było w istocie, pieniądze pozostały na stole. Wrócił i znowu usiadł przy mnie na kanapie. Z uczuciem, że postępuję niezręcznie i głupio, wzięłam go za rękę. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym on ścisnął nagle mocno swoimi długimi, szczupłymi palcami mój najmniejszy palec.
— Aj — zawołałam nieco zniecierpliwiona. — Co się z tobą dzieje?
Przepraszam — powiedział i miał tak zażenowany wyraz twarzy, że natychmiast pożałowałam swojego tonu i dodałam: — Bardzo mnie to zabolało, wiesz?
— Przepraszam — powtórzył i, wyraźnie zdenerwowany, zaczął znowu spacerować po pokoju. Po chwili stanął przede mną i powiedział: — Może wyjdziemy na chwilę?… Znudziło mi się już to czekanie.
— A dokąd chciałbyś iść?
— Sam nie wiem… Może przejedziemy się samochodem?
Stanęły mi w pamięci moje wycieczki samochodowe z Ginem i odpowiedziałam szybko:
— Nie, nie, samochodem nie!
— Moglibyśmy pójść do kawiarni… Czy są tu blisko jakieś kawiarnie?
— Bardzo blisko, nie… ale zaraz za Porta jest jeden taki lokal…
— No to chodźmy tam!
Wstałam i wyszliśmy z jadalni. Poprzedniego dnia padał ulewny deszcz i na bruku rozlewały się szerokie czarne kałuże, w których odbijało się światło z rzadka rozstawionych latarni. Nad murami widniało niebo pogodne, ale księżyca nie było, a nieliczne gwiazdy przeświecały przez mgłę. Co chwila niewidoczne tramwaje przejeżdżały za murami, krzesając na drutach oślepiające, ginące w mgnieniu oka iskry, które oświetlały na chwilę niebo, wyszczerbione wieżyczki i obrośnięty bujną zielenią mur. Kiedy znaleźliśmy się na ulicy, pomyślałam, że już od miesięcy nie byłam w okolicach lunaparku. Skręcałam zawsze w prawo i szłam na plac, gdzie czekał na mnie Gino. Nie byłam tam od czasu, kiedy jeszcze odbywałam spacery z matką, z którą chodziłyśmy zawsze aleją pod murami, żeby popatrzeć na iluminację i posłuchać muzyki, ale tylko zza ogrodzenia, bo na wejście nie miałyśmy pieniędzy. Po tej stronie stała także willa z wieżyczką, przed którą zatrzymywałam się dawniej, żeby popatrzeć przez okna na rodzinę zgromadzoną przy stole; ta willa, która po raz pierwszy nasunęła mi marzenia o zamążpójściu, o rodzinnym domu, o normalnym życiu. Ogarnęło mnie nagle pragnienie, żeby opowiedzieć mojemu towarzyszowi o owych czasach, o moich dziewczęcych latach, o moich pragnieniach i muszę przyznać, że skłaniało mnie do tego nie tylko uczucie, ale i wyrachowanie. Chciałam, żeby nie sądził po pozorach, żeby zobaczył mnie w innym, lepszym świetle, które uważałam zresztą za bardziej odpowiadające prawdzie. Ludzie zapraszając znamienitych gości ubierają się odświętnie, przyjmują ich w najładniejszych pokojach; to, czym byłam i o czym marzyłam, to były właśnie moje odświętne sukienki i gościnne pokoje; i liczyłam na te wspomnienia, że choć tak skromne i naiwne, zmienią jego nastrój i zbliżą go do mnie.
— W tej części ulicy prawie nie spotyka się przechodniów — mówiłam idąc — ale w lecie wszyscy mieszkańcy tej dzielnicy tutaj spacerują… Ja także tu spacerowałam… dawno, dawno temu i dopiero teraz, z tobą, znowu tutaj wróciłam.
Wziął mnie pod ramię, aby pomóc mi wymijać kałuże.
— Z kim chodziłaś na spacer? — zapytał.
— Z mamą.
Zaśmiał się tak szyderczo, że aż się zdziwiłam.
— Z mamą — powtórzył akcentując pierwsze m — z mamą… wszędzie z mamą… z mamą… A co powie mama? Co zrobi mama?… Mama, mama!
Pomyślałam, że widocznie z jakiegoś powodu ma żal do swojej matki, i spytałam:
— Czy twoja matka wyrządziła ci jakąś krzywdę?
— Nie wyrządziła mi żadnej krzywdy — odpowiedział — matki nigdy nie wyrządzają krzywdy… A ty kochasz swoją matkę?
— Oczywiście, dlaczego o to pytasz?
— Nic, nic — odrzekł pośpiesznie — nie zwracaj na mnie uwagi… mów dalej… A więc spacerowałaś z matką…
Powiedział to tonem nie zachęcającym i nie wzbudzającym zaufania, pomimo to, powodowana częściowo sympatią, a częściowo wyrachowaniem, ciągnęłam dalej zwierzenia.
— Tak, razem chodziłyśmy na przechadzki, przede wszystkim w lecie, bo w naszym mieszkaniu latem trudno oddychać… a nawet… spójrz, widzisz tę willę?
Zatrzymał się i popatrzył. Ale wszystkie okna w willi były zamknięte, robiła wrażenie nie zamieszkanej. Wciśnięta między dwa kolejowe bloki, wydała mi się teraz mniejsza niż dawniej, brzydka i ponura.
— No i co tu było, w tej willi?
W tej chwili wstydziłam się prawie tego, co miałam powiedzieć. Ciągnęłam dalej z wysiłkiem:
— Przechodziłam co wieczór koło tej willi, wszystkie okna były pootwierane, bo jak ci już mówiłam, to było w lecie i widziałam całą rodzinę, która o tej porze zasiadała do kolacji… — Przerwałam i zamilkłam nagle, zmieszana.
— No i co?
— Ciebie te rzeczy nie interesują — odpowiedziałam i wydało mi się, że to moje zażenowanie jest zarazem i szczere, i udane.
— Dlaczego?… Wszystko mnie interesuje.
— No więc — dokończyłam pośpiesznie — wbiłam sobie do głowy, że przyjdzie dzień, kiedy i ja będę miała taką willę i będę robiła to samo co ta rodzina.
— Ach, rozumiem — odpowiedział — taki sobie domeczek… Nie miałaś wielkich wymagań!
— W porównaniu z naszym mieszkaniem… — powiedziałam — zresztą wcale nie jest taka brzydka, a poza tym wiadomo, że w tym wieku marzy się o różnych rzeczach.
Pociągnął mnie za ramię w kierunku willi.
— Choć, zobaczymy, czy mieszka tam jeszcze ta rodzina.
— Co ty robisz? — zawołałam opierając się. — Na pewno tam mieszkają.